Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Raz na rok generalny oskarżyciel Kroywenu miał prawo zwolnić jednego więźnia wybranego przez lud.

Po przesłuchaniu czterech oskarżonych prokurator zapytał:

– Którego chcecie, abym wam wypuścił: Dawida Martineza, zwanego nieuchwytnym gangsterem, czy Płowego Jacka, którego nazywają Reżyserem świata?

Zdawało się, że mistrz ma jeszcze szansę odzyskania wolności. Ale przedniejsi kapłani wcześniej namówili lud, żeby w sądzie domagał się skazania proroka.

– Wypuść nam Martineza! – padały zewsząd zgodne okrzyki.

– Cóż tedy mam uczynić z Płowym Jackiem?

– Niech będzie stracony!

– Lecz co on wam złego uczynił?

Kukły nie odpowiedziały na to pytanie. Żywy oskarżyciel próbował uspokoić sztucznych ludzi, ale im dłużej ich przekonywał, z tym większą nienawiścią wołali: “Niech będzie stracony!"

O godzinie drugiej prokurator uciszył zebranych i przez kilka minut patrzył w milczeniu na grupę fałszywych przedstawicieli kościoła. Myślał pewnie o reakcji gubernatora na ich skargę w przypadku, gdyby zwolnił proroka. Po ostatniej próbie obrony Płowego Jacka, widząc, że jego słowa nic nie pomagają, oskarżyciel generalny polał sobie ręce wodą z karafki i umył je przed ludem.

– Nie jestem ja winien krwi tego sprawiedliwego – powiedział. – Wy ujrzycie!

Szyby w oknach zadrżały od zgodnego okrzyku:

– Krew jego na nas i na dzieci nasze!

Więc wypuścił im Dawida Martineza, a Płowego Jacka, mnie i drugiego plastykowego zbrodniarza wydał na stracenie.

Po drodze na miejsce kaźni czułem się jak sparaliżowany: prawie nic już nie docierało do mnie. Na dziedzińcu sądowym widziałem jak przez mgłę Płowego Jacka, którego fałszywi karabinierzy tłukli kolbami po głowie i pluli na niego, a potem klękali przed nim, mówiąc: “Bądź pozdrowiony, Reżyserze świata".

Wsadzili nas do samochodu i zawieźli do Pial Edin. Stamtąd – w towarzystwie innych wozów załadowanych statystami – pojechaliśmy przez Tawedę pod Quenos, gdzie kończyła się linia metra. Wyrzucili nas z samochodu na górze pokrytej fałszywymi zaroślami. Quenos było najbardziej odległą od centrum dzielnicą miasta.

Na wierzchołku góry rosły trzy prawdziwe pinie. W połowie wysokości jednej z nich karabinierzy zawiesili tabliczkę z napisem: “Ten jest Płowy Jack – Reżyser świata".

O trzeciej godzinie rozebrali proroka i po kłótni o jego ubranie rzucali monetę, aby los rozstrzygnął, kto dostanie jego nową koszulę i spodnie.

– Ojcze, odpuść im, bo nie wiedzą, co czynią – powiedział Płowy Jack.

– Mistrzu – odezwałem się do niego dziwnie spokojnym głosem. – Spraw, jeśli możesz, aby Linda nie tęskniła za mną.

– Tego nie mogę uczynić, tak samo, jak nie mogę sprawić, by ciebie ominął ten kielich, który tu nas czeka. Wy dwaj tylko – wskazał na nasze pinie – dzisiaj nie będziecie cierpieli.

Ledwie to powiedział, gdy na moich oczach wszystkie otaczające nas manekiny przemieniły się w żywych ludzi, a ustawione na górze imitacje kaktusów i palm – w prawdziwe zarośla i drzewa.

Dopiero gdy zawiesili nas na drzewach, przybijając do nich gwoździami nasze ręce i nogi, zrozumiałem, że znowu stałem się drugorzędnym statystą – jednym z manekinów.

Gwoździe tkwiły w moich stopach i dłoniach, ale wisząc na nich nie czułem żadnego bólu. Wszystko dookoła siebie widziałem oczami sztucznego człowieka… Pod drzewami stali naturalni kapłani i karabinierzy. Dalej płakały prawdziwe kobiety. Z pobliskiego Quenos przychodzili ciekawi, by z tabliczki przybitej nad głową Płowego Jacka – który cierpiał autentycznie i strasznie – odczytać jego winę.

Nie czułem bólu i dlatego właśnie bałem się, że nigdy nie doczekam śmierci,

– Jeżeli jesteś Reżyserem świata – zawołałem – ratuj nas i siebie samego!

Płowy Jack milczał. Ale na wołanie odpowiedział przybity do sąsiedniej pinii pozorny bandyta, który teraz – w moich oczach – nie wyglądał już na sztucznego.

– I ty się jego nie boisz! – zgromił mnie. – My sprawiedliwą zapłatę bierzemy za uczynki nasze, ale ten nic złego nie uczynił. Panie! – zwrócił twarz do nauczyciela. – Pomnij na mnie, gdy przyjdziesz do królestwa swego.

A Płowy Jack odparł:

– Dziś jeszcze będziesz ze mną w raju.

Karabinierzy strzegli nas, siedząc pod drzewami. W znacznej odległości stała grupa zastraszonych przyjaciół mistrza. Wśród nich Płowy Jack dostrzegł swoją matkę i ucznia. Przywołał ich do siebie:

– Niewiasto – rzekł – oto syn twój. Uczniu, oto twoja matka.

I stało się, że gdy uczeń odprowadził matkę na stok góry, nauczyciel powiedział: “Pragnę". Dali mu ocet i naśmiewali się z niego.

Tak mijały godziny. Czarne ptaki kołowały nad górą. Zniżały się w locie lub szybowały ku słońcu i nikły w błękitnej toni nieba.

Rozglądałem się sennie dookoła siebie. W dole stał żywy las. Widziałem rzeczywistą wodę w dolinie Vota Nufo i nieoszukane domy pobliskiego Quenos. Patrzyłem na południową panoramę z prawdziwą Tawedą pośrodku (gdzie lśnił mój dom na tle mirażu dalekich drapaczy chmur). Lecz w całym tym pozornie naturalnym krajobrazie nie dostrzegałem nigdzie “Latarni Kroywenu" ani nadziei, że po przemianie w sztucznego człowieka bez pomocy karabinierów doczekam się kiedyś realnej śmierci.

Ci, co stali pod nami albo kręcili się po górze dla zabicia czasu, podchodząc do Płowego Jacka rzucali mu w twarz słowa, z których wynikało, że choć w moich oczach wyglądali jak ludzie, nadal byli manekinami i grali role drugorzędnych statystów.

– Dufał w Widzu, to niechże go teraz wybawi – rzekł karabinier pełniący pod nami wartę.

Kapłani też mądrzyli się z bezpiecznej odległości:

– Inszych ratował, a siebie nie może – zauważył jeden.

– Zstąp teraz z drzewa – szydził drugi. – Ty, który mógłbyś rozwalić kościół i w trzy dni umiałbyś go zbudować, ratuj siebie samego.

– Jeżeli zejdzie, uwierzymy mu – mówili inni.

Czułem coraz większą senność i obojętność na to, co się działo w dole. Nad Kroywenem zapanowały nienaturalne ciemności. Gdy po długim czasie tarcza słoneczna wysunęła się spoza czarnej zasłony, Płowy Jack zawołał wielkim głosem:

– Ojcze mój! Ojcze mój! Czemuś mnie opuścił?

Ktoś z liczby tych wytrwałych, co jeszcze tam stali, podbiegł do drzewa i szepnął:

– Widza ten woła.

Wtedy wartownik nadział na długi kij gąbkę nasyconą octem i chciał ją zbliżyć do ust Reżysera świata, lecz ktoś inny powstrzymał go za rękę.

– Zaniechaj – powiedział. – Lepiej popatrzmy, może przyjdzie i zdejmie go.

Ale Płowy Jack zawołał tylko:

– Widzu! W ręce twoje polecam ducha mego!

A to rzekłszy – skonał.

38
{"b":"100558","o":1}