Na marginesie tego przerażającego faktu mogłem podziwiać niezwykłą precyzję scenopisu widowiska napisanego nie tylko dla aktorów, ale też dla żywych i sztucznych statystów, którzy – bezwiednie – w każdej chwili postępowali zgodnie z wolą Twórcy filmu. Podstawowe zasady gry bowiem musiały tu być takie same, jak w zwyczajnym atelier: jeśli aktorzy i statyści kierowani wewnętrznymi głosami pojawiali się na planie zdjęciowym w precyzyjnie określonych porach i właściwych miejscach – słowem tam, gdzie byli niezbędni jako bohaterowie lub elementy tła realizowanego ujęcia – wówczas nie narażali się Korektorowi. Sprzeciwiając się Scenarzyście, ryzykowali, że częściowo lub w całości zostaną kiedyś usunięci z trójwymiarowej taśmy: częściowo – w przypadkach drobnych wykroczeń przeciwko szczegółom Utworu, w całości – w razie zamachu na jego istotną treść. Reżyser świata nie zmuszał nikogo do wiecznego życia w powstającym dziele: każdy mógł opuścić film, wychodząc z jego akcji przez szeroką bramę, którą otwierała przed nim wolna wola. Wsiedliśmy do autobusu na przystanku przy estakadzie z zachodniej strony Kroywen – Centralu i pojechaliśmy Czterdziestą Ulicą w kierunku Uggioforte. Nieustannie towarzyszył nam blask łuny. W zestawieniu z jasnością niewidzialnego jupitera słońce świeciło anemicznie. W tej części miasta nie było dekoracji. Cała ulica miała naturalny wygląd. W autobusie, tak samo jak poprzednio w metrze, ludzie nie okazywali zaniepokojenia, patrząc wzajemnie na Ciebie, chociaż przypadek, który zgromadził na niewielkiej powierzchni tylko żywych mieszkańców miasta, był niezwykle mało prawdopodobny. Z zachowania statystów wnioskowałem również, że rozjaśnienie tła w naszej okolicy też nie dziwiło tutaj nikogo.
W powszechnej nieczułości na wymowę faktów jedynie obojętność aktorki była usprawiedliwiona. Jej brak zainteresowania wyglądem ulic i ludzi uzasadniała zupełna niewiedza. Z pewnością aktorzy poruszali się określonymi trasami; w każdej chwili przebywali tam, gdzie toczyła się akcja filmu. I nigdy nie wychodzili poza ramy centralnej części planu zdjęciowego, to znaczy nie opuszczali wnętrza tej – zawiłe j figury, którą – patrząc z góry na miasto – zobaczyłem z dachu Temalu. Dzięki temu główni bohaterowie filmu żyli w naturalnym środowisku. Ponieważ manekiny nigdy nie pojawiały się w polu ich widzenia, otoczeni prawdziwymi domami i ludźmi aktorzy nie wiedzieli nic o istnieniu dekoracji pokrywających większą część Kroywenu.
Dziewczyna wysiadła z autobusu na przystanku koło domu towarowego Extra – Visso. Idąc za nią, przeszedłem podziemnym pasażem na drugą stronę ulicy. Teraz już celowo odkładałem próbę zawarcia znajomości do czasu, aż dowiem się czegoś bliższego na jej temat. Liczyłem na jakiś szczęśliwy przypadek. Postępując pośpiesznie, mógłbym ją łatwo spłoszyć, co w znacznym stopniu skrępowałoby moje ruchy. Trudno jest śledzić na ulicy kogoś, kto wie, że jest obserwowany, i zna z wyglądu osobę natręta. Miałem dalekosiężne plany. Aktorka z pewnością nie pamiętała mojej twarzy. Postanowiłem tropić ją aż do mieszkania, choćby to trwało przez resztę dnia. Spodziewałem się, że po drodze znajdę w końcu jakiś pretekst do rozpoczęcia rozmowy i przeistoczę się ze statysty w aktora w najbardziej sprzyjających mi okolicznościach.
Duże bistro, do którego wszedłem za dziewczyną zaraz po opuszczeniu ruchomych schodów, nosiło szumną nazwę “Oko Cyklonu" i znane było z tego, że jedną jego połowę okupowali z reguły głuchoniemi, a drugą hipisi. Już na podeście od strony Extra – Visso można tu było dostać coś prawdziwego do jedzenia i picia, jednak większość żywych statystów przesiadywała na wysokich stołkach pod niskim stropem baru. Naturalną wentylację wnętrza zapewniał przeciąg wiejący między otwartymi na przestrzał drzwiami z taką gwałtownością, że w środku trudno było zapalić zapałkę.
Stałem pod filarem z papierosem w zębach i obserwowałem grupę młodych ludzi, dwóch mężczyzn i kobietę, do których podeszła narkomanka z metra. Obaj hipisi mieli włosy sięgające do pasa. Jeden ubrany był w bluzę z kunsztownie wyhaftowanymi na jej plecach pośladkami oraz w białe slipy pływackie naciągnięte na wierzch czarnych spodni. Kompletny strój jego kolegi stanowiły dwie pary spodni, przy czym jedne nosił zwyczajnie, jak wszyscy, a drugie – wycinając otwór w ich siedzeniu – przystosował do okrycia górnej połowy ciała. Wyglądało to tak, że głowa wystawała mu między nogawkami, w których trzymał ręce jak w rękawach koszuli. Podciągniętym pod brodę zamkiem błyskawicznym regulował luz wokoło szyi.
Na tle wielu innych wyszukanych protest – konfekcji w “Oku Cyklonu" trudno było zwrócić na siebie uwagę oryginalnym strojem, toteż nie powierzchowność trójki aktorów zastanowiła mnie, lecz fakt, że porozumiewali się oni między sobą wyłącznie przy pomocy rąk oraz zmian w wyrazie twarzy. Należeli do grupy głuchoniemych od urodzenia.
Narkomanka również gestykulowała. Zaskoczony wielką sprawnością manipulacyjną jej rąk, próbowałem uchwycić coś z tego, co opowiadała swoim kolegom, jednak bez powodzenia. Dotąd wcale nie liczyłem się z ewentualnością, że bohaterka superfilmu może być głuchoniema. Przy tym kalectwie miała piękną budowę ciała i ujmujący sposób bycia. Każda zmiana na jej twarzy przyciągała uwagę żywiołowością reakcji, wzruszała bogactwem wyrażanych emocji.
Musiałem mieć ponurą minę. Teraz kiedy obserwowałem aktorów w czasie ich niemej rozmowy prowadzonej na de statystów wypełniających bistro, dziewczyna podobała mi się jeszcze bardziej niż w metrze, gdzie siedziała uśpiona. Czując, że jest to właśnie ta kobieta, na którą czekałem w życiu, traciłem resztę pewności siebie, drętwiałem na myśl o przepaści, jaka nas dzieliła. Jeżykiem głuchoniemych można było pewnie wyrazić równie wiele jak mówionym. Przypadkowego obserwatora, znużonego monotonną gadaniną większości ludzi, w niemym sposobie przekazywania myśli pociągała wielka egzotyka. Lecz patrząc na środek oświetlonej sceny, gdzie aktorzy odgrywali niezrozumiałą pantomimę, czułem się bezradnie, jak przybysz z obcego kraju.
Ostatnie gesty aktorów (jeśli sądzić po ich gwałtowności) wyrażały jakieś żądanie, któremu przeciwstawiła się moja znajoma. Po upływie kwadransa dziewczyna zbliżyła się do wyjścia i ze znacznej już odległości – ponad głowami statystów – posłała głuchoniemym hipisom serię zagadkowych znaków, oni zaś odpowiedzieli jej ze swego miejsca.
Wreszcie aktorka zjechała schodami do pasażu pod domem towarowym. Tam weszła do kabiny z automatem telefonicznym. Widziałem przez szybę, jak wykręcała numer.
– Tu Muriel – powiedziała do mikrofonu normalnym głosem.
Spojrzała za siebie i zatrzasnęła drzwi.
13
Kiedy opuszczałem “Oko Cyklonu", odniosłem wrażenie, że jakiś typ w przepoconej koszuli przygląda mi się z podejrzaną natarczywością. Dwukrotnie napotkałem jego wzrok. Po raz trzeci zobaczyłem go w tunelu, gdy dziewczyna zamykała drzwi kabiny telefonicznej. Wtedy pomyślałem o listach gończych i przyszło mi do głowy, że ten człowiek mógł skojarzyć sobie moją twarz ze zdjęciem reprodukowanym na plakatach. Na wszelki wypadek wycofałem się za róg zatłoczonego pasażu. Lecz tam wpadłem tyłem* prosto w ręce czterech zaczajonych policjantów.
Zasadzkę zorganizowali policjanci żywi. W tunelu nikt prawie nie zauważył naszych krótkotrwałych zmagań. Umundurowani napastnicy działali w milczeniu, ja całkowicie dałem się zaskoczyć: ledwie pomyślałem, że w tłoku wpadam na kogoś plecami, gdy poczułem kajdanki na wykręconych do tym rękach. Donosiciel tropił mnie pewnie już od dłuższego czasu i wcześniej zaalarmował uliczny patrol.
Kiedy szliśmy do dyżurki wartowników domu towarowego, wokół nas zapadał coraz głębszy półmrok. Kajdanki były stalowe. Członkowie eskorty mieli prawdziwą broń. I wcale nie znali się na żartach. Przed drzwiami dyżurki wlekli mnie po betonowej posadzce i kopali, jakby nigdy nie słyszeli o pozorowanych akcjach. Wiedziałem, co to oznacza. W uszach dzwoniły mi jeszcze słowa “Tu Muriel", wypowiedziane przez dziewczynę, która w ostatniej chwili zdradziła mi swoje imię razem z informacją, że nie jest głuchoniema. Gdy policjant wyciągał skalpel i straszak z mojej kieszeni, Muriel wychodziła już pewnie z kabiny telefonicznej. Opuszczała ją, by na zawsze zniknąć w sześciomilionowym tłumie.