Od początku istnienia tej fabryki nie zbudowano w niej niczego i fakt, że przez lata razem z innymi drugo – i trzeciorzędnymi statystami ja sam też brałem udział w tym absurdzie, nie chciał mi się teraz pomieścić w głowie. Elsantosa nie dostrzegłem przez okno wśród znajomych robotników, a do innych nie miałem zaufania.
O dziewiątej pojechałem do Tawedy, którą od Pial Edin dzieliła odległość dwóch kilometrów. Piątego dnia nieustannej tułaczki po mieście miałem wreszcie okazję spojrzeć na swój dom. Stał w tej części osiedla, która na moim planie Kroywenu leżała w pasie prawdziwych obiektów.
Przy torze kolejowym nie widziałem dekoracji. W Tawedzie przejechałem obok autentycznej stacji metra i skręciłem w ulicę prowadzącą dalej przez krótki most na wyspę Reff. Przed wjazdem na most minąłem swój dom. Z zewnątrz wyglądał solidnie, jak wszystkie inne budynki po obu stronach ulicy. Mieszkanie na dziewiątym piętrze z pewnością było pod obserwacją. Może czekała tam na mnie zasadzka w postaci dyżurującego karabiniera, dlatego nie odważyłem się wyjść z samochodu.
Nagle – już po raz trzeci w życiu – zobaczyłem,,Latarnię Kroywenu". Wynurzyła się spoza rogu przy stacji metra, minęła mój samochód i zagłębiła się w lesie porastającym wyspę. Blask obejmował okolicę jadącego autobusu, w którego wnętrzu było najjaśniej.
Na widok “filmowego reflektora" znowu opanowało mnie niezwykłe uniesienie. Natychmiast ruszyłem za autobusem. Przejechałem za nim całą wyspę i drugi most łączący ją ze wschodnim brzegiem jeziora. Dookoła rozciągał się autentyczny krajobraz. Na przystanku w Lesaioli z autobusu wysiadła Muriel.
Osiedle to leżało w odległości dwudziestu kilometrów od centrum Kroywenu. Aktorka pobiegła w kierunku zespołu domków campingowych rozstawionych przy plaży i weszła do pawilonu restauracyjnego. Podjechałem pod oszkloną ścianę. W letniej restauracji siedziało kilkunastu wczasowiczów. Niektórzy mieli na sobie tylko kostiumy kąpielowe. Aktorka zajęła miejsce w końcu sali, niedaleko baru.
Wszedłem do środka i usiadłem przy stoliku pod szybą. W zestawieniu z jasnością blasku zalewającego wnętrze pawilonu i jego okolicę słońce na bezchmurnym niebie lśniło niewiele silniej niż księżyc w pełni. Jednakże ta niezwykła lawina światła nieznacznie tylko raziła mnie w oczy, a inni żywi ludzie, którzy po kąpieli w jeziorze podchodzili do “Latarni Kroywenu", najwyraźniej nie zdawali sobie sprawy z jej istnienia. Ktoś wrzucił monetę do automatu z płytami. Rozległa się muzyka. Muriel pisała coś na kartce papieru. Przyglądałem się jej z daleka. Czułem, że na jej widok wraca we mnie to wszystko, co przeżyłem przed dwoma dniami.
Naraz z pomieszczenia na zapleczu restauracji wyszedł młody kelner. Pocałował aktorkę w usta i usiadł swobodnie przy jej stoliku. Muriel podała mu zapisaną kartkę. Aktor wpatrywał się w nią przez kilkanaście sekund, po czym powiedział coś do aktorki. Muzyka zagłuszyła jego słowa. Muriel wyjęła kartkę z ręki kelnera i podkreśliła na niej jakieś zdanie. Potem dopisała coś jeszcze. Obserwowałem ich przez kilka minut: on do niej mówił, a ona gestykulowała albo odpowiadała na piśmie.
Kelner rozniósł napoje zamówione przez nowych gości i powrócił do Muriel. W lokalu pojaśniało jeszcze bardziej.
– Malcolm! – zawołał jakiś mężczyzna poza moimi plecami.
Kelner przeniósł się do jego stolika i usiadł przy nim. Mężczyźni rozmawiali ściszonymi głosami. Piękna melodia zagłuszała dialog aktorów grających w filmie, w którym statystowałem przez całe życie. W pewnej chwili towarzysz kelnera spojrzał za siebie. Muriel podniosła rękę i uśmiechnęła się do niego ponad moją głową. Odczułem to tak, jak uderzenie fali rozpalonego powietrza, ponieważ przez ułamek sekundy miałem szaloną nadzieję, że gestem tym i uśmiechem Muriel przywołuje mnie do siebie.
Muzyka umilkła.
– Masz rację – szepnął kelner, gdy jego znajomy znowu pochylił się nad stolikiem. – Spławię ją jeszcze dzisiaj.
– Stary, wiedziałem, że nie jesteś głupi – odparł tamten. – Pokażę ci jutro dziewczyny z naszego nowego zespołu. Jest w czym wybierać. Będziesz miał wreszcie swobodne ręce i niezłą forsę za to lokum, a my odpowiednie studio.
– Noszę się z tym zamiarem od tygodnia, ale Muriel nie ma gdzie się podziać. Za jakiś kąt w Lesaioli zabierają połowę mojej pensji. Ona zarabia grosze.
– Znajdzie sobie coś taniego w Tawedzie albo na Dolnym Riwazolu, zresztą nie twoja sprawa. Zależy ci na niej?
– Od tygodnia szukani pretekstu do zerwania naszej znajomości.
– I znalazłeś go.
– Teraz widzę, że masz rację.
– Więc załatwione?
– Wieczorem rozmówię się z nią. Tak czy inaczej rano zabierze cały swój interes, bo jest wrażliwa i ambitna. Najdalej jutro wieczorem dostaniesz klucz od tamtej chaty. Już dłużej nie będę tego przeciągał. Ona szarpie mi nerwy.
– Stary, umówmy się: nie musisz się przede mną tłumaczyć. Powiedz tylko, jak do tego doszło.
– Zwyczajnie. Siedzi u mnie już od dwóch miesięcy. Poznaliśmy się w “Oku Cyklonu".
– Chłopie, ja ciebie nie pytani, jak długo ze sobą śpicie, tylko kiedy wyszło na jaw, że ona ma raka krtani.
– Wycieli jej to cztery lata temu.
– I odtąd nie powiedziała ani jednego słowa?
– Chyba mogłaby mówić szeptem, ale nie chce. Po operacji chciała popełnić samobójstwo. Potem przyszła do siebie i teraz uważa, że na papierze można wyrazić wszystko.
– Bujasz.
– Ona bardzo ładnie pisze.
– I mówi. Raz słyszałem, jak rozmawiałeś z nią przez telefon.
– A, o to ci chodzi. Muriel nosi za sobą kieszonkowy magnetofon. Koleżanka nagrała jej na początku taśmy hasło “Tu Muriel". Czasem wykręca mój numer i przykłada magnetofon do słuchawki. Potem ona słucha, a ja do niej mówię, jeżeli akurat mam coś do powiedzenia w sprawie jej interesu.
– Mogliście to ułożyć bardziej dowcipnie: nagrać szereg gotowych pytań i odpowiedzi. Tylko czy taka zabawa może trwać przez całe życie. Przecież ten jej punkt usługowy z wielkim szyldem i jednym klientem dziennie to jest po prostu kupa śmiechu.
– Nie miałem zamiaru wiązać się z nią na dłużej.
Po tych słowach kelner pożegnał znajomego i odszedł do konsumentów, aby zainkasować pieniądze. Potem udał się na zaplecze lokalu. Muriel podniosła się ze swego miejsca. Trzymała w dłoni zapisaną serwetkę. Przez chwilę patrzyła na drzwi, za którymi zniknął kelner, jakby chciała podać mu tę kartkę, ale rozmyśliła się i wyszła z pawilonu.
Wstałem. Miałem zamiar powiedzieć jej kilka słów i czułem, że tym razem już żadna wewnętrzna siła nie zdoła mi w tym przeszkodzić.
Na drodze do wyjścia potrąciłem jakiegoś mężczyznę.
– To pana samochód? – spytał.
– Nie – odparłem machinalnie.
– Widziałem, jak on zajechał tym wozem – powiedział znajomy kelnera do stojącego obok policjanta.
I po co ja ukradłem ten samochód? – przemknęło mi. Patrzyłem na taras za oszkloną ścianą, na którym stało sześciu karabinierów. Wszyscy byli żywi. Zaglądali w głąb restauracji, gdzie w pełnym blasku “Latarni Kroywenu" otoczony statystami drugorzędny aktor wskazywał palcem w moim kierunku.
– Ontena, nie wykręcaj się, bo ten wóz i tak nie ma teraz większego znaczenia – powiedział policjant wyjmując kajdanki.
Odepchnąłem go. Karabinierzy przyskoczyli do drzwi. Rzuciłem się w stronę bocznej ściany. Trzask rozbijanej szyby był ostatnim dźwiękiem, jaki przed upadkiem na gorący piasek odezwał się jeszcze w mojej świadomości.
W prawdziwej celi, do której zostałem wtrącony po odzyskaniu przytomności, obok Płowego Jacka i “nieuchwytnego bandyty" Dawida Martineza zobaczyłem jeszcze jakiegoś drugiego plastykowego zbrodniarza. O pierwszej godzinie sztuczni strażnicy przewieźli nas wszystkich do sądowej sali. Obrońcy i sędziowie odlani byli z gipsu. Postacie ławników Dekorator wyciął z arkusza dykty. Figury te ani razu nie poruszyły się w czasie godzinnej rozprawy: tylko prokurator zabierał głos, a jego słowom towarzyszyły okrzyki padające z tłumu pozornych słuchaczy.