Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Dopiero gdy zbiegowisko rozproszyło się i głosy ucichły, wyszliśmy na polanę. Pozostała tam tylko stratowana trawa, światło księżyca i gorący wiatr, który zwiał już gdzieś nad Vota Nufo zagadkowe pytanie mistrza: “Przyjacielu, po co przyszedłeś?"

Pół godziny później wsiadłem z Lindą do samochodu rektora. U wylotu ścieżki na autostradę jakaś żywa dziewczyna zapytała nas, czy nie widzieliśmy Płowego Jacka. Zaprosiłem ją do samochodu. Pojechaliśmy na Dziesiątą Ulicę. Na dziedzińcu przed siedzibą kardynała stał tłum sztucznych ludzi. Widząc go już z daleka, zostawiliśmy wóz na rogu Szesnastej Alei i przyłączyliśmy się do zbiegowiska.

Płowy Jack stał w blasku reflektora na podium przed okazałą fasadą pawilonu z dykty. Obok – na wysokim podeście – zebrali się przedniejsi kapłani i uczeni w piśmie. Siedzieli sztywno jak mumie. Wszyscy mieli na głowach peruki uszyte ze zwojów rozkręconego sznurka, pergaminowe twarze, gumowe rękawiczki na dłoniach i szklane oczy. Kardynała wyniesiono na podest razem z fotelem.

Przez dłuższy czas przesłuchiwano świadków, ale – co nawet samym oskarżycielom musiało rzucać się w oczy – zeznania ich były sprzeczne. Płowy Jack miał krew na ustach. Nie odezwał się ani razu. Od strony ulicy na zbiegowisko patrzyła grupa plastykowych karabinierów.

Wokoło kręcili się uliczni handlarze, oferując słuchaczom różne fałszywe towary. Jeden z nich sprzedawał puszki po coca – coli i plastykowe lody. Jakimś cudem znalazłem w jego wózku małą butelkę prawdziwej whisky. Linda nie chciała pić, a ja – chociaż nie byłem alkoholikiem – za pół szklanki whisky na ten wrzód, który palił moje wnętrzności od chwili, gdy Płowy Jack pozostał sam, oddałbym majątek.

Jako ostatni z fałszywych świadków wystąpił duchowny z “Oka Cyklonu". Wypowiedział tylko jedno zdanie:

– Słyszałem, jak on mówił – wskazał na oskarżonego – że może rozwalić kościół i za trzy dni zbudować go.

Na dziedzińcu zapanowała grobowa cisza. Kardynał zwrócił maskę w stronę Płowego Jacka:

– Nic nie odpowiadasz?

Prorok milczał.

– Zaklinam cię na Boga żywego! – zawołał pierwszy kapłan Kroywenu. – Sam to wreszcie wyznaj, jeśli jesteś Zbawicielem naszym.

– Tyś powiedział. Nie wierzycie? Wszakże powiadam wam: Jeszcze ujrzycie mnie siedzącego po prawicy Pana waszego na obłokach niebieskich.

Arcykapłan rozejrzał się wokoło siebie. Zbliżył dłonie do piersi, zacisnął je na papierowym stroju i rozdarł go teatralnym gestem:

– Bluźni! Czyż jeszcze potrzebujemy świadków? Oto teraz sami słyszeliście jego bluźnierstwo!

Znowu zapadła cisza. I nagle – jakby na komendę wydaną przez niewidzialnego przywódcę – cały zgromadzony na dziedzińcu tłum ryknął zgodnie:

– Winien jest śmierci!

Jakaś kobieta przyskoczyła do Płowego Jacka i napluła mu w oczy. Druga spoliczkowała go. Kilka kukieł wbiegło na podium. Jedne chwyciły proroka za ramiona, a inne na zmianę biły go pięściami po twarzy.

– Zbawicielu nasz – wołały – prorokuj, kto cię teraz uderzy!

Kardynał uspokoił statystów: oświadczył zebranym, że niezwłocznie odda proroka w ręce prokuratora.

W małej kafejce przy Szóstej Alei przesiedziałem z Lindą resztę tej ponurej nocy. Życie toczyło się dalej. Prawdziwi i fałszywi ludzie wsiadali do samochodów, kręcili się po ulicy, kupowali poranną prasę, pili kawę i jedli ciastka. Wszyscy rozmawiali o sprawach bardzo odległych od rzeczywistości.

O świcie uzgodniliśmy, że jeszcze tego dnia wyjedziemy z Kroywenu. Musiałem na zawsze opuścić to miasto i rozpocząć nowe życie w innym kraju, gdzie nikt nie znał mojej fatalnej przeszłości i gdzie mógłbym kochać Linde bez ciągłej obawy, że pewnego dnia jakiś żywy karabinier położy mi rękę na ramieniu. Lindzie bardzo podobał się ten pomysł. Rozchmurzyła się wreszcie, chciała jechać natychmiast, ale ledwie trzymała się na nogach po drugiej nie przespanej nocy.

– Wyjedziemy po południu – zaproponowałem. – Teraz zawiozę cię do domu. Spakujesz rzeczy. Musisz przespać się kilka godzin przed wyjazdem, a ja wpadnę do Elsantosa.

– Ja już do domu nie wrócę – powiedziała.

– Nie chcesz pożegnać się z rodzicami?

– Wczoraj ostatecznie pokłóciłam się z nimi.

– O co?

– O ciebie.

Zrozumiałem. W tej chwili oboje byliśmy bezdomni, ale to nie miało już żadnego znaczenia.

– Dlaczego chcesz odwiedzić Ryana? – spytała, gdy po długim pocałunku oderwałem usta od jej warg.

– Przed podróżą jesteśmy bez grosza. Wszystkie oszczędności zostały w domu. Mam w kryjówce większą sumę. Dam Ryanowi klucz do mojego mieszkania w Tawedzie i poproszę go, aby mi przyniósł te pieniądze. Jemu ze strony karabinierów nic nie grozi, bo gdyby go tam zatrzymali, powie, że zapasowy klucz dałem mu przed tygodniem. Wejdzie do mieszkania po swoje rzeczy. Przedtem będę musiał wywołać go z fabryki z Pial Edin, a to potrwa jakiś czas.

– W takim razie może zawieziesz mnie do Yorenów. Poczekałabym tam na ciebie.

– Właśnie u nich mogłabyś się wyspać, jeżeli jeszcze nie wyjechali z Kroywenu – zgodziłem się, mrugając znacząco przy ostatnich słowach.

Oboje byliśmy wciąż pod przygnębiającym wrażeniem wyniesionym spod siedziby kardynała. Dlatego – aby odwrócić myśli Lindy od procesu Płowego Jacka – w drodze na Czterdziestą Drugą Ulicę żartowałem na temat Toma i Dolly, co zresztą było bardzo łatwe.

Wysiadając pod ich domem, Linda położyła mi na kolanach długie papierowe pudełko.

– Masz, ty głupi wariacie – powiedziała z nieco weselszą miną i wbiegła na schody.

Skręciłem w Szesnastą Aleję i otworzyłem pudełko. Znalazłem w nim żywy kwiat. Takiego upominku nie dostałem jeszcze nigdy od żadnej kobiety, toteż fakt, że Lindzie przyszedł do głowy ten miły pomysł, sprawił mi wielką przyjemność.

Prosto spod domu Yorenów pojechałem na Czterdziestą Ósmą Ulicę do generalnego prokuratora Kroywenu, którego urząd sąsiadował z sądowym gmachem. Cel ten był głównym powodem opóźnienia naszego wyjazdu. Miałem jeszcze nadzieję, że może zdołam jakoś pomóc Płowemu Jackowi, nie narażając siebie na aresztowanie. Nie chciałem jednak mówić o tym Lindzie, bo i tak cały czas trzęsła się ze strachu.

Prokurator był żywym człowiekiem. Korytarz wiodący do jego gabinetu wypełniał tłum manekinów. Z trudem udało mi się dotrzeć do otwartych drzwi. Zmaltretowany nocnym przesłuchaniem Płowy Jack stał przed biurkiem prokuratora w otoczeniu kilkunastu kapłanów. Duchowni oskarżali proroka o to, że buntuje lud i namawia wszystkich do niepłacenia podatków gubernatorowi Kroywenu, twierdząc, że on sam ma najwyższą władzę nad mieszkańcami miasta.

– Czy to ty jesteś naszym Reżyserem? – spytał prokurator, zwracając nieprzeniknioną twarz w stronę Płowego Jacka.

– Jam ci to jest.

– Nie słyszysz, jak wiele oskarżeń wnoszą tu przeciwko tobie?

Płowy Jack milczał. Kapłani dalej domagali się ukarania proroka. Prokurator zadał mu jeszcze kilka pytań, które pozostały bez odpowiedzi.

Prawnik zamyślił się przy otwartym oknie. Wreszcie zwrócił twarz do zebranych w gabinecie manekinów i oświadczył bezbarwnym tonem:

– Żadnej winy nie znajduję w tym człowieku. Ale na wasze żądanie zatrzymam go.

Przywołał karabinierów i kazał im opróżnić korytarz.

W Pial Edin nie udało mi się skontaktować z Ryanem Elsantosem. Makieta fabryki wagonów jedynie od strony odległej o kilometr linii metra robiła wrażenie prawdziwego zakładu produkcyjnego. Wyglądem swym mogła wprowadzić w błąd pasażerów przejeżdżającego pociągu – i takie tylko było jej zadanie. Do okna hali, w której pracowałem razem z Ryanem, zakradłem się przez ogrodzenie od strony jeziora, skąd łatwo można było zdemaskować całą mistyfikację. Na placu stały w rzędach sylwetki “gotowych" wagonów kolejowych. Wszystkie makiety były wytłoczone jednostronnie z cienkiej blachy. Za fasadą hali grupy sztucznych ludzi symulowały pracę monterów. Jedne manekiny – by wywołać hałas – tłukły młotami w gołe kowadła, inne wydeptanymi ścieżkami – jak duże nakręcone lalki – przenosiły z miejsca na miejsce wciąż te same kartonowe imitacje wagonowych części.

36
{"b":"100558","o":1}