– Dla pana to zabawa?
– Tak. À propos, dlaczego wszyscy jesteście agentami „specjalnymi”? Takie nazwy wymyślają w zabawie dzieci, które chcą się poczuć ważne. „Awansujemy cię, Barney, z agenta na agenta specjalnego!”. Następna szarża to agent superspecjalny?
Green chwyciła go za klapy i odchyliła wraz z krzesłem do tyłu.
– To nie jest śmieszne! – powiedziała.
Myron spojrzał na jej ręce.
– Pani nie żartuje?
– Chce się pan przekonać?
– Kim – odezwał się Peck.
Nie zareagowała, groźnie wpatrując się w Myrona.
– Sprawa jest poważna.
Chciała to powiedzieć z gniewem, lecz jej słowa zabrzmiały jak podszyta strachem prośba.
Do pokoju weszło dwóch nowych agentów, co wraz z czterema pierwszymi na posyłki dawało w sumie osiem osób. Chodziło o grubszą sprawę. Jaką, Myron nie miał pojęcia. Wątpił, by chodziło o śmierć Meliny Garston. Morderstwami zajmowała się policja lokalna. Nie wzywano federalnych.
Dwaj nowi podeszli do niego inaczej, ale liczba podejść była określona, a on znał je wszystkie. Grożenie, przyjacielskość, pochlebstwa, ubliżanie, podnoszenie na duchu, zniechęcanie, twardość, miękkość, cały repertuar. Nie pozwolili mu pójść do łazienki, wymyślali preteksty, by przetrzymać go dłużej, obrabiali go, a on ich, nikt nie dawał za wygraną. Pot, który popłynął – głównie z nich – zmienił się w plamy i odór, a wreszcie, Myron gotów był przysiąc, w najprawdziwszy strach.
Kimberly Green wychodziła i wchodziła, nie przestając kręcić nad nim głową. Myron z chęcią by współpracował, lecz pamiętał o pasującej do sytuacji przestrodze: nie wypuszczaj dżina z butelki, bo już go w niej nie zamkniesz. Nie miał pojęcia, czego dotyczy śledztwo. Nie miał pewności, czy jego zeznania pomogą Jeremy’emu, czy zaszkodzą. Lecz gdyby zaczął mówić, gdyby jego słowa stały się własnością publiczną, nie mógłby już ich cofnąć. Wykorzystać w przyszłości jako narzędzia nacisku. Tak więc nawet gdyby chciał dopomóc FBI, to nie mógł. Aż do czasu, gdy dowie się więcej. Liczył, że dzięki swoim kontaktom dość szybko wywie się, w czym rzecz, i podejmie przemyślaną decyzję.
Negocjacje wymagały niekiedy trzymania gęby na kłódkę.
Gdy przesłuchującym skończyły się pytania, Myron podniósł się do wyjścia.
– Zamienię pańskie życie w piekło – obiecała Kimberly Green, zastępując mu drogę.
– Mam rozumieć, że mnie pani wyprasza?
Odchyliła się, jakby ją spoliczkował. Kiedy doszła do siebie, wolno pokręciła głową.
– Pan nic nie wie, co? – spytała.
Gęba na kłódkę, ostrzegł siebie. Wyminął ją i skierował się do wyjścia.