– Był czy jest?
– Chyba jest.
– Lubisz go.
– Tak. Lubię.
– Ale myślisz, że to zrobił.
– Czy ją zabił? Chyba nie. Co do plagiatu… – Bruce wzruszył ramionami. – Jestem cynikiem. To, że ktoś jest moim przyjacielem, nie wyklucza, że popełnia głupstwa.
– Dasz mi jego adres?
– Powiesz po co?
Myron łyknął wody mineralnej.
– Zaraz wygłosisz kwestię, że chcesz wiedzieć, o co biega. A ja odpowiem, że jeszcze nie wiem, ale jak się połapię, dowiesz się o tym pierwszy. Urażony, oznajmisz, że to nie wystarczy, bo jestem ci coś krewny, w końcu jednak pójdziesz na taki układ. Więc może lepiej darujmy sobie to wszystko i podaj mi jego adres.
– Mogę zamówić kanapkę?
– Jasne.
– Dobra. Nieważne. Stan po swojej rezygnacji nie rozmawiał z nikim, nawet z najbliższymi znajomymi. Na jakiej podstawie liczysz, że pogada z tobą?
– Bo jestem wesołym kompanem i pięknie się ubieram.
– Aha. – Bruce spojrzał z powagą na Myrona. – A teraz wygłoszę kwestię, że jeżeli na coś natrafisz, na coś, co by wskazywało, że Stana Gibbsa wrobiono, powiesz mi o tym, bo jestem jego przyjacielem i reporterem żądnym sensacji.
– I kanapki.
Bruce nie uśmiechnął się.
– Zrozumiałeś?
– Zrozumiałem.
– Chcesz mi coś powiedzieć?
– Bruce, na razie mam mniej niż nic. Nikły ślad, który może prowadzić donikąd.
– Znasz Cross River w Englewood?
– Osiedle z połowy lat osiemdziesiątych, które wygląda jak wyjęte z filmu Duch!
– Acre Drive dwadzieścia cztery. Stan z powrotem tam zamieszkał. Wynajął dom.