Na moje pytanie, czy jego ofiary żyją, odpowiada wymijająco:
– Śmierć to koniec, a koniec przerywa siew.
Chce mówić o społeczeństwie, o tym, że myślą za nas komputery, technika, i o tym, że swoim działaniem uświadamia nam potęgę ludzkiego mózgu.
– To właśnie w nim jest Bóg – mówi. – To w nim mieści się wszystko, co wartościowe. Prawdziwe szczęście znajdziesz tylko w sobie. Nowa aparatura stereo czy wóz sportowy nie nada sensu twemu życiu. Ludzie muszą dostrzec swój nieograniczony potencjał. Jak można im to uzmysłowić? Pomyśl, przez co przechodzą rodziny porwanych.
Cichym głosem zaprasza mnie, bym spróbował.
– Technika nigdy nie stworzy koszmarów, które cisną ci się do głowy. Siej ziarno. Ten siew ukazuje nam nasz potencjał.
Myronowi serce waliło jak młotem. Poprawił się w fotelu, pokręcił głową i wrócił do lektury. Oszalały porywacz perorował dalej. Jego maniackie, obłąkane teorie przypominały poglądy Symbiotycznej Armii Wyzwoleńczej w interpretacji Teda Kaczynskiego. Dalszy ciąg artykułu Stana Gibbsa był w następnym numerze gazety. Myron wyłowił go z sieci i czytał dalej. Drugi odcinek otwierały rozdzierające serce wyznania członków rodzin ofiar, po których następowały pytania do kidnapera.
Pytam go, jak utrzymał te porwania w tajemnicy przed mediami.
– Siejąc ziarno – powtarza kolejny raz.
Proszę go o przykład.
– Każę jego żonie pójść do garażu, otworzyć czerwoną skrzynkę z narzędziami na trzeciej półce i wyjąć z niej czarne szczypce z przezroczystym uchwytem. Na moje żądanie schodzi do piwnicy i staje przed hiszpańskim krzesłem, które zeszłego lata kupili na wyprzedaży w Cape. Wyobraź sobie, mówię, że na tym krześle siedzi przywiązany twój nagi mąż. Wyobraź sobie, że trzymam w ręku te szczypce, i pomyśl, co nimi zrobię, jeśli przeczytam o nim w gazecie.
Ale porywacz na tym nie kończy.
– Pytam ją o dzieci. Wymieniam ich imiona. Wspominam o szkołach, do których chodzą, o ich nauczycielach i ulubionych płatkach śniadaniowych.
Pytam go, skąd to wszystko wie.
Odpowiedź jest prosta.
– Od ich taty.
Myrona wbiło w fotel.
– Chryste! – wydusił z siebie.
Oddychaj głęboko. Wdech, wydech. Dobrze. Przemyśl to. Powoli. Ostrożnie. W porządku: co ta straszna sprawa ma wspólnego z Davisem Taylorem, czyli Dennisem Leksem? Pewnie nic. To trafienie kulą w płot. Z drugiej jednak strony wyczuwał, że w tej strasznej historii kryje się coś więcej. Więcej… i poniekąd mniej.
Artykuły Gibbsa na tygodnie przykuły uwagę i wywołały krytykę w całym kraju, a potem, jak pamiętał, wybuchł skandal. Co się stało? Uderzył w klawisze i kliknął myszą. Poszukał artykułów o Gibbsie. Wyskoczyły w porządku chronologicznym.
FBI ŻĄDA OD GIBSSA
UJAWNIENIA ŹRÓDŁA INFORMACJI
Federalne Biuro Śledcze, które w minionych tygodniach zaprzeczało stwierdzeniom zawartym w artykułach Stana Gibbsa, zmieniło dziś front i zażądało od niego przekazania notatek i informacji.
Rzecznik FBI, Dan Conway, zaczął od stwierdzenia: „Nic nam nie wiadomo o tych przestępstwach”, i dodał: „Ale jeżeli pan Gibbs pisze prawdę, to posiada ważne informacje o potencjalnym seryjnym porywaczu i mordercy, a być może pomaga mu i udziela schronienia. Mamy więc prawo je znać”.
Stan Gibbs, popularny dziennikarz prasowy i telewizyjny, odmówił ujawnienia źródeł informacji. „Nie ochraniam zabójcy – powiedział. – Zarówno rodziny ofiar, jak przestępca rozmawiali ze mną w najściślejszym zaufaniu. Zasada stara jak nasz kraj brzmi: „Nie ujawnię źródeł moich informacji”.
„New York Herald” i Amerykański Związek Swobód Obywatelskich potępiły FBI i planują poprzeć pana Gibbsa. Sędzia nakazał utajnić rozprawę.
Myron czytał dalej. Obie strony wysunęły tradycyjne argumenty. Adwokaci Gibbsa odwołali się do Pierwszej Poprawki do Konstytucji, na co FBI wysunęło oczywiście argument, że poprawka ta nie dotyczy wszystkich przypadków – nie można bezkarnie krzyczeć w zatłoczonej sali „Pożar!” – a zasada wolności słowa nie obejmuje ochrony przestępców. Przez kraj przetoczyła się dyskusja. Łącza telewizyjnej i internetowej sieci NBC, CNN i kablówek rozjarzyły się jak linie telefoniczne podczas audycji radiowej, w której można wygrać nagrody. Tuż przed ogłoszeniem decyzji przez sędziego cała sprawa wybuchła niczym bomba w najbardziej nieoczekiwany sposób. Myron wcisnął klawisz i przeczytał:
GIBBS KŁAMIE?
Dziennikarz oskarżony o plagiat
Epilog artykułów był szokujący. Ktoś znalazł powieść kryminalną, opublikowaną w mikroskopijnym nakładzie przez malutkie wydawnictwo w roku 1978. Napisany przez F. K. Armstronga thriller Szept do krzyku bardzo przypominał historię Gibbsa. Za bardzo. Niektóre dialogi były przytoczone dosłownie, a przestępstwa w powieści – porwania bez rozwiązania zagadki – zbyt podobne do tego, co napisał Gibbs, by uznać to za przypadek.
Widma plagiatorów – Mike’a Barnicle’a, Patricji Smith i podobnych – wstały z grobu i nie rozpłynęły się w powietrzu. Potoczyły się głowy. Nastąpiły rezygnacje i gratulacje. Stan Gibbs odmówił komentarzy. Nie wypadło to dobrze. Skończyło się tym, że „wziął urlop”, co było nowoczesnym eufemizmem na „wyrzucenie z pracy”. Amerykański Związek Swobód Obywatelskich poprzestał na wydaniu dwuznacznego oświadczenia. „New York Herald” zaś po cichu wycofał artykuł, oświadczając, że sprawa jest przedmiotem „wewnętrznego śledztwa”.
Jakiś czas potem Myron sięgnął po telefon i zadzwonił.
– Redakcja wiadomości. Bruce Taylor z tej strony – usłyszał.
– Nie wypiłbyś za mną kielicha? – zaproponował.
– Wiem, że to dziś nie w modzie, Myron, ale jestem stuprocentowym hetero.
– Potrafię to zmienić.
– Wątpię, kolego.
– Kilka moich znajomych też zaczynało jako hetero. Ale po jednej randce ze mną rach-ciach zmieniły orientację.
– Uwielbiam, jak się deprecjonujesz, Myron. Jesteś taki przekonujący.
– Czekam na odpowiedź.
– Goni mnie termin.
– Ciebie zawsze goni termin.
– Stawiasz?
– Czemu ten wieczór ma być inny od innych wieczorów, jak mówią moi bracia podczas sederu w święto Pesach.
– Ja czasem stawiam.
– Czyżbyś miał własny portfel?
– Ej, to nie ja proszę cię o przysługę – odparł Bruce. – O czwartej. W Zardzewiałym Parasolu.