Win i Myron głęboko się ukłonili. W dodżangu przyjęli zwykłe role: Win prowadził ćwiczenia, Myron go naśladował. Zaczęli od medytacji. Win kochał medytować. Usiadł w pozycji lotosu, z rękami na kolanach, z dłońmi skierowanymi ukośnie w górę, wyprostowanymi plecami i językiem opartym o górne zęby. Wciągał powietrze przez nos, pracując brzuchem. Chociaż Myron od lat próbował tej sztuki, nigdy do końca jej nie opanował. Nawet w mniej nerwowych czasach nie był w stanie wyłączyć myśli. Kontuzjowane kolano zesztywniało. Zaczął się wiercić.
Rozciąganie mięśni skrócili do dziesięciu minut. Win jak zwykle ćwiczył bez wysiłku, dzięki stawom i kościom giętkim jak kręgosłup moralny polityka, z łatwością wykonując szpagaty i głębokie skłony. Myron nigdy nie był gibki. Ale kiedy intensywnie trenował, bez kłopotu dotykał rękami palców stóp i biegał przez płotki. Niestety, było to dawno temu.
– Wszystko mnie boli – wymruczał.
Win przechylił głowę.
– Dziwne.
– Co?
– To samo powiedziała mi wczoraj moja partnerka.
– Nigdy dotąd nie żartowałeś. Naprawdę z ciebie zgrywus jak Red Buttons.
Podczas krótkiego sparingu Myron natychmiast odkrył, jak jest bez formy. Sparing to najbardziej wyczerpująca forma fizycznej aktywności. Nie wierzycie? To znajdźcie worek treningowy i przeboksujcie z nim jedną trzyminutową rundę. Z workiem, który nie oddaje ciosów. Tylko jedną. A zobaczycie.
Na szczęście weszła Esperanza i przerwali sparing. Myron chwycił się za kolana, ciężko dysząc. Ukłonił się Winowi, przerzucił ręcznik przez ramię i złapał butelkę z wodą mineralną. Esperanza splotła ręce i czekała. Na jej widok mijająca drzwi grupa adeptów taekwondo dopiero za drugim wejrzeniem zrobiła zdziwione miny.
Esperanza wręczyła Myronowi dokument.
– Metryka urodzenia Davisa Taylora, znanego wcześniej jako Dennis Lex.
– Lex – powtórzył Myron. – Jak w…
– Tak.
Przeczytał fotokopię. Według dokumentu Dennis Lex miał teraz trzydzieści siedem lat. Jego ojcem był Raymond Lex, matką Maureen Lehman Lex. Urodził się w East Hampton na Long Island.
Myron podał kartkę Winowi.
– Mieli drugie dziecko?
– Bez wątpienia – odparła Esperanza.
Myron spojrzał na Wina. Win wzruszył ramionami.
– Pewnie umarł przedwcześnie – powiedział.
– Jeśli umarł. Nie mogę się tego doszukać. Nie ma świadectwa zgonu.
– Nikt w rodzinie nie wspomniał o drugim dziecku? – zagadnął Myron Wina.
– Nie.
– Masz coś jeszcze? – zwrócił się do Esperanzy.
– Niewiele. Dennis Lex zmienił nazwisko na Davis Taylor osiem miesięcy temu. Ponadto znalazłam to.
Esperanza podała fotokopię wycinka z „Hampton Gazette” sprzed trzydziestu siedmiu lat, z krótką informacją o narodzinach dziecka:
Raymond i Maureen Lex z Wister Drive w East Hampton, rodzice Susan i Bronwyna, z radością zawiadamiają, że 18 czerwca urodził im się syn Dennis, który waży dwa kilogramy dziewięćdziesiąt pięć gramów.
Myron pokręcił głową.
– Jak to możliwe, żeby nikt o tym nie wiedział?
– Mnie to aż tak nie dziwi – rzekł Win.
– To znaczy?
– Leksowie nie afiszują się rodzinnymi aktywami. Zażarcie bronią swojej prywatności. Strzeżeni są na okrągło, z wykorzystaniem najdroższych dostępnych urządzeń. Każdy, kto dla nich pracuje, musi podpisać klauzulę tajności.
– Nawet ty?
– Nie zawieram podobnych umów. Bez względu na sumy wchodzące w grę.
– Nigdy nie zażądali, żebyś podpisał?
– Zażądali. Odmówiłem. Rozstaliśmy się.
– Zrezygnowałeś z nich jako klientów?
– Tak.
– Dlaczego? O co poszło? Przecież i tak trzymasz wszystko w tajemnicy.
– Właśnie. Klienci korzystają z moich usług nie tylko ze względu na mój geniusz w prowadzeniu finansów, lecz również dlatego, że jestem wzorem dyskrecji.
– W dodatku porażająco skromnym.
– Do jej zachowania nie muszę podpisywać niczego. Taka umowa równałaby się podpisaniu zobowiązania, że nie spalę klientom domu.
– Ładne porównanie – pochwalił Myron.
– Dziękuję. Chcę tylko zilustrować, do czego posuwa się ta rodzina w obronie swojej prywatności. Dopóki nie wybuchł ten spór o spadek, media nie miały pojęcia, jak wielki jest majątek Raymonda Leksa.
– Daj spokój, Win. Chodzi o jego syna. O synu powinieneś wiedzieć.
– Spójrz, kiedy się urodził. – Win wskazał na wycinek. – Przed ukazaniem się książki Raymonda Leksa, kiedy ten był typowym belfrem z małego miasteczka. Kogo to obchodziło.
– Naprawdę w to wierzysz?
– A masz lepsze wyjaśnienie?
– Więc gdzie jest teraz ten chłopak? Dlaczego syn jednej z najbogatszych rodzin w Ameryce nie ma żadnych dokumentów? Kart kredytowych, prawa jazdy, akt w urzędzie skarbowym? Niczego. I dlaczego zmienił nazwisko?
– Odpowiedź na ostatnie pytanie jest łatwa.
– Tak?
– Ukrywa się.
– Przed kim?
– Może przed rodzeństwem. Jak wspomniałem, w walce o spadek stosują wszelkie chwyty.
– To miałoby sens, podkreślam, „miałoby”, gdyby kiedykolwiek uczestniczył w życiu rodziny Leksów. Dlaczego nie ma żadnych akt na jego temat? Przed czym się ukrywa? A przede wszystkim dlaczego zgłosił akces do banku szpiku kostnego?
– Dobre pytania – rzekł Win.
– Bardzo dobre – dodała Esperanza.
Myron jeszcze raz przeczytał wycinek z gazety i spojrzał na dwójkę przyjaciół.
– Jak to miło, że się zgadzamy – powiedział.