Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Postanowiłem zaryzykować. – Posłuchaj -powiedziałem. -Nazywam się Marc Seidman. Osiemnaście miesięcy temu moja żona została zamordowana, a córka porwana.

– O czym ty gadasz?

– Proszę, daj mi wyjaśnić.

– Poczekaj chwilkę. – Verne zmrużył oczy. Potarł podbródek.

– Pamiętam cię. Z telewizji. Ty też zostałeś postrzelony, zgadza się?

– Tak.

– No to czemu chcesz ukraść moje karabiny?

Zamknąłem oczy.

– Nie przyjechałem tutaj, żeby ukraść ci broń. Jestem tu, żeby… – Nie wiedziałem jak to powiedzieć. – Chcę znaleźć moją córkę.

Minęło kilka sekund, zanim zrozumiał.

– Myślisz, że ja miałem z tym coś wspólnego?

– Nie wiem.

– Lepiej mi to wyjaśnij.

Zrobiłem to. Opowiedziałem mu wszystko. Ta historia brzmiała niewiarygodnie nawet w moich własnych uszach, ale Verne wysłuchał jej uważnie. Ze skupieniem. Zakończyłem, mówiąc: – Ten człowiek, który to zrobił. Albo został w to zamieszany. Sam już nie wiem. Znaleźliśmy jego telefon komórkowy. W wykazie była tylko jedna rozmowa. Ktoś dzwonił do niego stąd.

Verne zastanowił się.

– Ten mężczyzna. Jak się nazywał?

– Nie wiemy.

– Dzwonię do wielu osób, Marc.

– Wiemy, że rozmowa odbyła się zeszłej nocy.

Verne pokręcił głową.

– Nie, to niemożliwe.

– Jak to?

– Zeszłej nocy nie było mnie w domu. Byłem w drodze, z dostawą. Wróciłem zaledwie pół godziny przed wami. Zauważyłem was, kiedy Munch, mój pies, zaczął warczeć. Szczekanie nic nie oznacza. Natomiast kiedy warczy, wiem, że ktoś się zbliża.

– Zaczekaj chwilkę. Zeszłej nocy nikogo tu nie było?

Wzruszył ramionami.

– Była moja żona i dzieci. Chłopcy mają sześć lat i trzy. Nie sądzę, żeby do kogoś dzwonili. I znam Kat. Ona też nie dzwoniłaby do nikogo o tak późnej porze.

– Kat? – spytałem.

– Moja żona. Skrót od Katarina. Ona jest z Serbii.

– Przynieść ci piwo, Marc?

Ze zdziwieniem usłyszałem swój głos:

– Byłoby miło, Verne.

Verne Dayton przeciął plastikowe kajdanki. Roztarłem nadgarstki.

Rachel siedziała obok mnie. Nic jej nie zrobił. Chciał tylko nas rozdzielić, ponieważ podejrzewał – jak mi teraz wyznał – że pobiłem ją i zmusiłem, by mi pomogła. Verne miał cenną kolekcję starej broni palnej. Niektóre egzemplarze nadal działały i ludzie trochę za bardzo się nimi interesowali. Myślał, że my również.

– Może być budweiser?

– Pewnie.

– A ty, Rachel?

– Nie, dzięki.

– Jakiś napój orzeźwiający? Może wody z lodem?

– Może być woda, dzięki.

Verne pokazał zęby w uśmiechu. Nie był to przyjemny widok. -Nie ma sprawy. – Ponownie roztarłem przeguby. Zauważył to i uśmiechnął się. – Używaliśmy ich podczas wojny w Zatoce. Pomagały nam utrzymać w ryzach Irakijczyków. Znikł w kuchni. Spojrzałem na Rachel. Wzruszyła ramionami. Verne wrócił, niosąc dwa piwa i szklankę wody. Potem trącił swoją butelką moją. Usiadł. – Ja też mam dzieci. Dwóch chłopców. Verne'a Juniora i Perry'ego. Gdyby coś im się stało… – Verne cicho sapnął i potrząsnął głową. – Nie pojmuję, jak sobie z tym radzisz. – Cały czas myślę, jak ją znaleźć – powiedziałem.

Z przekonaniem skinął głową.

– No tak, sądzę, że to jedyny sposób. O ile człowiek sam się nie oszukuje, rozumiesz, co mam na myśli? – Spojrzał na Rachel.

– Jesteście całkowicie pewni, że ten ktoś dzwonił z mojego telefonu?

Rachel wyjęła komórkę. Nacisnęła kilka przycisków, a potem pokazała mu ekranik. Verne wargami wyjął papierosa z paczki winstonów. Pokręcił głową. – Nie rozumiem tego.

– Mamy nadzieję, że twoja żona pomoże nam to wyjaśnić. Powoli pokiwał głową.

– Zostawiła notatkę, że pojechała na zakupy. Kat lubi robić to wcześnie rano. W całodobowym A amp; P. – Zamilkł. Domyślałem się, że miotają nim sprzeczne uczucia. Chciał nam pomóc, ale przykro mu było słyszeć, że jego żona dzwoniła w nocy do jakiegoś mężczyzny. Popatrzył na nas. – Rachel, może przyniosę ci świeże bandaże?

– Nie, nie trzeba.

– Na pewno?

– Naprawdę dziękuję. – Trzymała w obu dłoniach szklankę wody.

– Verne, pozwolisz, że zapytam, jak poznałeś Katarinę?

– Przez Internet – odparł. – No wiecie, za pośrednictwem jednej z witryn zamieszczających matrymonialne ogłoszenia cudzoziemców.

Nazywa się „Biała Orchidea”. Kiedyś ogłaszali się, że dostarczają żony na zamówienie. Chyba już się tak nie reklamują. W każdym razie wchodzisz na taką witrynę. Oglądasz zdjęcia kobiet z całego świata – z Europy Wschodniej, Rosji, Filipin, skąd chcesz. Podają ich wymiary, krótkie życiorysy, co lubią, a czego nie i tym podobne rzeczy. Jeśli któraś ci się spodoba, możesz kupić jej adres. Dają też upusty hurtowe, jeżeli chcesz napisać do więcej niż jednej. Popatrzyliśmy z Rachel po sobie. – Kiedy to było?

– Siedem lat temu. Zaczęliśmy wysyłać sobie e-maile i tak się zaczęło. Kat mieszkała na jakiejś wsi, w Serbii. Jej rodzice byli biedni. Musiała iść kilka kilometrów, żeby skorzystać z komputera. Chciałem z nią porozmawiać, no wiecie, usłyszeć jej głos przez telefon. Jednak nawet to nie było możliwe. Musiała do mnie dzwonić z poczty. Potem, pewnego dnia, oznajmiła, że przyjeżdża, by się ze mną spotkać.

Verne podniósł ręce, jakby chciał nas uciszyć.

– Rozumiecie, właśnie wtedy dziewczyny zwykle proszą o pieniądze na bilet lotniczy albo na coś. Byłem na to przygotowany. Jednak Kat niczego nie chciała. Przyleciała sama.

Pojechałem do Nowego Jorku. Spotkaliśmy się i pobrali trzy tygodnie później. Verne Junior przyszedł na świat po roku. Perry trzy lata po nim.

Pociągnął łyk piwa. Ja zrobiłem to samo. Zimny płyn cudownie chłodził mi gardło. – Słuchajcie, wiem, co sobie myślicie – ciągnął Verne. – To nie tak. Kat i ja naprawdę jesteśmy szczęśliwi. Przedtem byłem już żonaty z pierwszoligową amerykańską sekutnicą. Umiała tylko jęczeć i narzekać. Uważała, że zarabiam za mało pieniędzy. Chciała tylko siedzieć w domu i nic nie robić. Poprosiłeś, żeby zrobiła pranie, to od razu zasuwała tyradę o męskich szowinistycznych świniach. Wciąż mnie dołowała, nazywała nieudacznikiem. Z Kat jest inaczej. Czy podoba mi się to, że stworzyła mi miły dom i rodzinne ciepło? Jasne, to dla mnie ważne. Jeśli pracuję na dworze w upał. Kat przynosi mi piwo i nie wygłasza przy tym feministycznych tyrad. Czy widzicie w tym coś złego.

Nie odpowiedzieliśmy.

– Posłuchajcie, chcę tylko, żebyście się zastanowili, no nie?

Co przyciąga do siebie dwoje ludzi? Atrakcyjny wygląd? Pieniądze?

Władza? Wszyscy próbujemy coś z tego mieć. Brać i dawać, prawda?

Ja chciałem mieć kochającą żonę, która pomoże mi wychowywać dzieci i zajmie się domem. I partnerkę, która… sam nie wiem… po prostu będzie dla mnie miła. Udało mi się. Kat chciała odmienić swoje okropne życie. Była tak biedna, że nie miała nic. Obojgu nam się udało. W styczniu pojechaliśmy z dziećmi do Disneylandu. Lubimy piesze wycieczki i kajakarstwo. Verne Junior i Perry to dobre dzieciaki. Hej, może jestem prostakiem. Do licha, na pewno jestem. Lubię bawić się bronią, łowić ryby i polować, a przede wszystkim kocham moją rodzinę.

Verne pochylił głowę. Włosy opadły mu na twarz, zasłaniając ją jak kurtyna. Zaczął zdzierać etykietę z butelki. – Są takie miejsca – może jest ich wiele – gdzie małżeństwa są aranżowane.

Zawsze tak było. Rodzice decydują. Młodzi nie mają nic do powiedzenia. Cóż, mnie i Kat nikt do niczego nie zmuszał. W każdej chwili mogła odejść. Ja też. Jednak jesteśmy razem już siedem lat. Jestem szczęśliwy. Ona też. Po chwili wzruszył ramionami.

– A przynajmniej myślałem, że tak jest.

W milczeniu piliśmy piwo.

– Verne? – powiedziałem.

– Taak?

– Jesteś interesującym człowiekiem.

Roześmiał się, lecz widziałem, że się boi. Znów pociągnął łyk piwa, skrywając lęk. Stworzył sobie bezpieczną przystań. Domowe ognisko. Zabawne. Nie znam się na ludziach. Pierwsze wrażenie przeważnie mnie myli. Zobaczyłem długowłosego wieśniaka, lubiącego wymachiwać bronią, naklejać hasła na zderzakach i zachowującego się jak kierowca ciężarówki. Dowiedziałem się, że swoją żonę ściągnął przez Internet z Serbii. Co miałem sobie pomyśleć? Jednak im dłużej go słuchałem, tym bardziej mi się podobał. Zapewne ja również wydawałem mu się dziwakiem. Podkradałem się do niego z bronią w ręku. A mimo to, kiedy opowiedziałem mu moją historię, Verne mi uwierzył. Wyczuł, że mówimy prawdę. Usłyszeliśmy podjeżdżający samochód. Verne podszedł do okna i wyjrzał. Uśmiechnął się smutnie. Jego bliscy zajechali przed dom. Ucieszył się na ich widok. Uzbrojeni intruzi przybyli do jego domu, a on zrobił wszystko, żeby go obronić. A teraz, próbując odzyskać moją córkę, być może zniszczę jego małżeństwo. – Patrzcie! Tatuś wrócił!

To z pewnością powiedziała Katarina. Mówiła z wyraźnym cudzoziemskim akcentem mieszkanki Bałkanów. Nie jestem językoznawcą i nie potrafiłem tego dokładnie określić. Usłyszałem wesołe piski dzieci. Verne uśmiechnął się trochę szerzej. Wyszedł na ganek. Rachel i ja zostaliśmy na naszych miejscach.

Usłyszeliśmy tupot nóg na schodach. Powitanie trwało minutę lub dwie. Przyglądałem się swoim dłoniom. Verne powiedział coś o prezentach w ciężarówce. Chłopcy pobiegli do niej. Drzwi otworzyły się. Vern wszedł do środka, obejmując żonę. – Marc, Rachel, to moja żona, Kat.

Była śliczna. Miała długie rozpuszczone włosy. Żółta letnia sukienka odsłaniała ramiona. Zobaczyłem mlecznobiałą skórę i jasnoniebieskie oczy. Poruszała się z gracją, która nawet z daleka zdradzała w niej cudzoziemkę. A może tylko tak mi się wydawało. Próbowałem odgadnąć jej wiek. Oceniłem go na dwadzieścia parę lat, lecz zmarszczki w kącikach oczu sugerowały, że zapewne miała dziesięć więcej. – Cześć – powiedziałem.

Oboje wstaliśmy i uścisnęliśmy jej dłoń. Była miękka, ale silna.

Katarina starała się uśmiechać, ale przychodziło jej to z trudem.

Nie mogła oderwać oczu od Rachel, od jej pokiereszowanej twarzy.

No tak, to był raczej dość szokujący widok. Ja już prawie zdążyłem się do niego przyzwyczaić. Wciąż uśmiechnięta, Katarina odwróciła się do Verne'a, jakby chciała go o coś spytać.

67
{"b":"94965","o":1}