Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Odpowiedziała cicho:

– Ja też nie mam nic do stracenia.

– Powinien cię obejrzeć lekarz.

Rachel prawie się uśmiechnęła.

– Czy nie siedzi obok mnie?

– Racja.

Nie było czasu na omawianie argumentów za i przeciw. Musieliśmy działać. Wsiedliśmy do samochodu Zii. Wykręciłem i pojechałem z powrotem, w kierunku wyjazdu na Woodland Road. Powoli odzyskiwałem równowagę ducha i zacząłem myśleć coraz trzeźwiej.

Kiedy w końcu uświadomiłem sobie, gdzie jesteśmy i co robimy, o mało się nie załamałem. Zwolniłem. Rachel zauważyła moje wahanie.

– Co jest? – zapytała.

– Dlaczego uciekamy?

– Nie rozumiem.

– Liczyliśmy na to, że znajdziemy moją córkę, a przynajmniej tych, którzy ją porwali. Uważaliśmy, że mamy szansę. – Tak.

– Nie rozumiesz? Ta szansa, jeśli w ogóle istniała, teraz znikła.

Tamten facet nie żyje. Wiemy, że był cudzoziemcem, ale co z tego?

Nie mamy pojęcia kto to. Zabrnęliśmy w ślepy zaułek. Nie dysponujemy innym śladem.

Nagle na ustach Rachel pojawił się łobuzerski uśmiech. Sięgnęła do kieszeni i wyjęła telefon komórkowy. Nie należał do mnie. Ani do niej. – Może jednak – powiedziała – jakiś mamy.

62
{"b":"94965","o":1}