Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Chyba już to wiedziałem. Patrząc na nie, widziałem, że nie są to delikatne włoski niemowlęcia. Już dawno ich nie miała. Jej włosy na pewno ściemniały i wzmocniły się… Edgar podał mi notatkę.

Wziąłem ją od niego jak we śnie. Litery takie same jak w liście, który otrzymałem przed osiemnastoma miesiącami. Nagłówek głosił: CHCESZ MIEĆ OSTATNIĄ SZANSĘ?

Serce waliło mi jak młotem. Głos Edgara nagle zdawał się dochodzić z daleka. – Zapewne powinienem był zawiadomić cię natychmiast, ale wszystko wskazywało na oszustwo. Carson i ja nie chcieliśmy wzbudzać w tobie płonnych nadziei. Mam przyjaciół.

Zdołali przyspieszyć wykonanie badań DNA. Nadal mieliśmy włosy z poprzedniego listu.

Położył dłoń na moim ramieniu. Nie odsunąłem się.

– Ona żyje, Marc. Nie wiem jak ani gdzie, ale Tara żyje. Nie odrywałem oczu od włosów. Tara. Należały do Tary. Ten lśniący, pszenicznozłoty odcień. Pogłaskałem je przez plastik. Miałem chęć sięgnąć do woreczka i dotknąć ich, ale bałem się, że pęknie mi serce. – Żądają następnych dwóch milionów dolarów. W liście znów ostrzegają nas, żebyśmy nie zawiadamiali policji. Twierdzą, że mają swojego informatora. Znów przysłali ci telefon komórkowy.

Pieniądze mam w samochodzie. Zostało najwyżej dwadzieścia cztery godziny. Potem kończy się czas, jaki dali nam na przeprowadzenie analizy DNA. Musisz być gotowy.

W końcu przeczytałem cały list. Potem spojrzałem na ojca, siedzącego na fotelu. Wciąż patrzył prosto przed siebie. Edgar powiedział: – Wiem, że uważasz, iż jestem bogaty. Chyba jestem.

Jednak nie aż tak, jak sądzisz. Mam pewne wpływy, ale…

Odwróciłem się do niego. Szeroko otworzył oczy. Trzęsły mu się ręce. – Chcę powiedzieć, że nie zostało mi już wiele aktywów.

Nie śpię na pieniądzach. To wszystko.

– I tak się dziwię, że to robisz – powiedziałem.

Zobaczyłem, że te słowa zraniły go. Chciałem je cofnąć, lecz nie zrobiłem tego, sam nie wiem dlaczego. Przeniosłem spojrzenie na ojca. Jego twarz była nieruchoma jak kamień, lecz przyjrzawszy się uważniej, zauważyłem łzę na jego policzku. To o niczym nie świadczyło. Tato płakał już nieraz, na pozór bez żadnego powodu.

Nie uznałem tego za żaden dowód.

Nagle, nie mam pojęcia czemu, powiodłem wzrokiem za jego spojrzeniem. Nad boiskiem do piłki nożnej, słupkami bramki, dwiema kobietami w obcisłych strojach do joggingu, aż na odległą o prawie sto metrów ulicę. Skręciło mnie. Tam, trzymając ręce w kieszeniach i gapiąc się na mnie, stał mężczyzna we flanelowej koszuli, czarnych dżinsach i baseballówce z emblematem Yankee.

Nie wiedziałem, czy to ten sam człowiek. Wielu mężczyzn nosi flanelowe koszule w czerwono-czarną kratę. Dzieliła nas spora odległość, może więc to wyobraźnia płatała mi figle, ale miałem wrażenie, że uśmiechał się do mnie. Drgnąłem. – Marc? – powiedział Edgar.

Wiedziałem, że się nie mylę. Tego nie da się zapomnieć. Zamykasz oczy i widzisz go. Nigdy cię nie opuszcza. I marzysz o takiej chwili jak ta. Wiedziałem o tym. I wiedziałem, co potrafią sprawić takie pragnienia. Mimo to pobiegłem ku niemu. Ponieważ to nie była pomyłka. On wiedział, kim jestem. Kiedy byłem jeszcze daleko od niego, mężczyzna podniósł rękę i pomachał do mnie.

Biegłem dalej, chociaż wiedziałem, że to na nic. Znajdowałem się dopiero w połowie parku, kiedy podjechała biała furgonetka.

Mężczyzna we flanelowej koszuli zasalutował mi i wskoczył do środka. Furgonetka znikła mi z oczu, zanim dobiegłem do ulicy.

29
{"b":"94965","o":1}