Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Moja babka, płacząc, uczepiła się ręki matki. „Umarł, mając zaledwie czterdzieści dziewięć lat – szlochała. – A ja, stara kobieta, ciągle żyję. I gdzie tu jest sprawiedliwość?”

3

Zapewne właśnie wtedy w naszym domu pojawił się posążek Buddy. Matka przestała sypiać z ojcem w jednym łóżku i bardzo możliwe, że każdej nocy budziła się z płaczem. Ale też zaczęła lepiej dbać o męża, który był od niej o dziesięć lat starszy. Z samego rana szła na poddasze, wynosiła nocnik i podawała mu filiżankę herbaty. Wyrzuciła fajkę, bo chciała, żeby zaprzestał palenia ze względu na bronchit. Kiedy chorował, zanosiła posiłki na górę i karmiła go, a także spała przy nim, żeby mieć na niego oko, gdyby przypadkiem zachłysnął się flegmą. Wolała po nim odejść z tego świata, nawet gdyby nie miał się nią kto później zaopiekować, bo gdyby umarła pierwsza i zostawiła go niewidomego i samotnego jak palec, jak dałby radę przeżyć?

Nie kochała męża, ale otoczyła go opieką, jakiej nigdy nie zaznał od niej mój naturalny ojciec. Nie miała nikogo, komu mogłaby się zwierzyć ze swej samotności i tego, co nosiła w sercu, nikogo oprócz Buddy. Z nikim nie mogła szczerze porozmawiać. Nawet w tej chwili jej głos brzmiał tak cicho, że ledwo ją słyszałam. Ojciec mógł sobie być ślepy, ale słuch miał dobry, a deski były cienkie; uważała, że dość mu już krzywd wyrządziła jak na jedno życie.

Zadrżałam, gdy zimna harmonijka spoczęła w mojej dłoni. Powoli metal ogrzał się pod kołdrą. Czy jestem nieczuła? A może nawet zatwardziała? Sięgnęłam po niebieski czepeczek z atłasowym pokryciem i flanelową podszewką, po obu stronach nadgryziony przez mole i myszy. Przymknęłam oczy i usiłowałam sobie wyobrazić tamto spotkanie, gdy mój naturalny ojciec wyjął z kieszeni czapeczkę i włożył mi ją na głowę. „Zaziębi się na tym wietrze” – powiedział do matki. Widzieliśmy się jeden jedyny raz, kiedy skończyłam osiemnaście lat, i stanęły mi przed oczami sceny z tamtego spotkania, kiedy starał się wkraść w moje łaski, przekonać mnie do siebie.

Wtedy nie zwracałam zbyt dużej uwagi na to, co mówił, kiedy staliśmy razem w najwyższym punkcie miasta, w parku Loquat, ale teraz przypomniało mi się, jak dobitnie akcentował każde słowo.

Nie powinnaś, mówił, wyjawiać nikomu swego pochodzenia, a już na pewno nie mów o nim mężczyźnie, którego poślubisz. Wzbudzisz pogardę zarówno w nim, jak i w jego rodzicach, i będziesz ogromnie cierpieć.

Powiedział, że chodząc za mną, nieraz widział, jak ludzie się na mnie wyżywają, i nienawidził siebie za to, że nie może przyjść z pomocą.

Musisz mi wybaczyć, mówił, że nie wypełniłem względem ciebie ojcowskich obowiązków. Wybacz mi i swojej matce. Traktuj ją lepiej, przynajmniej ze względu na to, co musiała z twojego powodu znosić.

Dopiero teraz, kiedy wspominam nasze spotkanie, widzę, jaki niezwykły był tamten wieczór, rozświetlony gejzerami fajerwerków. Wtedy myślałam, że odbywa się jakiś festyn, i zastanawiałam się, co też się w mieście świętuje. Teraz wyliczyłam, że musiało to być Święto Narodowe. Co takiego się ze mną działo, że je przeoczyłam? Żeby się upewnić, poszłam do biblioteki i sprawdziłam, że dwudziesty trzeci dzień ósmego miesiąca, dzień, który moja matka i naturalny ojciec zapisali jako datę moich urodzin, tamtego roku wypadał pierwszego października, czyli w trzydziestą pierwszą rocznicę powstania Chińskiej Republiki Ludowej. W Wielkiej Sali Ludowej przywódca narodu wydał wielki bankiet dla przybyłych dygnitarzy, pośród których był książę Kambodży, Norodom Sihanouk, wraz z małżonką i towarzysz Hoang Van Ho-an, przywódca prochińskiej frakcji Wietnamskiej Partii Komunistycznej na wygnaniu. Na imperialnym dworze nadal przyjmowano hołdy od wasali z satelickich krajów.

Wertowałam oprawione roczniki gazet. Papier, pożółkły ze starości, kruszył się pod mymi drżącymi palcami, kiedy dotarłam do gazety z dwudziestego pierwszego września 1962 roku, daty moich narodzin. To był piątek, dwudziesty trzeci dzień ósmego miesiąca księżycowego w roku Tygrysa. Tematem dnia były ogólnokrajowe demonstracje, potępiające agresję amerykańskich imperialistów, i radość z zestrzelenia amerykańskiego samolotu szpiegowskiego U-2 na usługach Czang Kaj-szeka. Sam przewodniczący Mao przyjął bohaterów powietrznych. Były tam również inne optymistyczne wiadomości: w prowincji Yunnan wyhodowano uszlachetniony gatunek tytoniu, z Ciangsi donoszono o rekordowych zbiorach, moja rodzinna prowincja, Syczuan, dostarczyła ponad dwadzieścia pięć tysięcy wołów pociągowych do miejsc, gdzie ich brakowało, zbiory ryżu w Kuangsi przekroczyły najśmielsze oczekiwania, i tak dalej, i tak dalej. Im bliżej klęski głodu, tym bardziej optymistyczne wiadomości, tym większy dostatek. Takie gazety są nieocenioną skarbnicą wiedzy. Przeglądanie starych numerów jest najlepszym sposobem na zrozumienie własnego kraju i jego historii.

Na dworze pociemniało; fabryka papierosów wypluła z hukiem chmurę pary. Nie mogłam zasnąć, więc wstałam z łóżka. Matka wyjęła z jednego z tobołków równiutko poskładany niebieski żakiet w kwiatki.

– Przymierz – poleciła.

Poznałam materiał, który mój naturalny ojciec kupił dla mnie dziewięć lat temu. Matka uszyła żakiet, który można narzucić na waciak.

Włożyłam go, stojąc przy łóżku, i z namaszczeniem, jeden po drugim, zapinałam guziki. Matka obserwowała każdy mój ruch. Gdyby w tamtej chwili poprosiła: „Mała Szóstko, zostań na parę dni”, zmieniłabym plany. Ale nie zrobiła tego, przez co moje postanowienie, by z rana wyjechać, jeszcze bardziej się umocniło.

Powiedziałam matce, by wróciła do łóżka. Kiedy mnie usłuchała, wyciągnęłam się obok niej w ubraniu i zgasiłam światło.

Oczy miała zamknięte, oddychała głęboko i równo, ale wiedziałam, że nie śpi.

O świcie rozległy się syreny na rzece. Ich zawodzenie niosło się do połowy wysokości wzgórza i przypominało próbę głosu, kiedy śpiewak powtarza w kółko ten sam ton, dopóki nie zaśpiewa go czysto. Podniosłam się z łóżka i włożyłam buty.

– Mała Szóstko – odezwała się cicho matka. – Zawsze wiedziałam, że nie zagrzejesz tu miejsca, że nie jesteś jedną z nas. Jedź, jeśli chcesz. Nie będę cię zatrzymywać, mam wobec ciebie ogromny dług. Odnajdę spokój dopiero, kiedy któregoś dnia przestaniesz mnie o wszystko obwiniać.

Wyjęła spod poduszki zawiniątko z chusteczki do nosa. Wewnątrz był zwitek banknotów, niektóre nowe, inne pogniecione i brudne, same niskie nominały.

– To pięćset juanów, które po cichu odłożył dla ciebie przez lata. Krótko przed śmiercią poprosił twoją babkę, żeby dopilnowała, abyś je dostała na posag. – Zauważyła moje ściągnięte brwi. -Weź je! – poleciła szorstko, prawdopodobnie nie chcąc słyszeć, dlaczego nie planuję zamążpójścia. Nie wysłuchałaby mnie, nawet gdybym spróbowała cokolwiek wyjaśnić.

Poranna mgła pochłaniała po kolei rzędy chałup wyrastających tarasowo ze wzgórza.

Z walizką w ręce zeszłam na brzeg rzeki i wtedy nagle mgła opadła, jakby chciała mi ułatwić wejście na prom, który zawiózł mnie na drugą stronę, gdzie wspięłam się po kamiennych stopniach aż do doku przy Niebiańskich Wrotach. To był pierwszy widok, jaki ujrzała matka, kiedy płynąc w dół rzeki ze swej rodzinnej wsi, dotarła do Czungcing czterdzieści sześć lat temu. Teraz rzeka była cicha, jakby wytłumiona.

A więc nawet kiedy osiągnęłam pełnoletność i on nie miał już obowiązku przysyłać osiemnastu juanów alimentów, nadal odkładał dla mnie pieniądze, mimo że uciekłam z jego życia. Kiedy zabroniłam mu za sobą chodzić, musiał poczuć ogromną pustkę. Na mojej osobie skupiły się wszystkie jego emocje. A ja? Ja nie potrafiłam się nawet przemóc, ażeby nazwać go ojcem. Zła na siebie za taki sentymentalizm, czym prędzej wyparłam go z myśli, bo nie chciałam oglądać się wstecz.

Tymczasem zupełnie niespodziewanie oczy same mi zaszły łzami. Nadaremnie próbowałam je powstrzymać, płynęły strumieniami po policzkach, a pierś rozsadzał taki ból, że oparłam się o ścianę i osunęłam po niej na kamienne stopnie.

4

W lutym 1989 roku wsiadłam do pociągu i pojechałam do Pekinu na studia w Akademii Literatury imienia Lu Xuna. W marcu na terenie uczelnianych kampusów odbyło się wiele mniej lub bardziej licznych wieców, na których studenci debatowali nad kierunkiem, jaki powinien obrać kraj w sytuacji, gdy socjalizm w chińskim wydaniu okazał się jedną wielką hipokryzją. W kwietniu pekińscy studenci wyszli na ulice i demonstrowali przeciw korupcji wśród decydentów oraz ich dzieci, a także domagali się demokracji i wolności słowa. Hasła i pieśni rozbrzmiewały i milkły pod transparentami i sztandarami; podekscytowany tłum wypełniał ulice.

Dołączyłam do demonstrantów, którzy składali wieniec na cześć niedawno zmarłego przywódcy reformatorskiej frakcji Partii Komunistycznej.

Moje myśli powędrowały do Czungcing. Pojechałam tam specjalnie na grób mojego naturalnego ojca. Jego prochy pochowano pod stertą kamieni na odległym, porośniętym chwastami wzgórzu. Żadnego nagrobka, tylko mały kopczyk pośród wyschniętych powojów i łodyg w pobliżu rowu, w którym rosły ziemniaki i sorgo.

Najwyraźniej jego żona i dzieci także postanowiły wymazać go z pamięci. Przez całe wspólne życie co miesiąc pozbawiał ich osiemnastu juanów na rzecz swojej nieślubnej córki. Kto nie miałby pretensji o takie pieniądze? Sercem nigdy nie był przy rodzinie, chociaż zaharowywał się, aby wypełniać obowiązki męża i ojca.

Czy moi dwaj przyrodni bracia zapytają kiedykolwiek o swą starszą siostrę? Bardzo możliwe, że nigdy się nie spotkamy.

Ludzie wypełniali całą szeroką drogę i obie ścieżki dla pieszych; obsiedli nawet konary drzew i mury. Demonstranci przecięli główną arterię i szli ulicą Czangan, gdzie dołączyli do nich profesorowie uczelni, dziennikarze i wydawcy gazet. Na jednym z transparentów widniał napis: „Dłużej nie będziemy kłamać”. To hasło przemawiało do mnie najsilniej.

Wszyscy ci ludzie, głosy skandujące unisono, czyste niebieskie niebo nad placem Tiananmen, uświęconym miejscem, które już jako mała dziewczynka widziałam w marzeniach, rozgorączkowany wielomilionowy tłum, gotowy poświęcić się walce o prawo do mówienia prawdy i o równe traktowanie wszystkich ludzi. Domagano się zmiany powtarzającego się cyklicznie losu kolejnych udręczonych pokoleń. Maszerujący weszli na plac Tiananmen. Moje serce zabiło szybciej, gdy zabrzmiały podniosłe tony Międzynarodówki.

61
{"b":"94633","o":1}