Na szczęście mężczyzna był sam. Ośmielona, wyciągnęłam pistolet z torebki, którą trzymałam w cieniu kontuaru.
– Popatrz no tu – powiedziałam. – Przyjrzyj się dobrze.
Zaczęłam dygotać. Zawsze gdy się zdenerwuję, wpadam w silne wzburzenie i zaczynam się trząść. A kiedy się trzęsę, robi się niebezpiecznie.
Starszy facet odwrócił się i spojrzał w dół.
– Dobrze celujesz? – spytał.
W ułamku sekundy wcisnęłam mu pistolet między nogi, celując prosto w jądra.
– Nigdy nie chybiam – oznajmiłam.
W tym momencie Kociak i Smok wyciągnęli noże. Twarz miałam rozpaloną. Noże nie robiły wrażenia na mężczyźnie – być może miał przy sobie własny – lecz lufa wycelowana w genitalia przeraziła go nie na żarty. Rzecz jasna, gdyby pistolet był prawdziwy, Kociak i Smok wymachujący majchrami nie byliby mi do niczego potrzebni. To jednak nie przyszło mu do głowy. Wzięliśmy starego pierdołę z zaskoczenia; był wciąż oszołomiony. Sama czułam się nieco wytrącona z równowagi i gdy usłyszałam własny głos, mówiący, że nigdy nie chybiam, przeraziłam się nie na żarty. Ręce zaczęły mi słabnąć, lecz mężczyzna nawet nie drgnął, co mnie cieszyło – nie miałabym pojęcia, co począć, gdyby się poruszył.
Poprosił kierownika restauracji, żeby zatelefonował w jego imieniu. Trzymałam mu pistolet między nogami przez całe dwadzieścia minut, starając się ze wszystkich sił zachować trzeźwość umysłu. Mężczyzna, Smok i Kociak mieli śmiertelnie poważne miny, a ja czułam straszną ochotę, żeby się roześmiać, ale wiedziałam, że jeśli tylko spróbuję się uśmiechnąć, Smok od razu się wyszczerzy i wszystko weźmie w łeb. A przecież ten facet jest zaprawionym w bojach przestępcą i nigdy by nam nie darował.
Przyszła Kotka. Oddała nam zegarek i amulet Ji. Przy amulecie nie było łańcuszka; pieniędzy też nie było. Nie śmiałam spojrzeć jej w oczy. Byłam straszliwie zakłopotana, mimo że to ona przecież powinna się wstydzić, i z sekundy na sekundę czułam się coraz bardziej nieswojo. Zauważyłam, że zaczynam jej współczuć. Nagle to wszystko zaczęło mnie nużyć. Chciałam dać sobie spokój, zapomnieć o całej sprawie.
– Niech to diabli wezmą – powiedział Smok. – Kotka jest głupią cipą, ale ma naprawdę gówniane życie. Lepiej zapomnijmy o wszystkim.
Dopiero wtedy dowiedziałam się, że Kotka jest samotną matką z czteroletnim synem, i że ten facet zawsze jej pomagał.
Kociak nie odezwała się do Kotki, lecz zwróciła się do nas:
– Kotka zawsze wplątuje się w najgorsze afery.
Chcieliśmy wszyscy iść do Kociaka, ale Kociak odmówiła zabrania nas do siebie. Pochodziła z rozbitej rodziny, jej starszy brat był w więzieniu.
– Mój dom jest pusty – powiedziała.
Kociak zaczęła pracę w firmie Ji i przeprowadziła się do nowego mieszkania. Nie spodziewałam się, że wytrwa na biurowej posadzie, ale ona rzeczywiście co dzień chodziła do pracy i siedziała tam od dziewiątej do siedemnastej. Zaprzyjaźniła się ze Smokiem; często spotykaliśmy się we trójkę u mnie. Smok gotował dla nas, a potem gadaliśmy do rana, zwykle wymieniając opowieści o tym, co się ostatnio zdarzyło na naszej ulicy.
Wtedy dowiedziałam się, że Smok nigdy nie przekroczył progu żadnej szkoły. Pochodził z najbiedniejszej okolicy Szanghaju – byłam zdumiona, że wciąż jeszcze istnieją ludzie, którzy nie mają dość pieniędzy by posyłać swoje dzieci do szkoły. Powiedział, że z przyjemnością spędza ze mną tyle czasu właśnie dlatego, że jestem kulturalną i wykształconą osobą.
Smok lubił czytać gazety i zawsze zjawiał się w drzwiach ze zwiniętą w rulon gazetą w ręku.
Kociak lubiła książki o antykach. Odkąd była dzieckiem, starszy brat zabierał ją ze sobą, gdy szedł kupować antyki. Wsadzili go do więzienia za handel antykami. Kociak mówiła, że jest bardzo podobny do Lesliego Cheunga [6] .
Odkąd wróciłam z Pekinu, codziennie dzwoniłam do Saininga, ale ani razu nie udało mi się z nim porozmawiać. W końcu spytałam Sanmao:
– Słuchaj, powiedz mi prawdę: czy Saining ma nową dziewczynę? Czemu do mnie nie dzwoni? Już całkiem o mnie zapomniał?
– Nie wiem, dlaczego nie dzwoni – odparł Sanmao. – Ale wszyscy jesteśmy ostatnio zajęci robieniem performance'ów.
– Chyba pojechaliście do Pekinu grać muzykę?
– Jedno nie przeszkadza drugiemu – odrzekł Sanmao.
Ilekroć myślałam o Sainingu, nie mogłam wyłączyć tego głosu w mojej głowie, który paplał ciągle o tym, że zniknęła jego ulubiona gitara, że ukradła ją ta banda sukinsynów. Bałam się, że będzie mu przykro. Ale cóż mogłam na to poradzić?
Pewnego ranka, mniej więcej dwa tygodnie po napadzie, zadzwonili do mnie z lokalnego komisariatu. Policjant oznajmił, że złapano jednego ze złodziei.
Okazało się, że Kociak wynajęła paru kolesi z Xinjiangu, żeby szukali w całym mieście hunańczyków i osobiście zlustrowali wszystkie ulubione spelunki hunańskich gangsterów. Wkrótce udało im się trafić na ślad jednego z członków gangu w pewnym trzeciorzędnym klubie nocnym. Kiedy go złapali i związali, Kociak poszła tam, biła go i kopała, wrzeszcząc bez przerwy.
Biuro okręgowe wezwało nas do złożenia zeznań i zidentyfikowania podejrzanego.
Zobaczyłam przerośniętego chłopaka w kajdankach i rozpoznałam w nim tego, który bił Rzodkiewkę. Wyglądał fatalnie. Miał mętne spojrzenie, był umorusany i śmierdział. Paznokcie miał wyjątkowo brudne. Obejrzałam go przez żelazne kraty w drzwiach celi, a potem ze sterty dokumentów ze zdjęciami wybrałam pozostałych. Wiedziałam, że dwóch już wcześniej aresztowano. Policjanci zbesztali mnie i powiedzieli, że nie zgłaszając popełnienia przestępstwa, postępujemy tak, jakbyśmy je akceptowali. Zapytałam, jaka kara czeka tych złodziejaszków. Gliniarze poinformowali mnie, że chłopaki dopuścili się najróżniejszych podłych uczynków i prawdopodobnie czeka ich egzekucja – kulka w łeb.
Czułam się nieswojo przez całą resztę dnia. Wizja „kulki w łeb” wprawiała w przerażenie zarówno mnie, jak i Nankinskie Kluski. Odzyskałam zegarek i biżuterię, gitara też się znalazła. To było wszystko, ale gdzieś tam mignęły mi czarne plecaki złodziei – policjanci mówili, że resztę łupów muszą zatrzymać w charakterze dowodów.
Saining wrócił sam; wyglądał na przygnębionego. Zapytałam, czemu wrócił przed pozostałymi.
– Artyści w Pekinie mają przesadne mniemanie o sobie – poskarżył się. – Wszyscy są pijani swoim poczuciem misji i ciągle patrzą, pod co by się tu korzystnie podczepić. Wiecznie gonią za sukcesem.
Saining nie mógł się przyzwyczaić do tego kolektywnego stylu życia, za dużo w nim zgiełku. Co gorsza, tamtejsze zespoły biorą zwykły, czysty i prosty heavy metal i wciskają do niego jakieś wymyślne efekty, robiąc z muzyki jeden wielki bałagan. A przede wszystkim jest tam za dużo strasznie ambitnych ludzi i życie wymaga przezwyciężania zbyt wielu trudności. Saining nie potrafił się w tym wszystkim odnaleźć.
Podszedł i objął mnie. Kochaliśmy się gorączkowo. Zmienił się.
Tamtego wieczoru wrzuciłam mu do drinka dziesięć pigułek nasennych, które specjalnie sobie odłożyłam. Spał dwa dni. Budził się kilka razy, a ja czuwałam przy nim, nie zostawiając go samego nawet na chwilę, i pomagałam mu dojść do łazienki. Widząc go w takim stanie oszołomienia, czułam spokój, jakiego nie doświadczyłam nigdy przedtem.
Kiedy się całkiem obudził, przyznałam się, co zrobiłam. Wyjaśniłam, że to wszystko dlatego, że tyle czasu nie zwracał na mnie uwagi, aż zaczęłam wątpić, czy w ogóle mnie kocha.
– No cóż, nie po raz pierwszy zrobiłaś coś podobnego – powiedział. – Ale dziesięć pigułek to najbardziej niebezpieczna ilość. Gdybyś dała mi więcej, porzygałbym się i nic by mi się nie stało. Ale nie dałaś mi wystarczająco dużo, żebym dostał mdłości. Kiedy ilość jest za mała, żeby doprowadzić do wymiotów, skutki mogą być bardzo złe. Mogłem się wcale nie obudzić.
Zbliżył się i objął mnie.
– Nie jestem zakochany w nikim innym – oznajmił. – Nie powinnaś mnie karać bez żadnego prawdziwego powodu.
Nie chciałam cię ukarać. W ten sposób i tak nie dostałabym tego, czego chcę. A ja chcę tylko ciebie, całego ciebie, na zawsze. Nigdy nie przestałam cię pragnąć, nawet przez krótką chwilę. Miałam nadzieję, że uda mi się wzruszyć Boga.
Po powrocie z Pekinu Saining często znikał, nie mówiąc, dokąd idzie, w dodatku prawie całkiem przestał się ze mną kochać. Wreszcie przyznał się, że zażywa heroinę i że jest uzależniony.
– Ty narkomanem? – nie dowierzałam. – Naprawdę? Niemożliwe! A masz trochę przy sobie? Chcę spróbować.
Do tej pory próbowałam tylko trawy i piguł. Ten dziesięciolatek z Hongkongu przemycał piguły i sprzedawał je innym dzieciakom. Nie wiedziałam nawet, z czego się składają, i niezupełnie mi odpowiadały te syntetyczne, chemiczne doznania, jakie po nich miałam. Od czasu do czasu Saining też jeździł do Hongkongu i zdarzało mu się brać kwas, ale nigdy nie przywiózł mi nic do spróbowania. Mówił nieraz, że tak naprawdę lubi tylko trawkę.
Wysypał odrobinę lekko żółtawego proszku na kawałek folii aluminiowej i pokazał mi, jak się „ściga smoka” [7] . Zrobiłam wdech i zwymiotowałam, wdychałam dalej i znów zwymiotowałam. Okropnie mnie mdliło od tego.
Tamtej nocy gadałam jak najęta.
– Wciągałaś heroinę, więc czemu jesteś taka gadatliwa? Głowa mnie boli od twojej paplaniny. Widać, że wzięłaś za mało. Lepiej dam ci więcej, wtedy dopiero odlecisz.
Zanim straciłam przytomność, moje ciało całkiem się rozpuściło. Nos miałam pełen woni chemikaliów do wywoływania zdjęć. Heroina była lodowata, i chyba mi się to nie podobało. Miałam wrażenie, że jestem ze wszystkich stron obłożona watoliną i nie mogłam się powstrzymać przed zaśnięciem, a wtedy po trochu watolina poodpadała, aż w końcu zniknęła całkiem, a moje ciało i umysł zrobiły się nadwrażliwe.
Saining mówił, że heroina wywołuje u niego euforię i pozwala zapomnieć o tej rzeczywistości, że przynosi spokój i pogodę ducha, że daje mu jego własny świat.