Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Dostrzegłam Wielkiego Smoka, który siedział na chodniku przed małym sklepikiem.

Smok był młodszym ode mnie sierotą; przyjaciele przywieźli go tu z Szanghaju, żeby został alfonsem, ale on urządził sobie stragan i sprzedawał szaszłyki, pieczone przepiórki i kukurydzę. Smok i prostytutki zjawiali się tutaj co wieczór i aż do świtu każdy prowadził swój interes. Smok bardzo się zaprzyjaźnił z panienkami z ulicy. Do produkcji swoich szaszłyków używał jakiegoś tajnego składnika, który miał właściwości uzależniające. Pewnego dnia złapali go w supermarkecie na kradzieży kondomów dla którejś z dziewczyn, lecz szczęśliwy traf chciał, że właśnie tamtędy przechodziłam i zapłaciłam za niego. Pomogłam mu, ponieważ uważałam, że jego szaszłyki mają duszę, a ktokolwiek przyrządza tak fantastyczne jedzenie, musi być dobrym człowiekiem.

– Wielki Smoku! – krzyknęłam przez ulicę. – Okradli mnie! Możesz mi kopsnąć dwadzieścia juanów? Muszę pożyczyć trochę kasy…

Mimo tych wszystkich przejść czułam się świetnie. Pożyczyłam jeszcze trochę od dziewczyny Sanmao, poszłam do supermarketu i nakupiłam jedzenia. Nie sądziłam, że uda mi się zasnąć tej nocy. Wróciłam do domu i natknęłam się, już po raz drugi tego wieczoru, na kilku obcych facetów w moim własnym mieszkaniu. Wszystkie światła były zgaszone, nikt mnie nie przywitał. Kotka, Kociak, Nankińskie Kluski i Rzodkiewka cały czas tu byli.

Usłyszałam, że ktoś mówi po nankińsku. Cholera! Ci nankińczycy wyprawiają same głupstwa! Wszyscy przez nich tracimy twarz!

Zaczęłam przeglądać nasze rzeczy. Jedna z gitar akustycznych Saininga zniknęła. Miał ją najdłużej ze wszystkich; nie byłam pewna, jak zareaguje, kiedy się dowie o jej braku. Zaczęło mnie to martwić.

Zadzwoniłam do Pekinu. Telefon dzwonił i dzwonił, lecz nikt nie odbierał. Odłożyłam słuchawkę, po czym zatelefonowałam znowu. Wciąż cisza. Rozłączyłam się i spróbowałam jeszcze raz. Tym razem, już po dwóch dzwonkach, odebrała jakaś kobieta, leniwie cedząc słowa.

– Czy jest Saining? – spytałam.

– Kto to jest Saining?

– Mój chłopak.

– Kto jest twoim chłopakiem? – zainteresowała się kobieta.

– A ty kim jesteś?

– Masz niezły tupet. Wiesz, co to dobre maniery?

– Pytam cię, kim jesteś – to, według ciebie, znaczy, że nie umiem się zachować?

– Co cię obchodzi, kim jestem?

– Mam nadzieję, że nic. W przeciwnym razie mamy problem…

Rozłączyłam się, usiadłam na łóżku i pochlipując, jadłam czekoladę.

Ktoś zapukał do drzwi mojej sypialni. Do środka wkroczył młody mężczyzna o eleganckim wyglądzie, w idiotycznym garniturze i białych butach. Włosy miał przylizane do tyłu; był bardzo blady.

– Nazywam się A Jin – oznajmił. – Przysięgam, że nie mam nic wspólnego z tym wszystkim, co się tu wydarzyło. Jestem tak samo zdezorientowany jak ty.

– Wynoście się stąd, wszyscy! – powiedziałam. – Ten hałas doprowadza mnie do szału!

Poszli sobie, a ja zabrałam się do sprzątania.

Po mniej więcej godzinie Kotka, Kociak, Nankińskie Kluski i Rzodkiewka wrócili. Ledwie Kociak przestąpiła przez próg, padła przede mną na kolana z hukiem.

– Tak mi przykro – powiedziała. – Kiedy cię nie było, przyprowadziłam tu paru ludzi; najwyraźniej mieli między sobą jakieś porachunki. Musieli znać nasze zwyczaje, skoro weszli tu tak sobie o siódmej wieczorem i obrabowali nas. To wszystko moja wina.

– Nie mów tak – rzuciłam uspokajająco. – Ciebie też obrabowali. Nie mam o nic pretensji. Po prostu zapomnijmy o tym, dobra? A teraz wstawaj!

Wszystkie cztery porządnie się wypłakałyśmy.

W całym tym zdarzeniu było coś nieznośnie dziwnego. Kim był ten cały A Jin?

Okazało się, że A Jin jest alfonsem i że w zeszłym tygodniu w restauracji Nowa Stolica jedna z jego dziewczynek obrobiła klienta na sto tysięcy juanów.

Nie do wiary! Facet chodził ze stoma tysiącami w kieszeni? Nie mógł zostawić ich w domu?

Dokładnie tak było. Cała ta nankińska zgraja o tym wie.

Kotka i Kociak zaczęły się kłócić. Kiedy się żarły, zawsze przechodziły na nankiński, co doprowadzało mnie do szału.

– Dajmy sobie spokój z tym wszystkim – powiedziałam. – Nie mam ochoty wzywać policji, nikt z was nie ma żadnych dowodów, więc po co to w ogóle zgłaszać? Tak naprawdę to ja wszystko spieprzyłam. Nie wiedziałam, o co im chodzi, i gdybym nie zawołała Nankińskich Klusek, a drzwi od sypialni byłyby cały czas zamknięte, wszystko mogłoby się potoczyć całkiem inaczej. Od chwili, gdy przeszli przez próg, chcieli przede wszystkim sprawdzić, kto tam jest, czy nie ma w mieszkaniu innego zbira.

– Kiedy powiedzieli, że szukają A Jina, spanikowałam – wyjaśniła Kociak. – Przede wszystkim chciałam ich stąd wyciągnąć. Gdyby mi się udało ich wywabić, nie musiałabym się już bać, bo wiedziałam, że koło straganu z jedzeniem pod domem kręci się nankińska banda.

– Między mną a Sainingiem ostatnio nie układa się najlepiej – powiedziałam. – Nie byłoby mi na rękę, gdyby wrócił i zobaczył cały ten burdel. Wy dwie musicie się teraz trzymać z dala od kłopotów.

– Już dawno chciałam wrócić do Nankinu – rzekła Kotka. – Ale czekałam, aż zarobię wystarczająco dużo pieniędzy.

– A ja nie chcę wracać do domu! – rzuciła Kociak. – Chcę zarobić kupę kasy!

– Na tym według ciebie polega zarabianie kasy? – odparła Kotka. – Na robieniu zamieszania? Na dodatek sama obrabiasz swoich klientów!

– On mnie obraził! – zaprotestowała Kociak.

– Nasza robota to obraza sama w sobie, kapujesz? Nie możesz przyjąć do wiadomości, że za to ci płacą, żebyś znosiła upokorzenia?

– Pierdol się! Żeby nie wiem ile mi zapłacił ten skurwiel, i tak by było mało!

Zadzwonił telefon. Kiedy podniosłam słuchawkę, osoba na drugim końcu linii zapytała, czy dodzwoniła się pod taki a taki numer. Znajomy głos i znajome pytanie. Jakaś obca kobieta po raz kolejny dzwoni do mnie i mówi, że wybrała zły numer – musiałam nabrać podejrzeń, że nie chodzi o zły numer, lecz o niewłaściwą osobę na tym końcu linii: o mnie. Tym razem nie pozwoliłam jej wykręcić się tak łatwo. Odczekałam chwilę, po czym spytałam:

– A tak w ogóle to kto mówi?

Być może było coś groźnego w moim głosie – wyczułam strach w sposobie, w jaki pośpiesznie odłożyła słuchawkę.

Rozłączyłam się i zwróciłam się do Kotki i Kociaka:

– Przestańcie wreszcie jazgotać! Jutro was zaprowadzę w miejsce, gdzie zatrudnią was jako ekspedientki. Będziecie na prowizji. Spróbujcie tam popracować jakiś czas. Jeśli praca hostess robi z was takie jędze, powinnyście z tym skończyć. Największy błąd, jaki możecie popełnić, to myślenie, że nadajecie się tylko do baru.

Następnego dnia zabrałam Kociaka i Kotkę na spotkanie z facetem, którego znałam i o którym wiedziałam, że mnie lubi. Nazywał się Ji. Liczyłam na to, że może nam pomóc. Poszliśmy razem na kolację, potem ja wróciłam do domu spać, a Ji oznajmił, że zabierze dziewczyny nad morze.

Późną nocą Kociak wróciła do domu sama. Powiedziała, że Kotka poszła do jakiegoś znajomego.

Poranek zaczął się od telefonu: mój przyjaciel Ji został okradziony przez moją przyjaciółkę Kotkę.

Kotka zaciągnęła Ji do łóżka tak samo jak każdego innego klienta i zabrała mu nie tylko ponad tysiąc juanów w gotówce, zegarek i złotą biżuterię, ale, na domiar złego, jego szczęśliwy amulet. Ji powiedział, że mężczyzna zdejmuje amulet tylko w jednej sytuacji – kiedy się kocha. Teraz nie może wrócić do domu ani spojrzeć w oczy własnej żonie i musi spędzać noce w hotelu. Wprawdzie po raz pierwszy usłyszałam, że Ji ma jakąś żonę, czułam się jednak odpowiedzialna za wpakowanie go w tarapaty. W zasadzie widywałam się z Ji głównie wtedy, kiedy czegoś potrzebowałam, więc już wcześniej czułam się wobec niego trochę winna. Teraz miałam jeszcze większe wyrzuty sumienia. W końcu Ji dał mi dwa tysiące dolarów hongkońskich i powiedział:

– Leć do Nankinu, spróbuj znaleźć Kotkę i załatwić sprawę!

Po raz kolejny Kociak błagała mnie o przebaczenie.

– Płaszcz się przede mną, ile chcesz, i tak nic ci to nie pomoże – powiedziałam. – Najbardziej ze wszystkiego nienawidzę kłamstwa!

Spytałam ją, czy wie, gdzie Kotka mieszka w Nankinie; odpowiedziała twierdząco.

– W takim razie nie pojedzie do domu – orzekłam. – Ma jakiegoś chłopaka w Nankinie?

– Tak, i szaleje za nim. Przyjechała tu tylko po to, żeby dla niego zarobić.

– Czy on czasem wychodzi z domu?

– Pewnie.

– Ma jakiś ulubiony lokal?

– Tak. Wiem, gdzie to jest.

– Świetnie. Jedziemy do Nankinu!

Zdecydowałam się pojechać do Nankinu i odszukać Kotkę, z Kociakiem jako przewodniczką. Przemyślałam wszystko i doszłam do wniosku, że byłoby rozsądnie wziąć ze sobą jakiegoś faceta. Smok zgodził się pojechać z nami. „Trzeba załatwić tę sprawę” – powiedział. „Musimy odzyskać amulet Ji. Jedźmy jutro!”

Gdy tylko dotarliśmy do Nankinu, Smok poszedł kupić nóż. Powiedział, że powinniśmy podejść do sprawy poważnie i pokazać ludziom, że nie żartujemy; w przeciwnym razie nikt nie weźmie nas serio.

– Nie musisz kupować noża – powstrzymywała go Kociak. – U mnie jest mnóstwo noży.

Smok jednak poszedł się rozejrzeć i kupił mi ładny pistolet straszak w kolorze węgla drzewnego.

– Dziewczynę trzeba ukarać – oznajmiłam – i zrobimy wszystko, żeby sprawiedliwości stało się zadość, ale nie będziemy nikogo zabijać. To przerażające.

Znalezienie właściwej restauracji nie zajęło nam wiele czasu. Przy barze pił starszy facet po trzydziestce. Kociak powiedziała, że to chłopak Kotki. Podeszłam do niego.

– Gdzie jest twoja dziewczyna? – zapytałam.

Nie odpowiedział.

Smok przyniósł mi stołek. Usiadłam i powtórzyłam pytanie, ale mężczyzna dalej milczał.

Smok miał na sobie nowiutkie ubrania, które mu dałam, ale na nim nawet nowe rzeczy w okamgnieniu robiły się brudne. Miał wielkie oczy i gęste brwi, lecz był bardzo szczupły, wręcz wychudzony, i mówił bardzo cicho. Można go określić jako wrażliwego i totalnie pozbawionego wiary w siebie. Od czasu do czasu mężczyzna rzucał mu pogardliwe spojrzenie. Smok był urażony, a ja wściekła.

15
{"b":"93906","o":1}