Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Proszę iść do siebie i oczekiwać na dalsze instrukcje Norsona. Wkrótce powinniście być gotowi do drogi. Enklawa na was liczy – zakończył patetycznie.

Berg pojawił się znikąd, gdy tylko wyszedłem z ambulatorium. Korytarze jedynego dostępnego dla mnie poziomu przemierzaliśmy w milczeniu, które tym razem pasowało nam obu. Sądziłem, że po zabiegu wiążącym się ze stanem bliskim śmierci będę półprzytomny lub w najlepszym wypadku skołowany, ale ciało słuchało mnie bez zarzutu. Umysł miałem jasny i jakby odświeżony, zniknęły też wątpliwości dotyczące czekającego mnie zadania. Co więcej, uznałem, że przejęcie władzy przez Eknlawę jest jedynym, co można zrobić dla Polis. Jeśli się nad tym zastanowić, RepTek faktycznie dążył do stopniowej degradacji obywateli. Wiele elementów zaczęło układać się w logiczną całość. Kiedyś śmiałem się z głosów paranoików twierdzących, że Błękitna Plaga była sztucznie wywołaną epidemią, testem hybrydowej broni cyfrowo-biologicznej. Teraz nie byłem już do końca przekonany o ich paranoi.

Jeśli ja przeżyłem wskrzeszenie, nawet tego nie zauważając, za sprawą DTeku, Enklawy i moją RepTek Polis też może się odrodzić. Przyjmować do wiadomości inny scenariusz byłoby niebezpiecznie.

Gart czekał na mnie w izolatce, którą zdążyłem już zacząć uważać za swoją. Siedział na łóżku, poderwał się, gdy wszedłem.

– Wyglądasz, jakbyś zobaczył ducha – wysiliłem się na żart.

– Z tego, co mi powiedzieli, trochę tak jest – odparł bez cienia uśmiechu. – Jak było?

– A może „jak się czujesz, Neth?” – zebrało mi się na drażnienie go. – „Och, dzięki, że pytasz, Gart, całkiem nieźle”.

– A tak na serio?

– Było... zielono. Kiedyś ci o tym opowiem – obiecałem. – Siądziemy przy butelce dobrej whisky, a nie tego kukurydzianego gówna, wszystkiego się dowiesz. W końcu prawie od początku siedzimy w tym razem. – Chłopak tylko skinął twierdząco głową. – Udało ci się połączyć z DTekiem? Co u Nikthi?

– Częściowo tak. – Skrzypek odruchowo wzruszył ramionami. Zaczynałem rozumieć, że ten gest niekiedy stanowi coś w rodzaju nerwowego tiku. – Burza cichnie, ale dalej są zakłócenia. Połączenie było słabe, rwało się.

Czekałem, aż powie coś więcej, lecz on tylko powtórzył znany mi ruch.

– Dostali wiadomość? – dopytywałem się. – Pomogą z opóźnieniem obrony Muru? Wszystko z nimi w porządku?

– Tak, chyba tak. – Nie wiedziałem, na które konkretnie pytanie odpowiada, ale zrozumiałem, że nie wyciągnę z niego nic więcej. – Ulep jest w garażu, kończy przygotowywać transporter. Montują na nim emiter EMP.

– Co dalej?

– Spróbuj się przespać, jest już prawie rano. – Potarł twarz, noszącą wyraźne ślady zmęczenia. Zdałem sobie sprawę, że padam z nóg, sen wydawał się świetnym pomysłem. Najwyraźniej umieranie jest dość męczące. – Sądząc po tempie, w jakim słabnie wiatr, będziemy mogli wyruszyć dziś zaraz po zachodzie słońca. – Nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że chłopak nie mówi mi wszystkiego. Coś w jego zachowaniu, może to, jak uciekał wzrokiem w bok, budziło mój niepokój.

Gart pożegnał się i zostawił mnie samego. Sądziłem, że mimo wyczerpania będę miał problem z zaśnięciem, w końcu wkrótce znów miałem wyjechać na Pustynię. Wbrew tym oczekiwaniom moja świadomość zgasła, nim jeszcze głowa dobrze wgniotła poduszkę.

Cyfrak - img_7

Uniform Enklawy był wygodny i praktyczny, ale we własnych ciuchach czułem się najlepiej. Zauważyłem, że ktoś zadał sobie trud, żeby je wyczyścić. Moje ubrania przyniósł Berg wraz z Norsonem, oddali mi także orła i teleskopową pałkę. W kieszeni spodni znalazłem niedużą maseczkę przeciwpyłową i gogle, których wcześniej tam nie było.

– Na zewnątrz jeszcze trochę dmucha. Czekają na ciebie w śluzie. – Norson pokiwał z zadowoleniem głową, gdy chowałem broń do kabury i poprawiałem paski. – Zaprowadzimy cię.

Ostatni raz przemierzyliśmy korytarze tak dobrze znanego mi już poziomu. Odczuwałem coś w rodzaju ponurej determinacji, ostatnie wątpliwości zniknęły. Berg bez słowa otworzył kartą drzwi, za nimi krótki tunel prowadził do sporego hangaru.

Nasze przybycie do Enklawy wiązało się z dawką usypiającego gazu, pożegnanie zorganizowano z większą pompą. Przy transporterze oprócz Garta i Ulepa czekali przewodnicząca Kirsten i doktor Marsten. Wokół pojazdu kręciła się także blondynka w roboczym kombinezonie. Po tym, jak raz po raz spoglądał na nią mechanik (oraz po tym, jak na jej biuście ciasno opinał się materiał uniformu), domyśliłem się, że to Kimea. Musiałem przyznać, że facet ma niezły gust.

– To historyczny moment zarówno dla Eklawy, jak i dla Polis – zaczęła Kirsten, gdy nasza załoga stanęła w rzędzie przy burcie. – Bez obaw, oszczędzę wam długich przemówień. Chciałam jedynie, żebyście wiedzieli, jak wiele znaczy dla nas wasze poświęcenie. – Mówiąc to, patrzyła wprost na mnie. – Dziękuję wam za nie i życzę powodzenia. Doktor Marsten i Kimea przekażą wam ostatnie szczegóły techniczne.

Lekarz zbliżył się do mnie z krótkim przewodem w ręce. W połowie długości kabla umieszczono zgrubienie z niewielkim wyświetlaczem. Całość wyglądała jak nietypowa przejściówka, pasująca do mojego legalnego portu.

– To jednostronny moduł przepustowy – wyjaśnił, podając mi ją. – Za jego pomocą podepniesz się do terminala. Transfer przez niego odbywa się tylko na zewnątrz, więc powinien uniemożliwić cyfrakowi powrót do twojej instalacji. Oczywiście byt będzie walczył, więc musisz za wszelką cenę zachować przytomność. – Mówiąc to, wręczył mi automatyczną strzykawkę opisaną jako adrenalina. – Domięśniowo. Wiesz, jak tego użyć? – Skinąłem twierdząco głową. – Samo unicestwienie nastąpi w module, wyświetlacz będzie informował o postępie. To chyba wszystko.

– Podejdźcie tu, proszę – przywołała nas Kimea, szerokim gestem wskazując na transporter.

Musiałem przyznać, że pojazd robił wrażenie. Czteroosiowy, na ogromnych kołach, z dużym prześwitem pod spodem. Pomalowany w maskujące barwy pustynne pancerz wyglądał naprawdę solidnie, dwie rury wydechowe wyprowadzono z tyłu w formie kominów, a z przodu i na burtach rozmieszczono niewielkie wizjery i czujniki. Na dachu tkwiło urządzenie przypominające skrzyżowanie armaty ze starym talerzem antenowym.

– Lekki transporter opancerzony ENKL1 – powiedziała blond mechanik.

– Ciekawe, jak wygląda ciężki – rzucił Gart półgłosem.

– Napęd zmienny, w razie potrzeby na wszystkie osie – ciągnęła dziewczyna, ignorując jego uwagę. – Silnik hybrydowy zasilany biopaliwem i elektrycznie, podwójnie ekranowane systemy elektroniczne. Dostosowany do warunków pustynnych, zdolny wytrzymać umiarkowany ostrzał. Zaprojektowany do operowania w trudnych okolicznościach. Ulep został gruntownie przeszkolony do jego prowadzenia. – Z jakiegoś powodu słówko „gruntownie” zabrzmiało w jej ustach dwuznacznie. Śpiewny akcent charakterystyczny dla mieszkańców Enklawy dodatkowo spotęgował to wrażenie. – Dla celów tej misji pojazd wyposażono w działo EMP. Zagłuszy elektronikę czujników na Murze, dając wam około trzech minut.

– Jak blisko musimy podjechać, żeby zadziałało? – zapytałem, przyglądając się broni.

– Jako tako zadziała z około czterech kilometrów, ale największą skuteczność osiągnie poniżej dwóch – odparła rzeczowo.

– Trochę blisko... – mruknąłem.

– Sygnał jest kierunkowy, bardziej go nie wzmocnię. Co więcej, możecie go użyć tylko raz, więc dobrze wybierzcie moment. To broń eksperymentalna, ciężko stwierdzić coś na pewno.

Kirsten raz jeszcze życzyła nam powodzenia, po czym wsiedliśmy do transportera przez właz burtowy. Jak na tak dużą bryłę, miejsca w środku było zaskakująco niewiele. Oprócz nas wygodnie mogłyby się w nim zmieścić jeszcze góra trzy osoby. Ulep umościł się w fotelu kierowcy i zaczął pstrykać przełącznikami. Kolejno zapalały się jakieś lampki, piszczały czujniki. Z cichym syknięciem zahermetyzowało się wnętrze, w uszach poczułem lekki wzrost ciśnienia.

78
{"b":"933176","o":1}