– To cacko ma nawet wewnętrzny obieg powietrza, trzymali je tutaj do eksploracji terenów po wojnie jądrowej. – Nie wiadomo dlaczego przekazanie nam tej informacji bardzo cieszyło kierowcę. – Zapnijcie pasy.
Choć nie sądziłem, że to możliwe, jego uśmiech stał się jeszcze szerszy, gdy chwilę później potężny silnik ożył z rykiem. Odszukałem umieszczoną przy fotelu klamrę i przypiąłem się do oparcia. Mechanik przerzucił długą wajchę i ruszyliśmy przed siebie szerokim tunelem, warkot motoru zwielokrotnionym echem odbijał się od ścian. Dojechaliśmy do stalowych wrót, które automatycznie otworzyły się przed nami. Wychynęliśmy spod niedużego skalnego nawisu wprost na spowitą mrokiem Pustynię.
– Przełączam na noktowizję – oznajmił Ulep, znów wciskając guziki.
W kabinie pasażerskiej zapłonął zielenią podzielony na kilka części ekran, ukazujący z różnych ujęć krajobraz wokół nas. Patrzyłem na tumany piasku nadal gnane wiatrem, choć już nie o huraganowej sile. Burza powoli cichła. W oddali błysnął zygzak wyładowania, oślepiając skierowany w tamtą stronę noktowizor i wypełniając część ekranu bladozieloną plamą.
– Załóżcie hełmy, są pod siedzeniami! – Nasz szofer starał się przekrzyczeć panujący w kabinie hałas potężnego silnika. – Mają interkom!
Zrobiłem, co kazał, kask ciasno przylegał do czaszki. Spiralnie zwinięty przewód łączył go z gniazdkiem na boku fotela.
– Panie i panowie, mówi wasz kapitan – w słuchawkach rozległ się rozbawiony głos Ulepa. – Temperatura na zewnątrz wynosi około piętnastu stopni. Jest nieco wietrznie, spodziewamy się niewielkich turmulencji. Za chwilę osiągniemy prędkość podróżną około sześćdziesięciu kilometrów na godzinę.
– Co ty pierdolisz? – Ton Garta zdradzał zdenerwowanie. – I co to niby są te turmulencje?
– Pojęcia nie mam. – Ulep za kółkiem był w swoim żywiole. Zrelaksowany, uśmiechnięty i sypiący żartami, zupełnie nie przypominał łatwego do zastraszenia kombinatora, do którego zaprowadził mnie Sidth. – Kiedyś tak mówili, widziałem na holofilmie.
– Lepiej skup się na prowadzeniu – burknął skrzypek.
– Jedziemy w dobrym momencie. Piasek i ciemność dadzą nam osłonę, w Polis nie zobaczą nas do ostatniej chwili.
– Masz lokalizację terminala na zewnątrz Muru? – włączyłem się do rozmowy.
– Tak, zaprogramowali mi to w systemach.
– Kiedy zbliżymy się do Polis, dobierz trasę tak, żebyśmy podjeżdżali do niego po skosie.
– Mogę tak zrobić, tylko po co? – zainteresował się. – Czas będzie kluczowy, gdy znajdziemy się w zasięgu czujników i broni, jadąc na wprost, bylibyśmy najszybciej.
– Po pierwsze, lepiej, żeby nie wiedzieli, do którego punktu zmierzamy – wyjaśniłem. – Poza tym cel zbliżający się po prostej łatwiej trafić, wystarczy wziąć poprawkę na prędkość. W innym przypadku zmienne są już dwie.
Usłyszałem, jak Gart głośno przełyka ślinę na wspomnienie o ostrzale.
– Masz rację – przyznał kierowca, dodając gazu. – Tak zrobimy. Będziemy za jakąś godzinę.
Powietrze w kabinie transportera było suche i pozbawione zapachu. Potężne koła i osie skutecznie amortyzowały wstrząsy, zamieniając je w lekkie kołysanie. Oparłem wygodnie głowę, spod półprzymkniętych powiek obserwując ekran. Pustynia widziana zielonym okiem noktowizora robiła dziwaczne wrażenie. Zupełnie jakbyśmy przemierzali powierzchnię obcej planety, krążącej wokół jednej z tych odległych gwiazd, na które tak lubiła spoglądać Nikthi. Byłem ciekaw, co dziewczyna robi w tej chwili. Pewnie wraz z Wirionem przygotowywali akcję opóźniania namierzania nas, przynajmniej taką miałem nadzieję. Bardzo chciałem do niej wrócić. Nie da się długo żyć, kierując się jedynie podstawowym instynktem przetrwania, człowiek potrzebuje głębszej motywacji. Odkąd cyfrak pozbawił mnie nałogu wpinania cyfrowych prochów, to właśnie Nikthi sprawiała, że w ogóle chciało mi się cokolwiek robić. Z płytkiej drzemki wyrwało mnie gwałtowniejsze szarpnięcie.
– Dlaczego stoimy? – Nie mogłem do końca uwierzyć, że zasnąłem w takiej chwili.
– Za jakiś kilometr wjedziemy w zasięg czujników na Murze, oczywiście jeśli po burzy jakieś jeszcze działają – oznajmił Ulep przez interkom. Zobaczyłem, jak siedzący naprzeciwko mnie Gart zaciska pięści. O dziwo, ja sam byłem względnie spokojny. – Potem jeszcze może z półtora lub dwa i pierwsze pociski mogą do nas dolecieć.
– To ile w sumie mamy do celu?
– W linii prostej do bariery mniej więcej sześć kilometrów. Jeśli już teraz ruszymy skosem w stronę terminala... – Zamyślił się na chwilę i postukał w klawisze na desce rozdzielczej. – Około dziesięciu.
– Dobra. Na razie wal prosto, skręcisz, gdy zaczną strzelać.
– A jak nie zaczną?
– Optymista z ciebie – przyznałem. – Wtedy skręcisz dwa kilometry od Muru, zaraz po tym, jak użyjemy EMP. O tym, że gaz ma być do dechy, chyba nie muszę ci mówić?
– Za kogo ty mnie masz?! – rzucił z udawanym oburzeniem. – Trzymajcie się, ruszamy – dodał, wrzucając bieg.
Ryk silnika wzmaga się gwałtownie, gdy transporter rusza, nabierając prędkości. Oddech Garta przyspiesza, chłopak zaciska powieki. Obraz na ekranie podskakuje, śnieżąc na zielono i zamazując się co kilka sekund. Rozlega się głośny elektroniczny pisk.
– Kurwa, już nas widzą! – Ulep odruchowo krzyczy do interkomu. – Czujnik ruchu i chyba podczerwień! Dwa kilometry do strefy ostrzału!
Pojazdem coraz bardziej rzuca na wybojach, kierowca nie wybiera już najdogodniejszej trasy, tylko pędzi wprost do Polis.
– Kilometr!
Zasycha mi w ustach, ale zaraz potem czuję metaliczny posmak krwi płynącej z przygryzionej wargi. Serce wali jak oszalałe, głęboko wciągam powietrze.
Nagle czuję się uwięziony w tej pędzącej klatce, przypięty pasami i bezwolny. Przed oczami migają fragmenty kodu, moje zdenerwowanie udziela się cyfrakowi. Zgrzytam zębami i siłą woli powstrzymuję go przed przejęciem kontroli. „Jeszcze nie teraz” – powtarzam w głowie jak mantrę.
O burtę grzechocze seria z ciężkiej broni maszynowej, pociski z wizgiem rykoszetują od pancerza.
– Kurwa mać! – drze się mechanik, jeszcze przyspieszając.
– Skręcaj, będzie im trudniej trafić!
Gdzieś z boku rozlega się eksplozja, zasypuje nas fontanna piachu. Skupiam wzrok na wyświetlaczu pokazującym teren przed nami. Pędzimy wprost na rosnący w oddali Mur, nagle wehikuł wpada w kontrolowany poślizg i mknie po skosie. Dudnią kolejne strzały, tym razem niecelne.
– Co z tym DTekiem?! – krzyczę do Garta. – Mieli nam pomóc!
– Skąd mam wiedzieć?! Może próbują!
– Za słabo! – Gdyby nie wewnętrzny system komunikacji, mój głos utonąłby w huku następnej eksplozji, tym razem znacznie bliższej.
– Walą z dużego kalibru! – informuje nas Ulep zupełnie niepotrzebnie. – Skurwysyny! – dodaje, gdy jedna trzecia tablicy kierowcy zapala się czerwienią. – Upierdolili część czujników, ale pancerz wytrzyma nawet bezpośrednie trafienie!
Z zawrotną prędkością pochłaniamy kolejne setki metrów, przez przedni wizjer widzę już rozbłyski ognia wylotowego broni Polis.
– Jak daleko?!
– Do Muru trzy, do celu około czterech! Walimy z EMP?! – Jego dłoń zawisa nad przyciskiem.
– Jeszcze nie! – podejmuję fatalną decyzję.
Seria grzmi, waląc w dach transportera, wewnątrz kabiny rozlega się przeciągłe wycie.
– Dostaliśmy w działo! – Głos kierowcy przepełnia panika. – Kurwa, systemy EMP niesprawne, nie damy rady strzelać!
– Wychodzę na zewnątrz! – Odpinam klamrę pasa, zanim racjonalna część mojego umysłu zdąży mi to wyperswadować.
Podskakujemy na wydmie, rzuca mną o ścianę, ale udaje mi się dotrzeć do włazu w dachu. Zakładam maskę i gogle, zwalniam zaczepy, do kabiny wraz z podmuchem wiatru wdziera się tuman pyłu. Wychylam się wprost w nocne piaskowe piekło, raz po raz rozdzierane hukiem eksplozji. Łapiąc się relingów, docieram do naszej jedynej broni. Na szczęście nadal tkwi na swoim miejscu, choć sypią się z niej iskry. Uszkodzenia wyglądają poważnie. Przestrzelony talerz skupiający, rozerwane kable, spora dziura w obudowie elektroniki. Zrywam kawałek blachy i błyskawicznie oceniam szkody. Żadna płytka nie wygląda na uszkodzoną, tylko przewody są poszarpane. Zwieram je na krótko, a wtedy kilka rzeczy dzieje się prawie jednocześnie.