– Przyniosłeś zużyte? – rzucił z pomieszczenia obok.
– Tak. – Wyjąłem z kieszeni garść okrągłych pozłacanych wtyczek do osobistego portu, w niestandardowym rozmiarze.
Pasowały do mojego drugiego, nielegalnie założonego interfejsu, a każda z nich była jednocześnie programowalnym nośnikiem danych. Położyłem je na stole w momencie, gdy Wiz.un odgarnął na bok klekoczące cicho koraliki i wrócił do pokoju.
– Nie wyglądasz najlepiej – stwierdził, mierząc mnie badawczym spojrzeniem. – Dobrze się czujesz?
– Gdybym się dobrze czuł, nie byłoby mnie tutaj – westchnąłem.
Może faktycznie coś było w tej jego durnowatej muzyczce i zapachu kadzidełek, byłem znacznie spokojniejszy niż jeszcze chwilę temu.
– Głowa, powidoki? – domyślił się. – Wiesz, to, co ode mnie kupujesz, częściowo może wywoływać te objawy. Zwłaszcza wspomagacze. – Zrobił efektowną pauzę. – Zwłaszcza u ciebie.
– Gówno tam wiesz – burknąłem. – Czasem nie daję rady pracować bez tego...
– A potem, żeby się oderwać, od razu walisz tripsa – przerwał mi. – Wieczorem spowalniacz na brak snu, zgadłem?
– Nie przesadzaj, czasem wystarczy trochę synt-whisky.
– A bywa, że jedno i drugie. – Pokręcił głową z dezaprobatą. – Zwolnij trochę.
Człowiek wie, że naprawdę nie jest super, kiedy diler narkotyków martwi się o jego zdrowie. Pewnie miał słuszność, ale wcale nie było aż tak źle. Co najmniej dwa, trzy dni w tygodniu starałem się być czysty. Masakrowało mnie, dopiero kiedy przeciążałem system. Interfejs nie wytrzymywał i trzeba mu było dać kopa, a to napędzało spiralę, o której mówił szaman.
– Boisz się, że stracisz klienta? – zapytałem z przekąsem.
– Dobrze wiesz, że nie o to mi chodzi. – Proszę, proszę, jego spojrzenie naprawdę wyrażało troskę. – Może dla odmiany odstawiłbyś elektronikę i spróbował czegoś organicznego? Mam świeżą partię tripsów wyizolowanych z pleśni, naprawdę nieźle tarzają. Naturalny stymulant też ostatnio zrobiłem, trochę śmierdzi, ale działa. Coś przeciwbólowego mogę ci znaleźć i...
– Nie rozpędzaj się, wezmę to, co zawsze – wstrzymałem jego słowotok. – Od tych wszystkich biośrodków tylko się w głowie pierdoli.
– Nie bardziej niż od cyfrowych. Przemyśl sprawę – odparł, kładąc na stole niewielką metalową walizeczkę.
Otworzył ją, cicho zaszumiał ukryty w środku komputer. Ekran wpasowany był idealnie w szarą piankową okładzinę wnętrza, w dolnej części umieszczono podświetloną na czerwono, robioną na zamówienie klawiaturę. Obok znajdowało się dziesięć portów: pięć zupełnie standardowych, reszta w różny sposób modyfikowana. Znaczna część klientów Wiz.una była wyposażona tylko w legalne złącza, co tłumaczyło dysproporcje. Urządzenie służyło szamanowi do kodowania nielegalnego oprogramowania aplikowanego przez wtyczki takie jak te, które przed chwilą rozłożyłem na stole.
Szybko wstukał kod zabezpieczający, przyłożył palec do czytnika linii papilarnych, wprowadził drugie hasło. Ktoś mógłby pomyśleć, że jest paranoikiem, ale tylko jeśli nie widział w życiu tego, co ja.
Komputer w podwójnie ekranowanej walizce zapiszczał cicho na powitanie, palce dilera znów zatańczyły po klawiszach. Chwilę później zaczął oglądać wtyczki, które mu przyniosłem.
– Prawie wszystkie są poprzepalane. Powinienem kasować cię więcej – marudził, obracając je w palcach. – Muszę je naprawić, ale to później. Na twoim miejscu sprawdziłbym ten port.
– Może w wolnej chwili wpadnę do Kabla – mruknąłem, ale sam nie bardzo wierzyłem w swoje słowa.
– Ta, jasne. – Szaman mnie wyczuł. – Na szczęście mam kilka zapasowych. Mogą być normalne?
– Wolałbym nie – powiedziałem zdecydowanie. – Możesz mi dać coś lekkiego na teraz? – dodałem, pocierając skronie.
– Moment. – Wstał, podszedł do komody i wyciągnął z szuflady kilka wtyczek.
Włożył jedną z nich do portu komputera, wstukał kod. Umieszczona na końcu złącza dioda zaczęła migać na czerwono, sygnalizując transfer danych. Kilkadziesiąt sekund później światełko zamigotało zielenią i zgasło. Wiz.un odpiął cyfrowy narkotyk od komputera i podał mi.
– To powinno pomóc, ale jest delikatne. Z nóg cię nie zwali – zapewnił. – Nie krępuj się. Zgram ci, co trzeba, potem pogadamy. Mam sprawę.
Spojrzałem na niego uważnie, ale uciekł wzrokiem, po czym znów pochylił się nad klawiaturą. Powinienem się domyślić, że będzie czegoś chciał. Ta jego troska o moje zdrowie była tylko wstępem. Obracałem w palcach niewielki pozłacany walec i przyglądałem się, jak odbija światło. Przez krótką chwilę bawiłem się myślą, że mógłbym go nie użyć, choć oczywiście wiedziałem, że to zrobię. Pulsujący ból głowy i przelewająca się na obrzeżach pola widzenia czerwona mgiełka nie pozostawiały żadnych złudzeń.
Podwinąłem wysoko rękaw, odsłaniając lewe ramię, i odruchowo wytarłem wtyczkę o koszulę. Wiz.un popatrzył na mnie i pokręcił głową z dezaprobatą.
– No wiesz co, przecież u mnie wszystko jest czyste – westchnął, nie przerywając stukania w klawisze.
– Wybacz, taki odruch – mruknąłem.
Uniosłem lekko rękę i wpiąłem narkotyk w nielegalny port umieszczony od wewnętrznej strony ramienia.
Zawsze najpierw pojawia się to lekkie mrowienie. Organizm wyczuwa obecność nowego bodźca, oplatające cyfrowy interfejs synapsy zaczynają pracować na zwiększonych obrotach. Skóra wokół gniazda drętwieje, ręka drży, mrowienie rozlewa się na obojczyk i szyję. Mój dodatkowy port jest tak zaprogramowany, by w razie potrzeby sygnał omijał poboczne węzły i jak najszybciej wzdłuż kręgosłupa docierał pod czaszkę. Oczywiście w przypadku fizjowspomagaczy działa to nieco inaczej, ale przeciwbólowy wytłumiacz leci wprost do miejsca przeznaczenia. W okolicy wkłucia zaczynam czuć niezbyt uciążliwe pieczenie (zdaje się, że faktycznie powinienem sprawdzić to złącze). Nagle dostaję gęsiej skórki, kiedy impuls przez nanokable połączone z systemem nerwowym dociera do mózgu.
Zamykam oczy i pozwalam zalać się białemu blaskowi płynącemu gdzieś z dna oczodołów. Rytm serca wyraźnie zwalnia, powieka drży lekko, w uszach rozlega się cichy, przyjemny szum. Narkotyk stymuluje mózg, ten pobudza gruczoły, fala endorfin wywołuje uśmiech. Pod powiekami pojawiają się elementy kodu, znaki zaprogramowane przez szamana jarzą się ciepłym światłem, pulsują i płyną – działanie narkotyku wkracza we właściwą, cyfrową fazę. Ból głowy ustępuje, czerwona poświata blednie i znika. Indyjska muzyka dobiegająca gdzieś z daleka zdaje się zgrywać z generującymi spokój regułami syntaktycznymi oraz semantyką. Uchylam powieki i wpatruję się w sufit mieszkania Wiz.una. Przewijający się po jego chropowatej powierzchni program urzeka mnie swoim tajemniczym pięknem. Symbioza ludzkiego mózgu i mowy komputerów, w tej chwili widoczna jedynie dla mnie.
– Lepiej? – Głos szamana przywołał mnie do rzeczywistości. Nie wiem dokładnie, jak długo siedziałem na kanapie z odchyloną głową, ale nie mogło minąć więcej niż dziesięć minut. – Wyjmij już wtyczkę.
Narkotyk faktycznie był dość delikatny. Rozejrzałem się wokół, nie widząc już elementów języka maszynowego. Zniknęły także moje dolegliwości, czułem się odprężony i jakby trochę czystszy w środku.
Przyjemnemu wrażeniu zaprzeczyło uczucie towarzyszące wyciąganiu wtyczki z gniazda. Pozłacany walec opierał się chwilę, ciągnąc starą bliznową tkankę wokół portu, w końcu poddał się z cichym pstryknięciem, któremu towarzyszył błysk pojedynczej błękitnej iskry. Ze złącza uniosła się smużka dymu. Naprawdę będę musiał wybrać się do tego rzeźnika Kabla, czy mi się to podoba czy nie. Szwankujący port w ekstremalnych przypadkach może spowodować spięcie synaptyczne, a nie bardzo mi się uśmiecha spędzenie reszty życia na ślinieniu się, jedzeniu przez rurkę i robieniu pod siebie. Z moim złączem nie było chyba jeszcze tak źle, ale i tak trzeba je sprawdzić – wcześniej nie iskrzyło.
– Kabel. Najlepiej jutro. – Wiz.un pokiwał głową, odbierając ode mnie lekko osmalony bolec.