Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Spróbuj torpedy albo teleportacji – poradziła Nikthi, która nie wiedzieć kiedy pojawiła się za moimi plecami. – On jest silny, ale powolny.

– Teleportacji? – Nie mogłem nie poczuć subtelnego zapachu jej perfum, stała naprawdę blisko.

– Szybko góra-dół.

Zrobiłem, jak powiedziała, Raiden znikł i zmaterializował się tuż za plecami Goro. Kilka szybkich ciosów, potem torpeda i przeciwnik leżał na ziemi.

– Zagraj rundę – zaproponowałem Nikthi, ustępując jej miejsca.

– Spróbuję, choć to nie moja postać – odparła, stając przy maszynie.

– Niech zgadnę, Sonia?

– Dokładnie. Pozwolisz, że zmienię.

W jakiś sposób pasowało to do niej: kobieta żołnierz. Nie mówiąc już o tym, że jej bohaterka miała obcisłe spodnie podkreślające kształty, a do tego całkiem niezły biust.

– Co jest?! – Hakerka krzyknęła cicho po porażce już w pierwszej rundzie. – Jaki to poziom?

– Czekaj, pomogę ci. – Uruchomiłem drugiego gracza, włączając tryb walki drużynowej.

Razem szło nam świetnie, kolejni wrogowie padali jak muchy. Nawet groźny Goro zdołał wygrać zaledwie jedno starcie. Gdy w efektownym stylu zakończyłem walkę z Shang Tsungiem, kombinacja klawiszy zadziałała bezbłędnie. Raiden chwycił pokonanego wroga, poraził go prądem, aż ten eksplodował fontanną krwi i kości.

– Jest! – ucieszyła się Nikthi i przybiła mi piątkę.

Oczywiście sekundę później spuściła wzrok z zakłopotaniem. Znów poczułem coś, czego człowiek z moją ilością problemów czuć absolutnie nie powinien.

– Kiedy leżałeś nieprzytomny, myślałam... bałam się, że...

Nie wytrzymałem. Delikatnie uniosłem jej głowę i pocałowałem w usta. Poddała się od razu, jakby dokładnie na to czekała. Smakowała wanilią, a oszałamiający zapach sprawił, że zakręciło mi się w głowie.

– Congratulations! Flawless victory! – zakrzyknął automat, gdy się od siebie oderwaliśmy. Raczej nie siedział w nim cyfrak, stara technologia miała po prostu świetne wyczucie czasu.

Oboje roześmialiśmy się cicho, inaczej na siebie patrząc. Nikthi rozejrzała się ukradkiem, ale przebywający w głównej sali hakerzy zdawali się pochłonięci swoimi sprawami.

– Przyjdź do mnie – powiedziała cicho. – Później.

Odwróciła się na pięcie i szybko odeszła, znikając w bocznym korytarzu. Pokręciłem się jeszcze chwilę, wymieniając zdawkowe uwagi z siedzącym w kuchni Wirionem. Druciarz i ja mieliśmy powody do zadowolenia – maszyna, którą zbudowaliśmy, zdała egzamin. Snuliśmy nawet żartobliwe fantazje, że powinniśmy robić ich więcej i sprzedawać. Wreszcie, gdy większość ekipy poszła już spać, wziąłem prysznic, ale zamiast wrócić na swoją polówkę, dyskretnie przemknąłem do pokoju Nikthi.

Pomieszczenie było niewielkie, ale przytulnie urządzone. Ściany pokrywały murale przedstawiające kwiaty, ale z elektroniczno-robotycznymi motywami, część wykonana fluorescencyjną farbą. Same rośliny hakerka musiała znać tylko z obrazków w sieci, ale malowidła były naprawdę piękne. Dziewczyna siedziała na łóżku, drgnęła lekko, gdy zamykałem drzwi. Nie wiedziałem, jak się zachować, ale załatwiła to za mnie.

– Chodź – powiedziała, wyciągając do mnie rękę. – Nic nie mów.

Zrobiłem, o co prosiła, i podszedłem do niej. Złapała moją dłoń, wstała i mocno mnie pocałowała. Zupełnie inaczej niż przy automacie, pospiesznie i namiętnie. Zaczęła zdejmować mi koszulkę, nie pozostałem jej dłużny. Położyłem ją na łóżku, nasze ruchy były niezgrabne i chaotyczne, ale przez to coraz bardziej podniecające. Niemal rozerwałem jej stanik, uwalniając pełne piersi. Uświadomiłem sobie, jak długo czekałem na ten widok, i poczułem jeszcze większy żar. Całowałem ją i pieściłem, po chwili oboje byliśmy już zupełnie nadzy. Zaraz potem świat całkowicie pogrążył się w naszych oddechach, pocałunkach i coraz bardziej zgodnych ruchach. Chciałem, żeby wyjący gdzieś w oddali wicher wiał jak najdłużej.

 

Cyfrak - img_13

Cyfrak - img_14
Burza cichnie – szepnęła Nikthi wtulona we mnie, jej oddech lekko łaskotał skórę. – Słyszysz?

– Tak, chyba przechodzi. – Wsłuchałem się w cichnący szum. – Na zewnątrz jeszcze nawet nie świta.

– Myślisz o tym samym co ja?

– To zależy. Chcesz wyjść na zewnątrz?

– Zawsze tak robię, kiedy...

– ...tylko przestaje wiać – dokończyłem za nią. – Ja też.

Choć wydawało mi się to niemożliwe, dziewczyna przytuliła się jeszcze mocniej.

– Słuchaj, jeśli chodzi o resztę ekipy... Mówimy im? O nas? – Sądziłem, że hakerka będzie chciała zachować nasz związek w tajemnicy, pytałem tylko, żeby się upewnić.

– Nie chcę się z tym kryć – oznajmiła ku mojemu zaskoczeniu. – Szkoda mi czasu. Jutro czy za parę dni możesz... wszystko może się zmienić – dokończyła niezręcznie.

Półtorej godziny później, około trzeciej nad ranem, staliśmy już ubrani przy śluzie.

– Mamy szczęście – powiedziała hakerka, podając mi gogle i chustkę do zakrycia twarzy. – Wiatr wiał z innej strony, piwniczka nie powinna być zasypana.

Nikthi odblokowała drzwi, skrzydło uchyliło się z wyraźnym skrzypieniem. Rozległ się metaliczny szczęk: to zawias, który Hardy próbował wyrwać samochodem, przeciął stalową linkę. Weszliśmy po schodach i spojrzeliśmy na Polis.

Miasto tonęło w przyćmionym pomarańczowym blasku. Awaryjne oświetlenie odbijało się od wydm zalegających na ulicach, tworząc niesamowitą kosmiczną scenerię. Krajobraz wyglądał na iście księżycowy, oczywiście jeśli wierzyć w obraz Księżyca pokazywany od czasu do czasu w starych filmach dokumentalnych. Wszystko wokół zdawało się lekko nierealne, jakby nawiany pył zmiękczył kontury rzeczywistości. Wiatr szemrał już bardzo cicho, przesypując ziarenka po wierzchołkach diun. Nad nami rozciągało się czyste nocne niebo, upstrzone gdzieniegdzie gwiazdami, zdającymi się łypać w dół zimnym wzrokiem. Powietrze pachniało ozonem i czymś jeszcze, jakby metalicznym.

Szliśmy w milczeniu, podziwiając surrealistyczny krajobraz. Krzemowe ziarenka cicho skrzypiały pod nogami. Zostawialiśmy w dziewiczym piasku ślady butów, jakbyśmy byli odkrywcami nowego świata. Zresztą trochę tak było, w końcu wyszliśmy przekonać się, że burza nie starła Polis z powierzchni ziemi. Gdzieś w oddali zamruczał grom, oddalający się żywioł przypominał o sobie.

– Idziemy na dach – zakomenderowała Nikthi. – Coś ci pokażę.

Spojrzałem na wydmę będącą kiedyś terenówką Hardego. Pogrzebani w niej żywcem gangsterzy mogli stanowić problem, ale niewiele można z tym było zrobić. Obiecałem sobie, że wracając, odczepię chociaż tę linkę, inaczej, gdy ekipy RepTeku zaczną tu sprzątać, może paść kilka niewygodnych pytań. Już sam fakt znalezienia auta może sprawić, że zaczną węszyć zbyt blisko kryjówki hakerów, stalowy przewód łączący wóz z drzwiami zdecydowanie pogorszyłby sprawę.

Stojący na rogu automat był do połowy zakopany w piachu. Reklama w jego górnej części świeciła przytłumionym blaskiem, szyba była zupełnie zmatowiała od smagającego ją pyłu.

– Dziwne, że się nie przewrócił – zauważyła Nikthi, gdy stanęliśmy obok.

– Są przytwierdzone do chodników – wyjaśniłem, oglądając maszynę.

Dziewczyna zaczęła odgrzebywać szczelinę wyrzutową, ale piasek ciągle ją zasypywał.

– Czekaj, ja spróbuję – powiedziałem, delikatnie odsuwając ją na bok.

Teleskopowa pałka rozłożyła się z satysfakcjonującym syknięciem, zamachnąłem się i uderzyłem w przednią szybę. Szkło posypało się w dół srebrną kaskadą, rozległ się wbudowany alarm. Szybkim ruchem sięgnąłem do wnętrza maszyny i wyrwałem głośnik razem z kablami. Potem, nie zważając na szok na twarzy hakerki, spokojnie zacząłem wyciągać paczki moich ulubionych marek, w tym cały zapas czerwonych nailsów. Nie zapomniałem też o paczce lekkich mentoli dla Garta – skoro próbował jarać, niech zacznie od tego.

46
{"b":"933176","o":1}