Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Wiesz, że one są monitorowane?

– Nikt nie przyjedzie do uszkodzonego automatu zaraz po burzy, RepTek ma ważniejsze sprawy na głowie – odparłem, prostując się.

– Ej, kurwa! To nasze! – Zza rogu wyszło nagle dwóch szabrowników, zadając kłam mojemu twierdzeniu.

– Spokojnie, wystarczy dla wszystkich... – dziewczyna starała się uspokoić przybyszów.

Wyglądają na robotników któregoś z okolicznych zakładów, pewnie wylosowali dyżur w trakcie burzy. Jednak coś jest z nimi mocno nie tak. Niższy stoi z lewej i nie może opanować drżenia, po twarzy co chwila przebiega mu nerwowy grymas. Jego nieco tęższy kompan ma rozbiegane oczy, a drugi podbródek wyraźnie mu się trzęsie. Patrzy na automat wzrokiem, w którym jest coś desperacko drapieżnego.

– Ej, kurwa! Kurwa! – powtarza zupełnie bez sensu. – To nasze! Nasze! NASZE!!!

W ułamku sekundy pojmuję, że negocjacji nie będzie. Jednym ruchem zgarniam Nikthi za siebie i niemal odrzucam w tył. W ręku grubego błyska ostrze noża. Uginam kolana, szykując się do skoku, i wtedy następuje coś dziwnego. Świat zwalnia jak zatopiony w gęstym syropie. Walę tłuściocha w skroń pałką, siłą impetu wpadam na jego kompana. Obrywa łokciem w splot słoneczny, poprawiam mu jeszcze kopniakiem. Odwracam się, widząc, jak hakerka traci równowagę i powoli leci tyłem w stronę rozwalonego automatu. Łapię ją i stawiam na nogi, ogłuszający świst oznajmia powrót normalnego tempa czasu, zaraz potem rozlegają się dwa tąpnięcia ciał o piach. Spoglądam na dziewczynę, ale horyzont fika koziołka i sam padam na glebę.

Kilka minut później byłem już w stanie siedzieć. Opierałem się o ścianę kamienicy, próbując zrozumieć, co właściwie zaszło. Nikthi nerwowo przenosiła wzrok ze mnie na leżących na ziemi napastników. Grubszy nie miał połowy czaszki – krew, w tym świetle niemal czarna, wsiąkała w piach wokół jego głowy. Klatka piersiowa jego kompana była wyraźnie wgnieciona, z ust sączył się zasychający strumyczek posoki. Obaj byli martwi.

Ręce drżały mi tak bardzo, że przy próbie otwierania rozwaliłem paczkę papierosów, rozsypując fajki wszędzie wokół. Potem złamałem trzy, zanim udało mi się zgnieść chemiczny zapalnik i wreszcie zaciągnąć. Ogromny wyrzut adrenaliny pozostawił mnie dygoczącego i bezbronnego jak dziecko.

– Dasz radę wstać? – zapytała hakerka, gdy dopaliłem papierosa do filtra. – Musimy stąd spadać.

Pomogła mi się podnieść i wolnym krokiem oddaliliśmy się od miejsca zbrodni. Z każdą minutą czułem się coraz lepiej, po chwili szliśmy już zupełnie normalnie.

– Powiesz mi, co się właściwie stało? – Dopiero gdy zadała to pytanie, zauważyłem, jak bardzo jest roztrzęsiona.

– Nie zamierzałem ich zabijać – odparłem przepraszającym tonem. – Tylko unieszkodliwić.

– Nie o to mi chodzi. Skoczyłeś tak szybko, dosłownie w ułamku sekundy było po wszystkim.

– Nie wiem. Zobaczyłem nóż, potem jakby wszystko zwolniło.

– Raczej ty mocno przyspieszyłeś. – Nikthi pokręciła głową.

– Nigdy wcześniej nie zabiłem człowieka – powiedziałem, patrząc w dal.

– Inaczej oni zabiliby nas. – Złapała mnie za rękę. – Zauważyłeś, jak dziwnie się zachowywali? Byli po uszy naćpani neuroholem. Kiedy taki ćpun wpada w szał, zupełnie się nie kontroluje.

– Neurohol? Nie słyszałem o tym.

– Stosunkowo nowy biośrodek – wyjaśniła. – Pędzą to gdzieś w Industrialnej, podobno z pleśni zbieranej tylko na Przymurzu. Toksyczne świństwo, do tego lekko napromieniowane. Telsi twierdzi, że właśnie przez to neurohol jest narkotykiem hybrydowym. Wchodzi w jakąś reakcję z implantami, szczególnie tymi w rdzeniu kręgowym. – Hakerka wyrzucała z siebie kolejne zdania, najwyraźniej słowotok był jej reakcją na odpuszczający stres. Pozwalałem jej to z siebie wyrzucić, wiedząc, że dwa leżące na piachu trupy będą prześladować mnie jeszcze przez wiele nocy. To, że nie miałem wyjścia i zabiłem ich właściwie przypadkiem, miało niewielkie znaczenie w obliczu widoku krwi wsiąkającej w piach. – ...są agresywni, a jednocześnie niebezpieczni. Telsi w wolnych chwilach stara się opracować odtrutkę, ale na razie bezskutecznie.

– Wyglądali jak pracownicy którejś z fabryk – powiedziałem, gdy umilkła na chwilę. – Pewnie dostali dyżur, mieli pilnować maszyn, a zamiast tego przez całą burzę ćpali. Kurwa, zabiłem ich przez paczkę fajek.

– Zabiłeś ich, bo nie miałeś innego wyjścia – odparła Nikthi stanowczo. – Gdyby nie ty, to ja krwawiłabym teraz na piachu. Nie mówmy o tym więcej.

Rozumiałem, co miała na myśli. Śmierć w Polis była zjawiskiem powszechnym, ludzie zdążyli się z nią opatrzyć. Codziennie ktoś umierał z powodu choroby, nowotworu wywołanego nadmierną aktywnością słońca, a nawet zwyczajnie z gorąca.

Tyle tylko, że miałem wrażenie, jakby od czasu feralnego zlecenia w laboratorium chinoli Ponury Żniwiarz kroczył tuż za mną. Kabel, włamywacze, którzy odpalili minę, dwóch gliniarzy przy bramie, a teraz tych dwóch ćpunów, tym razem zabitych własnoręcznie. Zupełnie jakby cyfrowa Śmierć spoglądała mi przez ramię, szukając kolejnych ofiar.

Wzdrygnąłem się i z trudem opanowałem chęć obejrzenia się za siebie. Nikthi chyba to wyczuła, bo mocniej ścisnęła moją dłoń.

Cyfrak - img_7

– Trochę was nie było... gołąbeczki. – Tak Wirion skwitował nasze pojawienie się w kwaterze DTeku mniej więcej w porze śniadania. Nikthi stwierdziła, że niczego nie chce ukrywać, więc weszliśmy do aneksu kuchennego, trzymając się za ręce.

– Skoro rubrykę towarzyską mamy już z głowy, może pogadamy o tym, co się dzieje? – Nikthi od razu przeszła do rzeczy. – Na zewnątrz niezły burdel, wszystko zasypane. RepTeku na razie nie widać, pewnie czekali ze sprzątaniem, aż się rozwidni. Spotkaliśmy za to dwóch bioćpunów. Neurohol. – Telsi, słysząc to, zaklęła cicho. – Nie będą już problemem.

– Twój rycerz cię obronił? – zakpił Sidth. – W lśniącej, kurwa, zbroi?

– Daj im spokój, bo ci jebnę – rzucił Gart.

– Sam mogę mu jebnąć – dodałem.

– Jasne, jebnijcie mi wszyscy. Ustawcie się tylko w kolejce, żeby nikt nie dostał w mordę dwa razy – naburmuszył się Sidth. W tej chwili wyglądał jak stereotypowy pryszczaty nastolatek. – Już dobra, dam spokój. RepTek nie sprząta i sprzątać nie zamierza – powiedział, zmieniając temat. – W każdym razie nie wszędzie. Za parę dni uderzy w nas drugi front, do tego czasu oczyszczą tylko centrum, żeby nie było gadania, że nic nie robią. Innych dzielnic nawet nie ruszą, przechwyciłem komunikaty z planem. Ich miasto, a sprzątać się, kurwa, nie chce, normalka.

– Paradoksalnie, nam to na rękę – stwierdziłem. – Nie odkryją zagrzebanego SUV-a aż do sprzątania po drugiej burzy. Odczepiłem linkę, żeby nie wskazywała na kryjówkę, ale i tak mogą zacząć węszyć. – Sidth patrzył na mnie z wyraźną niechęcią. – Link, nawet jeśli zna lokalizację, też będzie miał problem, żeby tu dotrzeć. Właściwie da radę, ale tylko piechotą, więc powinniśmy być bezpieczni.

– O ile nie przyniesie materiałów wybuchowych. – Uwagi Telsi rzadko napawały optymizmem. – Więc miejmy nadzieję, że nie wie, gdzie jesteś.

– Odezwała się Enklawa – powiedział nagle Gart.

– Dopiero teraz mi to mówisz?! – Nikthi aż podskoczyła na krześle. – Co wysłali?

– Standardowo, zapytali, czy przeżyliśmy burzę, jak sytuacja w Polis i tak dalej. Wysłaliśmy im dane, analizę Netha i to, co udało się zdobyć podczas włamu. Od tego czasu milczą.

– Jak to?

– Normalnie. Najpierw chwilę trwało, zanim udało im się to ściągnąć, informacje trochę jednak ważyły. Potem przerwali połączenie.

– Bez słowa? Dziwne, wcześniej tak nie robili.

– „Dziwne” to dobre określenie na wiele ostatnich wydarzeń – mruknąłem.

Nikthi położyła mi dłoń na ramieniu, jakby chciała mnie pocieszyć lub uspokoić. Sidth, widząc to, prychnął i wstał od stołu.

– Idę się przejść – rzucił w drodze do śluzy.

– Nie przejmuj się, przejdzie mu – powiedział Gart, nie wiadomo: do mnie czy dziewczyny. – Od zawsze coś do ciebie miał.

47
{"b":"933176","o":1}