Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Z głębi tunelu dobiegł głośniejszy hałas, podmuch dusznego wiatru cisnął na stację drobiny żółtawego pyłu. W metrze zawsze gromadził się ten nawiewany z Pustyni piach, więc brygady czyszczące tunele musiały usuwać go na bieżąco. Nadjeżdżający pociąg wyhamował, drzwi rozsunęły się z cichym sykiem. Wsiadłem do ostatniego wagonu i zająłem miejsce. Plastikowe krzesełko skrzypnęło pod moim ciężarem.

Przedział był prawie pusty. Godziny szczytu dawno minęły, do tego system komunikacji Miasta był zaprojektowany na większą liczbę osób. Wtedy jeszcze nikt nie myślał o Błękitnej Pladze, a przylegające do metropolii osady tętniły życiem. Dziś, wbrew propagandzie głoszonej przez RepTek, betonowa dżungla nosząca nazwę zarządzającej nią korporacji powoli umierała. Miałem wrażenie, że jeżeli nic się nie zmieni, za kilka pokoleń zostanie tu tylko kurhan usypany z pustynnego piachu, ze sterczącą smętnie Wieżą.

Światła w wagonie zamigotały na chwilę, skład szarpnął lekko i ruszył, a podziemny tunel połknął go gładko. Wlepiałem wzrok w szybę, obserwując przelatujące obok pojedyncze lampy i betonowe żebrowania. Czerwona poświata w kącikach oczu nieco zbladła, miarowy stukot uspokajał.

Kilka minut podróży zlało się w jeden rozmyty obraz sunącej za oknem żelbetowej ściany. Kolejka zatrzymała się na stacji, szybkim krokiem opuściłem pociąg i stanąłem na peronie. Był znacznie większy niż ten nieopodal mojego bloku, kręciło się tu też więcej ludzi. Jak na tę porę, prawie tłok, w końcu przyjechałem do centrum. Zapach też był nieco inny, woń Pustyni była tu słabsza niż w pobliżu Muru.

– Halo?! – ubrany w elegancki garnitur mężczyzna w średnim wieku wydarł się do telefonu. – Pierdolony złom. – Wściekle stukając w ekran, zakończył rwące się połączenie.

Nie rozumiałem, po co ludzie nadal próbują. Moja komórka już od kilku lat zalegała gdzieś na dnie szuflady. Komunikacja bezprzewodowa szwankowała w całym Mieście.

 

Cyfrak - img_6

Erę zdalnej łączności mieliśmy już za sobą – wszystko na to wskazywało. Przedstawiciele RepTeku twierdzili, że to kwestia aktywności słonecznej, zanieczyszczeń powietrza i cholera wie czego jeszcze. Co ciekawe, chodziły plotki, że tuzy na szczycie korporacyjnej drabiny miały dostęp do technologii działającej bez zarzutu. Pytanie tylko, z kim niby mieliby się za jej pomocą kontaktować? Reszta mieszkańców była zmuszona do korzystania z mulititerminali za pomocą kart lub portów osobistych.

Mężczyzna gorączkowo przesuwał palcem po ekranie, w poświacie omiatającej jego dłoń zabłysnęły widoczne tylko dla mnie symbole. Proszę, czyli jakiś cyfrak nie uznał jednak jego telefonu za zupełnie bezużyteczny.

Skierowałem się w stronę schodów prowadzących na powierzchnię. Minąłem grupkę znudzonych nastolatków, chłystek w spranych jeansach i kurtce z imitacji skóry trącił mnie ramieniem. Rzucił mi wyzywające spojrzenie, ale nie zamierzałem dawać mu pretekstu. Niech poszukają innego frajera, zresztą konfrontacja ze mną mogła się dla nich źle skończyć.

Stanąłem na ruchomych schodach i sunąc wolno, opuściłem trzewia podziemnej kolejki. W Mieście panował przyjemny wieczorny chłód, lekki wiaterek znad Pustyni przesypywał po chodniku drobiny pyłu. Rozświetlone pomarańczowymi latarniami i kolorowymi neonami ulice tętniły życiem, ludzie spieszyli do swoich spraw. Widziałem pewną nerwowość, już niedługo miało zabrzmieć kolejne tego dnia przeciągłe wycie syreny. Stanąłem i rozejrzałem się wokół, przywykając do światła i gwaru. Tutaj na pierwszy rzut oka trudno było się zorientować, że Miasto pomału wymiera. Dopiero po dłuższej chwili dawało się zauważyć, jak niewielu dorosłych prowadzi za rękę dzieci, jak opustoszałe są boczne uliczki. To i tak lepiej niż w mojej okolicy, gdzie można było natrafić na całe opuszczone budynki, a nieopodal powoli niszczało Przymurze.

Wiz.un mieszkał niedaleko dworca kolejowego. Teoretycznie dogodna lokalizacja dla dilera narkotyków i nielegalnego softu personalnego (sam wolał określenie „miejski szaman”, widać lepiej łechtało to jego wybujałe ego). Teoretycznie, bo pociągi przyjeżdżające na stację torami skrytymi w metalowych tubach prawie nigdy nie przywoziły ludzi. Prefabrykaty, surowce, uszkodzony sprzęt do naprawy w serwisach RepTeku. Ale ludzi prawie nigdy. Oczywiście oficjalnie można było uzyskać wizę i wyjechać, ale nie znałem nikogo, komu by się to udało. Zresztą dokąd się udać? Do innego polis? Niby można, tylko po co?

Zawodzenie syreny rozległo się, gdy dochodziłem już do bramy niewielkiego bloku, w którym mieszkał Wiz.un. Kiedy przebrzmiało, prawie wszyscy przechodnie wyciągnęli i rozłożyli parasolki, a ja skryłem się w podcieniu. Z daleka usłyszałem narastający szum, po chwili uruchomiły się także zraszarki w tej części Miasta. Umieszczone na dachach budynków dysze plunęły w górę rozproszoną wodą, która ciężkimi kroplami zaczęła spadać na ulice. Rozpoczął się codzienny rytuał oczyszczania powietrza. Sztuczny deszcz wypłucze pył, zmyje chodniki i spłynie do wciąż zapychających się piachem kanałów burzowych. Obecnie zraszanie musiało trwać znacznie krócej niż kiedyś, bo mimo ciągłego oczyszczania system kanalizacji nie był już tak wydajny. Dobrze, że wywiercone dawno temu głębinowe studnie wciąż zaopatrywały Polis w czystą wodę. Bez tego w ciągu kilku lat nie zostałby tu nikt żywy.

Cichy brzęczyk domofonu skojarzył mi się z echem niedawnej syreny.

– Kto tam? – Dobiegający z głośniczka głos był ciepły mimo lekko metalicznego brzmienia.

– Neth – odparłem krótko.

Ból głowy nasilał się, odkąd wysiadłem z metra, w centrum było za jasno, za dużo bodźców, kabli i danych. Czerwona poświata na krawędziach pola widzenia nabiegła ciemniejszymi pasmami i pulsowała w rytmie Miasta lub mojego serca, musiałem szybko coś z tym zrobić.

– Wchodź. – Ciche kliknięcie zasygnalizowało otwarcie drzwi.

Klatka schodowa była oświetlona ledowymi taśmami i znacznie czystsza niż ta u mnie. Postanowiłem nie korzystać z windy (przewody, przyciski, światła), szybkim krokiem wszedłem na drugie piętro.

– Spodziewałem się ciebie. – Wiz.un otworzył mi drzwi ubrany w krótkie spodnie i podkoszulek z logo jakiejś niszowej kapeli.

Szaman był trochę młodszy ode mnie, zapewne tuż przed trzydziestką. Zawsze ubierał się jak nastolatek, zresztą mógł sobie na to pozwolić. On nie musiał codziennie tyrać w RepTeku, poprawiając błędy w kodzie. W zupełności wystarczało mu sprzedawanie własnych wyrobów. Przedramiona Wiz.una pokrywały kolorowe tatuaże, mające zapewne głębokie mistyczne znaczenie. Dla mnie wyglądały jak dziwaczne bohomazy, podobnie jak psychodeliczne wzory na opasce przytrzymującej jego długie włosy.

Gestem zaprosił mnie do środka. W ciasnym przedpokoju owionął mnie zapach tlących się kadzidełek, cicho plumkała imitacja dawnej indyjskiej muzyki. Wiz.un naoglądał się zbyt wielu filmów o dawnych hipisach – jego długie włosy podtrzymywane tęczową opaską dobitnie to potwierdzały.

– Dobrze cię widzieć – powiedział, gdy usiedliśmy w salonie. – Czego potrzebujesz?

– Tego, co zwykle. Coś na ból głowy, ze trzy aktywne wspomagacze i kilka tripsów – wymieniłem jednym tchem. – Tylko nie takie gówno jak ostatnio, coś spokojniejszego. Tamten szajs był jakiś zryty.

– Ciekawe, inni klienci byli raczej zadowoleni. – Szaman podrapał się po głowie. – Fakt, zakodowałem to nieco... nieszablonowo, można powiedzieć: eksperymentalnie.

– Twoi inni klienci to szajbusy – skwitowałem, rozpierając się wygodniej na kanapie. – Nie dziwię się, że im to pasowało.

– Nie musisz nikogo obrażać. – Uniósł dłoń w uspokajającym geście. – Choć w sumie coś w tym jest. Mam wszystko, czego potrzebujesz, zaczekaj, przyniosę.

Wstał i zniknął na chwilę za drzwiami przysłoniętymi kotarą z grzechoczących koralików w psychodelicznych kolorach. Jego mieszkanie naprawdę przypominało jakiś urządzany przez wariata skansen ubiegłego wieku. Stare plakaty, wzorzyste narzuty na fotel i kanapę, starodawne lampy z cudacznymi kloszami; po prostu folklor w najgorszym wydaniu. Nie miałem pojęcia, skąd on bierze ten cały badziew, ale musiało go to sporo kosztować. Cóż, na biednego nie trafiło.

2
{"b":"933176","o":1}