– Dlaczego ciebie nie wzięło tak jak Garta?
– Byłem tu już wcześniej, pamiętasz? – odparł, otrzepując ręce. – Pytanie brzmi, jak tobie udało się tak szybko uspokoić.
– Jestem wyjątkowy.
– W to nie wątpię. – Przyjrzał mi się badawczo. Jego zachowanie zupełnie się zmieniło, odkąd wyjechaliśmy z Miasta. Stał się jakiś spokojniejszy, jakby Pustynia go wyciszyła. – Powiesz mi wreszcie, gdzie jedziemy? Co to za Enklawa?
– Pod Górą jest osada, niezależna od RepTek Polis. – Uznałem, że równie dobrze mogę powiedzieć mu wszystko. No, prawie wszystko. – Dostaliśmy coś w rodzaju... zaproszenia. Tam właśnie jedziemy.
– Czyli jednak jesteście pojebani – skwitował ze smutnym uśmiechem. – Jak niby dostaliście od nich wiadomość?
Zastanowiłem się chwilę, ile tajemnic DTeku mogę mu zdradzić. Skoro stoimy właśnie na Pustyni, w drodze do Enklawy, do której jedzie z nami, chyba nie było sensu zatajać zbyt wielu sekretów. W końcu większości i tak się dowie, a jeśli go wtajemniczymy, może będzie lepiej współpracował.
– Mamy szczątkową łączność przez stary multiterminal – Gart włączył się do rozmowy, uwalniając mnie od tych dylematów.
Opowiedział mu całą historię, skupiając się na naszych podejrzeniach dotyczących Aktualizacji 2.0. Przemilczał jedynie dość istotną (szczególnie dla mnie) kwestię cyfraka.
– Sukinsyny – skwitował te rewelacje Ulep. – Wiedziałem, że coś kombinują.
– To korporacja, kombinowanie mają zapisane w statucie.
– Ale żeby aż tak? – Zdziwiony podrapał się po głowie, zostawiając na włosach nieco smaru. – Zrobić z ludzi bezwolnych niewolników?
– Słyszałeś kiedyś określenie „zasoby ludzkie”? To jego ostateczna wersja.
– Sukinsyny – powtórzył się. – Wiecie, jak trafić do tej całej Enklawy?
– Niezupełnie. – Gart nagle zainteresował się piaskiem pod swoimi nogami. – Ale mamy coś, co może nam pomóc.
Przyniósł z bagażnika urządzenie, które zmontowaliśmy z Wirionem. Uruchomił je i wszyscy trzej pochyliliśmy się nad ekranikiem.
AKTYWACJA ZBLIŻENIOWA
Zapłonęły zielone litery i ikonka klepsydry.
NIE WYKRYTO SYGNAŁU. SUGEROWANE ZMNIEJSZENIE ODLEGŁOŚCI DO ENKLAWY
– Sam widzisz, musimy się dostać bliżej Góry – powiedziałem, wyłączając ustrojstwo. – Kiedy będziemy gotowi do drogi?
– Ciężko stwierdzić. W tym upale Królowa nie stygnie zbyt szybko. – Mechanik teatralnym gestem otarł pot z czoła. – Godzina? Może półtorej.
– Zbliża się burza – przypomniałem mu. – Nie dasz rady tego przyspieszyć?
– Zrobiłem, co mogłem. – Rozłożył bezradnie ręce. – Trzeba czekać. Chodźcie, rozejrzymy się trochę. Nie wiadomo, kiedy znów trafi się taki widok. – Wskazał na szczyt osłaniającej nas skarpy.
Chwilę później leżałem już na piasku, pierwszy raz w życiu oglądając Polis z zewnątrz. Wyglądało trochę jak guz czy narośl. Otoczone zewsząd piaszczysto-skalistą Pustynią, odcinało się od niej ciemnym monolitem Muru. Dla żyjących za nim ludzi wydawało się ogromne (wrażenie potęgował jeszcze fakt, że wciąż się wyludniało), a wystarczyło odjechać kilka kilometrów, by perspektywa zmieniła się diametralnie. Teraz RepTek Polis stanowiło nieznaczący element otaczającego nas bezmiaru, którego nie ograniczały żadne ściany czy mury. Wszyscy jego mieszkańcy i ich codzienna egzystencja stąd wydawali się niewiele znaczyć. Ich cały świat nagle okazał się klatką. Mój cały świat był wcześniej klatką.
Daleko za Polis niebo wyraźnie ciemniało. Zanosiło się na burzę.
Nyo dalej, piękna, proszę cię... – Ulep zaklinał Królową, trzeci już raz przekręcając kluczyk. – No dawaj, mała...
Rozrusznik kręcił, ale silnik nie chciał zaskoczyć. Wskaźnik temperatury opadł wprawdzie z czerwonego pola, ale nadal był mocno poza wskazaniem optymalnym.
Skryliśmy się w samochodzie przed narastającym wiatrem. Nie był to jeszcze huraganowy wicher, ale drobinki niesionego nim piasku na otwartej przestrzeni wciskały się dosłownie wszędzie. Razem z nim wkradał się niepokój. Nadciągała burza, a my byliśmy pośrodku niczego. Niebo pociemniało, przynajmniej słońce przestało dokuczać. Jeśli wkrótce nie ruszymy, zostaniemy tu na zawsze.
– Dajmy jej jeszcze pół godziny – powiedział mechanik po czwartej próbie. – Tak tylko zakatuję rozrusznik.
– Czas nam się kończy – podzieliłem się oczywistą informacją. – Jest jakiś inny sposób?
– Jest, ale nie kiedy jest tak rozgrzana. Macie w apteczce jakiś aerozol? Może być cokolwiek.
Siedzący obok drzemiącego Wiz.una Gart zaczął szperać w pudełku.
– Mam jakiś odkażacz – odparł po chwili. – Nada się?
– Pokaż to. Tak, da radę. Ale i tak musimy zaczekać.
– Ulep, jeśli za pół godziny nie odpali... – zacząłem.
– Odpali. – Pewność w jego głosie nieco mnie uspokoiła.
Na zewnątrz wiatr wciąż się wzmagał.
– Po dobroci nie da rady – oznajmił mechanik, gdy pół godziny później Królowa wciąż nie chciała zapalić. – Będziesz musiał mi pomóc. Daj ten sprej.
– Co chcesz zrobić? – Z niepokojem spoglądałem to na niego, to na tumany piasku, które wicher porywał w powietrze. Kończył nam się czas.
– Ten aerozol jest łatwopalny. Wprowadzę go do filtra dolotowego, będzie dodatkowy kop. Coś w rodzaju samostartu. Dostarczenie materiału lotnego z pominięciem układu zasilania silnika, pompy i tak dalej.
Niewiele z tego rozumiałem, ale Ulep zdawał się pewny swego.
– Co mam zrobić? – zapytałem tylko.
– Siądziesz za kółkiem. Jak dam ci sygnał, przekręcisz kluczyk, to wszystko. Gotowy?
Wyskoczyliśmy na zewnątrz, a właściwie to on wyskoczył, ja wylazłem. Z mojej strony zdążyła już urosnąć miniaturowa wydma utrudniająca otwarcie drzwi. Starałem się nie myśleć o Hardym pochowanym żywcem w SUV-ie, ale skojarzenie było oczywiste.
Wiatr smagnął mnie mocno, niemal zbijając z nóg. Zasłaniając twarz, złapałem się karoserii, obiegłem samochód i zająłem miejsce kierowcy. Mechanik otworzył maskę, pokrywa dygotała targana wichrem. Pochylił się nad silnikiem i coś tam majstrował, po czym machnął do mnie ręką. Odruchowo zamknąłem oczy i przekręciłem kluczyk. Rozrusznik zakręcił się szybko, motor załapał właściwie od razu. Usłyszałem znajomy już głośny ryk, stanowiący w tej chwili najpiękniejszą muzykę.
– No, wreszcie. – Nawet ranny Wiz.un przebudził się na chwilę i docenił ten sukces. Jego twarz widoczna we wstecznym lusterku była prawie szara.
– Wyskakuj, przecież nie dam ci prowadzić. – Ulep zatrzasnął klapę i podbiegł do drzwi. Znów wysiadłem i obiegłem auto, mimowolnie łykając piach. – Po samym dźwięku słyszę, że straciliśmy środkowy tłumik, może nawet dwa. Ale to twarda sztuka – dodał, gdy zająłem miejsce.
Tylne koła zabuksowały, kiedy wcisnął gaz, i Królowa, lekko zarzucając zadem, wystrzeliła do przodu. Gromki pomruk silnika zagłuszył szum wzmagającego się na zewnątrz wiatru. Było coś dziwnego w tym samochodzie z poprzedniej, zapomnianej epoki. Siedząc w środku, czułem się bezpiecznie i pewnie, jakby szalejący za podwójną szybą żywioł nie stanowił zagrożenia. To połączenie mocy, wygody i niezawodności napawało mnie nową nadzieją.
– Wiesz, gdzie jedziemy? – Mechanik przerwał moje błogie rozmyślania.
– W kierunku Góry. Myślałem, że to oczywiste.
– Góra jest duża – odparł, nie odrywając wzroku od tego, co działo się za przednią szybą. – Zajechać z którejś konkretnej strony?
– Na razie po prostu podjedź bliżej. Nasza maszynka powinna złapać zasięg, wtedy dowiemy się więcej.
– Lepiej, żebyś miał rację. Widoczność spada – stwierdził ponuro.