Oczywiście nie miałem pojęcia, czy i jak zadziała tajemnicze urządzenie ani jak na jego ewentualną wydajność wpłyną kiepskie warunki pogodowe, ale wolałem się nad tym nie zastanawiać, ani tym bardziej dzielić się tymi przemyśleniami.
Ulep prowadził w skupieniu. Omijał wydmy i zwietrzałe skałki, zaopatrzone w kolce, szerokie koła Królowej dobrze radziły sobie na piasku. Przesuwający się za oknami krajobraz był niczym z dziwnego snu. Gdzieniegdzie widziałem fragmenty starych asfaltowych dróg i na wpół zasypane, śpiące wiecznym snem budynki. Przejechaliśmy przez coś, co kiedyś mogło być niewielkim miasteczkiem, teraz, wśród skupiska wydm przykrywających domy dawno nieżyjących ludzi, w niebo mierzyła tylko wieża kościoła. Bóg mieszkający niegdyś w środku też z pewnością był martwy. Nawet on nie przeżyłby tak długo pozbawiony swych wyznawców i pogrzebany pod tonami piachu.
Przewalające się na zewnątrz tumany pyłu ograniczały widoczność, ale gdy nie musieliśmy kluczyć, majacząca przed nami Góra rosła w oczach.
– Podaj mi to ustrojstwo – powiedziałem do Garta, gdy zbliżyliśmy się do wzgórza.
Pstryknąłem przełącznikiem, odruchowo zaciskając zęby.
AKTYWACJA ZBLIŻENIOWA
UDANA
– Mamy coś! – krzyknąłem zaskoczony.
– Świetnie – skomentował na wpół żywy Wiz.un.
– Co konkretnie? – dopytywał się Gart.
– Czekaj...
SYGNAŁ WYKRYTY
ROZPOZNANIE UDANE
EMISJA POWITANIA
TRIANGULACJA W TOKU
WYZNACZONO TRASĘ. WSKAZANY POŚPIECH
– Co ty nie powiesz... – mruknąłem, wpatrując się w świecące zielenią litery.
– Powiesz mi wreszcie, co się dzieje? – zniecierpliwił się skrzypek.
– No i dokąd mam jechać?
Ekran urządzenia zgasł na chwilę, zielone napisy zastąpiła strzałka w tym samym kolorze. Wskazywała w kierunku Góry, nieco na prawo.
– Jedź tak, jak to pokazuje – poleciłem Ulepowi, kładąc przyrząd nad gałką zmiany biegów. – Gazu.
– Robię, co mogę – odparł, rzucając okiem na ekran. – Też wolałbym, żeby ta cholerna wichura nas tu nie zastała.
Gdzieś za nami rozległ się łoskot gromu, wiatr uderzył mocniej. Oddalaliśmy się wprawdzie od szalejącej burzy, ale w zbyt wolnym tempie. Kierowca dodał gazu, choć i tak jechaliśmy za szybko, jak na trudny teren i panujące warunki. Zaciskał dłonie na kierownicy, aż bielały mu knykcie, i uważnie wpatrywał się w bezdroże przed nami. Królowa podskoczyła na wyboju, Wiz.un jęknął cicho z tylnego siedzenia.
Nagle zrobiło się znacznie ciemniej. Wjechaliśmy w cień Góry, Ulep włączył długie światła. Poruszyłem się niespokojnie. Było w tym miejscu coś tajemniczego i potężnego, jakby aura czy energia. Samotne wzgórze pośród równin, porośnięte martwym, spalonym słońcem lasem, z którego pozostały tylko krótkie kikuty. Nie wiedzieć czemu, pomyślałem, jak gładkie i wypolerowane piaskiem musi być ich drewno...
– Neth, skup się – upomniał mnie mechanik. – Zajeżdżamy z prawej?
– Tak. – Rzuciłem okiem na urządzenie. Strzałka nawet nie drgnęła.
– Z tamtej strony zbocze jest bardziej strome.
– Wspinać się nie będziemy – odparłem, choć wcale nie byłem tego pewny.
Kilka minut później dotarliśmy do podnóża Góry i zaczęliśmy ją objeżdżać. Zielona strzałka powoli obracała się wraz z kolejnymi kilometrami, coraz bardziej wskazując zbocze wzniesienia.
– Czekaj, to gdzieś tutaj! – krzyknąłem, gdy nagle gwałtownie się wychyliła. – Skręć, podjedź bliżej!
Ulep zwolnił i skierował Królową we wskazaną stronę. Podłoże było tu płaskie, jakby ktoś specjalnie uprzątnął skały i inne przeszkody. Jechaliśmy wprost na majaczący w tumanach piachu urwisty skalny stok.
– Pod to nie podjedziemy – Gart stwierdził oczywisty fakt.
– Może nie będziemy musieli. – Ulep pochylił się bardziej nad kierownicą. – Tam coś jest.
Zauważyłem to w tej samej chwili. W litej skale ział czernią otwór dużego tunelu. Powoli podjechaliśmy bliżej.
– Jakby stara kopalnia czy coś... – wymamrotał mechanik. – Nie podoba mi się to.
– Strzałka wskazuje wprost tam – odparłem. – Chyba nie chcesz tu zostać, zaraz rozpęta się piekło.
Nadal mruczał coś do siebie, ale zwolnił hamulec i samochód wtoczył się do korytarza. Głośny szum wiatru nagle ucichł, ogarnęła nas całkowita ciemność rozcinana reflektorami Królowej.
Wzdłuż ścian zapaliły się punktowe zimne światełka, ich szlak ciągnął się dalej w mrok.
– Już o nas wiedzą.
– Jedź dalej. – Sam nie wiem, dlaczego zniżyłem głos do szeptu, choć dźwięk potężnego silnika echem odbijał się od skał.
Podłoże wznosiło się lekko, jechaliśmy po długiej pochylni.
– Tam są jakieś drzwi.
Faktycznie, drogę zagradzały spore metalowe wrota, jednak rozsunęły się, gdy podjechaliśmy bliżej.
– Kurwa, mają ze dwa metry grubości... – Ulep był najwyraźniej pod wrażeniem. – Tam są następne.
Kolejna gródź nie otworzyła się, gdy do niej podjechaliśmy.
– Co teraz? – zapytał kierowca. – Zatrąbić?
– Zamyka się za nami! – zaniepokoił się Gart.
– Czekaj, nic nie zrobimy. – Złapałem kierowcę za rękę, widząc, że chce wrzucić wsteczny bieg.
Stalowe płyty zatrzasnęły się z łoskotem. Rozległ się głośny syk i śluza zaczęła wypełniać się jakimś oparem, który przez wentylację szybko przenikał do wnętrza samochodu.
– Gaz!
Ostatnim, co zapamiętałem, była głowa Ulepa opadająca bezwładnie na kierownicę i ryk klaksonu.
Cela była niewielka i jasno oświetlona. Właściwie wyglądała jak szpitalna izolatka. Całe umeblowanie stanowił nocny stolik i proste metalowe krzesło, a także łóżko, na którym leżałem przypięty pasami.
Świadomość wracała mi dość szybko, jakbym budził się ze zdrowego, naturalnego snu. Rozejrzałem się wokół i wypatrzyłem jeszcze kamerę umieszczoną w rogu pod sufitem. Ktoś musiał mnie przebrać, bo miałem na sobie dresowe spodnie i prostą koszulkę, wszystko w ciemnoniebieskim kolorze.
Szarpnąłem krępujące mnie więzy, bardziej dla zasady niż z nadziei, że uda mi się je zerwać. Dziwne, ale czułem się spokojny, jakbym był pod wpływem lekkiego biośrodka. Leniwie rozważałem, czy poradziłbym sobie z pasami, gdybym skorzystał z pomocy cyfraka, ale właśnie w tej chwili otworzyły się drzwi.
Do pokoju wszedł mężczyzna średniego wzrostu, na oko trzydziestoparoletni. Miał ostre, nieco chytre rysy twarzy i czujne oczy. Ubrany był podobnie jak ja, z tym że jego ciuchy lepiej dopasowano i nie przypominały piżamy, a na piersi miał naszyte kilka prostokątów – chyba coś w rodzaju oznaczenia rangi. Nosił okulary w archaicznej oprawie, zsunięte na czubek nosa.
– Witamy w Enklawie – powiedział, podchodząc do mojego łóżka. – Jestem Norson.
W jego głosie było coś dziwnego, jakby ton czy raczej akcent. Mówił bardziej miękko i śpiewnie, zupełnie inaczej niż ludzie w Polis. Miałem dziesiątki, ba, setki pytań, ale na razie tylko mierzyłem go wzrokiem.
– Przepraszam za te pasy. Niezbędny środek ostrożności – ciągnął niezrażony, podchodząc bliżej.
– Tak traktujecie gości? – zapytałem, gdy stanął przy mnie. – Czy może jestem więźniem?
– Niezbyt często ktoś do nas przybywa. – Wydawał się zakłopotany moim pytaniem. – Właściwie to pierwszy raz za mojego życia zdarza się taka sytuacja. Zastosowaliśmy standardowy protokół, chyba trochę zbyt... radykalny. – Poprawił zsuwające się szkła. – Zaraz ci to zdejmę.
Mógł sobie pozwolić na granie dobrego policjanta, w końcu byłem bez broni, a za drzwiami pewnie czuwali ochroniarze w pełnej gotowości. Zresztą nie miałem zamiaru go atakować, w końcu nie po to tu przyjechałem.
– Neth – przedstawiłem się. – Gdzie moi towarzysze?
– Zaraz do nich dołączysz – zapewnił mnie, rozpinając pasy.
Siadłem na łóżku i teatralnie rozmasowałem nadgarstki. Norson przyglądał się temu z zakłopotaną miną. Zdałem sobie sprawę, że dla niego cała ta sytuacja jest tak samo nowa i trudna jak dla mnie. Obaj byliśmy jednocześnie ciekawi i nieufni, żaden nie wiedział, jak właściwie powinien się zachować. On miał przynajmniej ten swój protokół.