Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Opuściłem nogi na podłogę, stopami wymacałem coś miękkiego.

– A moje ciuchy? – zapytałem, wsuwając kapcie.

– Musieliśmy je odkazić, taka procedura. Dostaniesz je z powrotem.

O broń postanowiłem na razie nie pytać, choć dziwnie czułem się bez niej.

Wyszliśmy z pokoju. Wbrew moim przypuszczeniom na zewnątrz nie czekał nikt z ochrony. Korytarz ciągnął się kilkanaście metrów w każdą stronę, po czym skręcał pod kątem prostym. Gdzieniegdzie widziałem drzwi, dokładnie takie jak te do mojej izolatki. Blade światło rzucane przez umieszczone na suficie świetlówki i pomalowane na jasnoszary kolor ściany zwracały uwagę na najbardziej rzucającą się w oczy cechę tego miejsca. Było tu wprost sterylnie czysto.

Mój przewodnik ruszył przodem, chyba chciał w ten sposób okazać zaufanie. Skręciliśmy w sumie dwa razy, zanim otworzył niczym niewyróżniające się drzwi. Miałem nadzieję, że nie będę musiał wracać sam, gdyż w identycznych korytarzach łatwo było stracić orientację.

Weszliśmy do większego pokoju, a tam za prostym metalowym stołem siedzieli Gart i Ulep.

– Gdzie Wiz.un? – zapytałem, nie zajmując miejsca.

– Gdzie moja fura? – Mechanik miał inne priorytety.

Tylko skrzypek się nie odzywał, z fascynacją przyglądając się Norsonowi.

– Wasz przyjaciel jest ciężko ranny. Zabraliśmy go od razu na drugi poziom, tutejsza sala operacyjna ma tylko podstawowe wyposażenie. – Wciąż nie mogłem się nadziwić jego akcentowi. – Nie martwcie się, zajmiemy się nim.

– Auto? – przypomniał mu Ulep.

– W garażu. Piękna maszyna.

– Żebyś wiedział – burknął mechanik. – Lepiej, żeby nikt przy niej nie grzebał.

Pozwoliłem Norsonowi podprowadzić się do stolika, usiadłem na krześle.

– Dobra, o co w tym wszystkim chodzi? – zapytałem wreszcie. – Drugi poziom, izolatki?

– Chwileczkę, na pewno jesteście głodni – odparł, kładąc rękę na klamce. – Zaraz coś zorganizuję.

Wyszedł, zostawiając nas samych.

– Gdzie byliście? – zapytałem od razu.

– W jakichś osobnych pokojach, coś jak szpital – powiedział Gart. – Przyprowadził nas tu po kolei.

– Nie ufam temu gościowi – oznajmił Ulep, kręcąc głową.

– Cicho, tu może być podsłuch.

– Mam to w dupie. Nie ufam mu i tyle – burknął w odpowiedzi. – Nie podoba mi się też, że rozebrali mnie, jak byłem nieprzytomny. Cholera wie co z nami robili.

– Podsłuchem w dupie wykryłeś spisek! – odezwał się Gart ironicznym tonem. – Enklawa istnieje, żeby ściągać do siebie mechaników, usypiać i oglądać ich kutasy. Przejrzałeś ich.

– Może takim jak ty to nie przeszkadza, ale...

– Takim jak ja?! – oburzył się chłopak. – Masz coś do takich jak ja?!

Napięcie, jakie się w nich zebrało, desperacko szukało ujścia, byli gotowi skoczyć sobie do oczu. Rodzącą się kłótnię przerwał Norson, który wszedł do pokoju w towarzystwie drugiego mężczyzny. Tamten był od niego nieco wyższy i nosił podobny uniform, tylko prostokąty na piersi miał w innym kolorze. W rękach trzymał trzy plastikowe tace, z których unosił się aromat jedzenia, a mój przewodnik niósł dzbanek i kubki.

Ulep i Gart zamilkli od razu.

Poczułem, jak ślina napływa mi do ust, faktycznie dawno niczego nie jadłem.

Postawili posiłki przed nami. Norson nalał wodę, jego towarzysz wyszedł bez słowa.

– Jedzcie – zachęcił nas gospodarz, siadając naprzeciwko. – Skromny poczęstunek, ale pożywny.

Zawartość podzielonej na trzy części tacki wyglądała mniej zachęcająco, niż pachniała. Jasnożółta masa, kawałki czegoś w brązowym sosie i zielonkawa breja. Zwróciłem uwagę, że dali nam plastikowe sztućce. Ciekawe, czy była to część standardowego protokołu.

Z niepewną miną dźgnąłem papkę widelcem, moi kompani też nie kwapili się do jedzenia.

– Sobie nie przyniosłeś? – zapytałem Norsona podejrzliwie.

– Jadłem wcześniej – odparł śpiewnie. – Śmiało, gdybyśmy chcieli się was pozbyć, nie fatygowalibyśmy się z trucizną. Wystarczyło was nie wpuszczać.

Z jego logiką ciężko było dyskutować. Spróbowałem żółtej pasty, smakowała całkiem nieźle.

– Wiem, że macie pytania, postaram się na wszystkie odpowiedzieć. Najpierw jednak pozwólcie, że opowiem trochę o naszej Enklawie, wiele spraw powinno się wyjaśnić.

– Pozwolimy – mówiący z pełnymi ustami Gart nabijał się z jego oficjalnego sposobu wysławiania, który w połączeniu z tym dziwnym akcentem był rzeczywiście dość komiczny. – Ze wszech miar, kontynuuj.

– Przede wszystkim raz jeszcze przepraszam za tak szorstkie powitanie. – Norson nie załapał żartu albo postanowił go zignorować. – Zastosowaliśmy procedury spisane na wypadek wizyty z zewnątrz. A teraz, zaczynając od początku. Jak już mówiłem, nazywam się Norson i jestem zastępcą nadzorcy Enklawy, w której się znajdujecie. Enklawa to dawny schron przeciwatomowy, zamieszkały obecnie przez potomków Operatywności. Nie mogliście słyszeć o grupie naszych przodków, założycieli tego miejsca. RepTek zapewne skutecznie usunął wszelkie informacje na ten temat.

– Fakt, nie znam sprawy – wtrąciłem.

– Nic dziwnego. Według przekazów, którymi dysponujemy, Operatywność była frakcją wewnątrz korporacji, a jej idee nie były firmie na rękę. Będący jej członkami wysoko postawieni w hierarchii nadzorcy sprzeciwiali się między innymi zwiększeniu kontroli w więzieniu poprzez dalsze ingerencje we wszczepy osadzonych.

– Zaraz, jakie więzienie, jacy osadzeni? – zdumiałem się.

– RepTek Polis to tak naprawdę kolonia karna, przynajmniej jako taka zostało stworzone. – Norson zrobił efektowną pauzę i spojrzał mi w oczy. – Ze strzępków informacji, które do nas docierają, od lat to raczej rodzaj eksperymentu.

Kawałek papki wypadł Ulepowi z otwartych ust. Skrzypek też nie miał tęgiej miny. Zapewne sam nie wyglądałem mądrzej.

– Możesz... wyjaśnić? – zdołałem wreszcie wydukać.

– Dysponujemy przekazami naszych przodków, z których jasno wynika, że RepTek Polis krótko po Entropii zostało zamienione w kolonię karną. Większość obecnych mieszkańców to potomkowie więźniów.

– Czekaj, czekaj, Entropii? – Nic, co mówił, zdawało się nie mieć sensu.

– Sami wiecie, choćby z holofilmów, że świat kiedyś wyglądał inaczej. – Przybrał ton, jakim niekiedy mówi się do dzieci. – Władzę stopniowo przejęły korporacje, nastąpiła gwałtowna degradacja środowiska, a dzieła zniszczenia dokonała wzmożona aktywność słoneczna. To właśnie nazywamy Entropią. Teraz tam, gdzie warunki są w miarę sprzyjające, ludzie żyją w państwach- -miastach, trochę jak wy. Trochę, ponieważ tak naprawdę jesteście więźniami, obiektami eksperymentów społecznych i nie tylko. RepTek zaraz po Entropii uznał, że w ten sposób można zarobić. Przyjmując ludzkie odpady z innych polis. Z tego, co udało nam się dowiedzieć, przede wszystkim dzięki DTekowi – tu skinął głową do Garta – teraz nie ściągają już więźniów, tylko eksperymentują na własnej populacji. Nowe oprogramowanie do wszczepów i różne niezbyt przyjemne sprawy. Wyniki sprzedają innym firmom-miastom.

– Skąd to wszystko wiesz? – Od nadmiaru informacji trochę kręciło mi się w głowie.

– Nasi przodkowie, opuszczając Miasto, wynieśli trochę nośników. RepTek nie daje swoim więźniom dostępu do tych danych. – Splótł leżące na stole dłonie. – Mamy też... swoje źródła.

– Możesz sprecyzować?

– Powiedzmy, że nie tylko siedzimy sobie pod Górą. Z Miasta wyjeżdżają transporty. Jakieś dwa lata temu pewien pociąg nie dojechał do miejsca przeznaczenia. – Trzasnął kostkami palców. – Przechwyciliśmy wtedy sporo informacji, także o innych polis.

W pomieszczeniu zapanowała ciężka cisza. Nie bardzo mogłem uwierzyć w słowa Norsona, ale nie potrafiłem znaleźć uzasadnienia dla kłamstwa. To, co mówił, zwyczajnie nie mieściło mi się w głowie. Wiedziałem, że RepTek Polis nie jest prawdopodobnie najlepszym miejscem do życia, ale te informacje stawiały wszystko w zupełnie innym, znacznie gorszym świetle.

– Nigdy nie próbowaliście wyjechać? – zapytał Gart po chwili. – Dotrzeć do innego miasta?

72
{"b":"933176","o":1}