– Zobaczę – odparłem krótko. – Przygotowałeś resztę?
– Kończy się zgrywać. – Wskazał na migoczące diody wtyczek wetkniętych w gniazda walizkowego komputera. – Jak ci się podobało?
– Całkiem skuteczne, trochę szybsze, a do tego faktycznie nie zwala z nóg – pochwaliłem jego produkt. – Zmieniłeś coś?
– Metodę synchronizacji z mózgowymi falami theta. Pracuję też nad nowym kompilatorem – powiedział z dumą. – Jest szansa, że dotrę do delty, wyobrażasz sobie?
– Sam kiedyś mówiłeś, że delta nie są bezpieczne – przypomniałem mu. – Uszkodzenie mózgu i tak dalej.
– Dlatego jestem ostrożny. Zresztą na razie to i tak tylko plany, głęboka faza projektowania kodu. – Machnął lekceważąco ręką na znak, że to nic ważnego, lecz coś w jego geście wydało mi się sztuczne. – Może dla odmiany trochę biologicznych używek? – Puścił do mnie oko.
– Czemu nie... – stwierdziłem ostrożnie.
Wiedziałem, że te wszystkie rozmowy o moim zdrowiu i podchody czemuś służą. Należało tylko poczekać, aż szaman zbierze się na odwagę i w końcu powie, czego chce. Wstał z fotela i podszedł do niewielkiego kredensu. Odrapany mebel był wykonany z imitacji drewna, w niegdyś przeszklonych drzwiczkach brakowało szyb. Nie potrafiłem zrozumieć, co mój diler widzi w takich starociach.
Wiz.un wyciągnął z szafki butelkę do połowy wypełnioną bursztynowym płynem, niedużą popielniczkę i paczkę papierosów. Oho, zapowiadało się dłuższe posiedzenie. Położył to wszystko na stole, zniknął jeszcze na chwilę za kotarą z koralików i wrócił z dwiema szklankami. Nalał nam alkohol i usiadł. Bez pytania poczęstowałem się fajką.
– RepTek ostrzega, palenie jest niebezpieczne dla twojego zdrowia. – Gdy otwierałem pudełko, zabrzęczał umieszczony w nim głośniczek, odgrywając zaprogramowaną wiadomość.
– Życie jest niebezpieczne dla mojego zdrowia – burknąłem, trzymając już w ustach potrójny filtr.
Uniosłem szklankę, zakręciłem nią i pod światło obejrzałem wirujący płyn. Żaden ze mnie koneser, po prostu lubiłem tak robić. Napis na etykiecie butelki głosił: „Syntetyczny single malt, styl szkocki”. Nie miałem powodów, żeby w to nie wierzyć.
– Syntetyk, ale całkiem niezły – zapewnił mnie gospodarz.
Skinąłem w jego stronę w niemym toaście.
– Co ostatnio porabiałeś? – zapytał szaman.
Najwyraźniej nie spieszyło mu się z wyjawieniem swojego interesu, chyba chciał mnie trochę rozluźnić. Zaczynała mnie zżerać ciekawość. Skoro tak krążył, zapowiadała się grubsza sprawa.
– Wszystko po staremu – odparłem wymijająco.
– Jakieś ciekawe polowania, może trofea? – dopytywał się.
– Tylko drobnica, głównie w pracy – westchnąłem, wypuszczając dym. – Czemu pytasz?
– Ot tak, z ciekawości – odpowiedział, nie patrząc mi w oczy.
– Jednego widziałem po drodze do ciebie – przypomniałem sobie. – Kręcił się koło multiterminala, zasysał dane. Na razie nieszkodliwy, nawet nie miał wykształconej formy.
– Zabiłeś go? – Spojrzał na mnie badawczo.
– Po co? – odpowiedziałem pytaniem i upiłem łyk ze szklanki. – Niech sobie żyje, mnie nie przeszkadza.
– Dasz mi dokładną lokalizację? – zainteresował się Wiz.un. – Chętnie go zobaczę.
– Jasne.
Szaman twierdził, że pod wpływem odpowiedniej mieszanki swoich biośrodków i cyfrowego kodu wprowadzonego przez nielegalny port jest w stanie widzieć cyfraki. Co więcej, próbuje z nimi rozmawiać i uczyć się od nich. Nie miałem powodów, żeby mu nie wierzyć. Niewielki promil populacji był w taki czy inny sposób świadomy istnienia tych stworów (czy może programów), ułamek tego promila mógł je dostrzegać. Mutacje ludzkiego genomu od dawna szły w bardzo różnych kierunkach, ostatecznie Błękitna Plaga zabawiła się kodem DNA naszego gatunku jak kot kłębkiem włóczki. Kto wie, może niektóre z tych zmian będą korzystne i pomogą nam przetrwać. Widzenie cyfraków zdecydowanie mogłoby w tym pomóc, te stwory ostatnio coraz bardziej się panoszyły.
Efekty ich działania zwykle były słabo dostrzegalne. Czasem komuś zginęły czity z konta, ktoś stracił dane... nic wielkiego. Sztuczna inteligencja gnieżdżąca się w naszych sieciach była chaotyczna, obca lub zwyczajnie głupia. Moim zdaniem nie mogło być inaczej, skoro wyewoluowała ze zbędnych fragmentów kodu, błędów i niedbałego języka programowania.
– Spróbuję się z nim połączyć, może znajdę coś ciekawego – powiedział szaman, gdy wyjaśniłem mu dokładnie, jak znaleźć cyfraka.
– Właściwie po co to robisz? – pociągnąłem go za język, licząc na dolewkę whisky. Jak na syntetyk, była naprawdę dobra.
– Chcę je zrozumieć, odczytać! – Uniósł głos entuzjastycznie. – Pomyśl, ile moglibyśmy się od nich nauczyć, gdyby tylko dało się normalnie porozumieć!
– Tak, nie wątpię. – Przypomniałem sobie cyfrową mackę bezmyślnie bawiącą się migoczącą świetlówką. – Na pewno mnóstwo.
Dioda ostatniej wtyczki zapłonęła łagodnym zielonym blaskiem na znak, że programowalny narkotyk został przeniesiony na nośnik. Wiz.un wyjął ją i podał mi razem z innymi. Schowałem towar do kieszeni i udawałem, że chcę się zbierać.
– Ile płacę?
– Czekaj, Neth, pogadajmy jeszcze. – Nalał kolejną porcję whisky. Najwyraźniej uznał, że nie ma co przedłużać. – Jak mówiłem, mam pewną sprawę.
– Zamieniam się w słuch. – Ująłem w dłoń napełnioną szklankę, zdusiłem w popielniczce peta, który i tak zaczął już zalatywać przypaloną izolacją tlącego się pierwszego filtra, i wygodnie rozparłem się na sofie.
– Jakiś czas temu był u mnie klient, który miał pewne ciekawe informacje – zaczął ze wzrokiem utkwionym w blat. – Podobno sprawdzone i...
– Wiz.un, konkrety – przerwałem mu wbrew swoim wcześniejszym słowom. – Kto i jakie informacje.
– Link. Był u mnie Link – odpowiedział, dla odmiany patrząc mi w oczy.
Diler musiał płacić lokalnej mafii za ochronę i dyskrecję. Zwyczajny podatek od prowadzonego interesu, normalna rzecz. Dziwne tylko, że tym razem pofatygował się sam Link, gangster żerujący wysoko na drabinie przestępczej hierarchii.
Zwykle po pieniądze przysyłali jakiegoś siepacza, któremu Wiz.un dodatkowo wciskał pod stołem różne bioświństwa w zamian za drobne przysługi. Zresztą właśnie podczas jednej z takich szemranych spraw poznałem szamana, za pośrednictwem drobnego cwaniaczka o ksywce Hardy.
Skoro przyszedł Link, należało się zastanowić, czy faktycznie chcę się w to mieszać.
– Link miał na sprzedaż dyski, które podobno zdobyli na chinolach w jakiejś awanturze.
Czyli chodzi o łupy w wojnie gangów, coraz lepiej. Nie pytając o zgodę, zapaliłem kolejnego papierosa, osuszyłem szklankę i zafundowałem sobie dolewkę. O takich sprawach wolałem nie słuchać na trzeźwo.
– Sprzęt miał oznaczenia tego ich rzeźnickiego oddziału pseudonaukowego. Kojarzysz?
Skinąłem głową. Symbol mikroprocesora oplecionego nicią DNA, wpisany w okrąg przypominający zębate kółko. Chińczycy od dawna prowadzili eksperymenty. Nielegalne, ale to akurat normalka. Gorzej, że niektóre były też mocno nieetyczne, nawet jak na zwichrowane standardy przestępczego półświatka.
– Zaproponował mi naprawdę dobrą cenę, nie mogłem odmówić.
Jasne, że nie mógł. Link pewnie zdobył te dyski podczas jakiejś rozpierduchy z Chińczykami, nie zgłosił tego szefom i chciał dorobić na boku. Założę się, że przy sprzedaży był niezmiernie przekonujący. Wiz.un kupił naprawdę gorący towar, do tego płacąc w ciemno.
– Dobra, do rzeczy, co było na tych nośnikach? – ponagliłem go.
– Sporo śmieci, przestarzałe receptury bioprochów... Nie uwierzyłbyś, jakie świństwa oni do tego pchają, aż rzygać się chce.
– Jeżeli ktoś po zażyciu ich specyfików jedynie puści pawia, może uważać, że miał szczęście – poprawiłem go. – Zdarzają się znacznie bardziej przykre konsekwencje.
– Prawda – zgodził się ze mną. – W każdym razie znalazłem też wzmianki o laboratorium. Pracowali tam nad czymś naprawdę nowym i potencjalnie... rewolucyjnym. Mówimy tu o ukrytych szklarniach, sprzęcie do syntezy, kompletnej linii produkcyjnej nowych biośrodków.