Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Wiz.un, co ty masz z tymi biośrodkami? Przecież to gówno. Miesza w głowie i rozpieprza świadomość, syntezujesz to z pleśni i innych zmutowanych... Czekaj, czekaj, dlaczego PRACOWALI? – Czas przeszły mnie zaniepokoił.

– Według notatek stracili kontakt z placówką, coś wyrzuca ich z systemu – powiedział, spuszczając wzrok.

– Nie mogą tam po prostu wejść? – zainteresowałem się. – Wywalenie drzwi, jakiś twardy reset, ewentualnie wgranie softu od nowa? Jeśli to jakiś słabszy cyfrak, powinno doraźnie pomóc. Nie wierzę, że na to nie wpadli.

– Z wejściem tam jest pewien... kłopot.

No pewnie, przecież na razie było zbyt prosto. Zawsze się tak zaczyna: „pewien kłopot”, „drobna przeszkoda”, „niedogodność” – a potem z jakiegoś „niewiadomego powodu” ja wpadam w gówno.

– Kłopot...? – zachęciłem go, sam nie wiem czemu.

– Laboratorium ma zintegrowany system obronny, wieżyczki...

– Boty?

– Też.

– Kurwa – mruknąłem pod nosem. – Nienawidzę botów.

Zapadła ciężka cisza, mącona głupawą indyjską muzyczką. Wiedziałem już mniej więcej, czego chciał ode mnie Wiz.un. On wiedział, że ja wiem, pozostawało tylko ustalić szczegóły i najlepiej nie zgodzić się na jego propozycję. W żadnym wypadku. Takie afery były znacznie groźniejsze dla zdrowia niż papierosy, przed którymi znów ostrzegł mnie mechaniczny głos wszechobecnego RepTeku, gdy otworzyłem paczkę.

– Czego ty właściwie chcesz? – zapytałem, gdy cisza stała się niezręczna.

– Prosta sprawa, wejdziesz tam, wyniesiesz dokumentację, może jakieś próbki. – Szaman mówił szybko, jakby pośpiechem chciał zamaskować trudności zadania. – Dobrze zapłacę i dorzucę coś ekstra za wszystko, co przyniesiesz.

O, czyli nawet targować się nie będziemy. Widać mocno zależało mu na tym, co mogłem tam znaleźć. Oczywiście mogło to wynikać z chęci odzyskania czegokolwiek z inwestycji, którą zrobił, kupując te dyski od Linka, przeczuwałem jednak, że sprawa ma drugie dno, a może i trzecie. Doskonale wiedział, w jaką kabałę chce mnie wpakować.

– Jak dobrze? – zapytałem, wzdychając ciężko.

– Tysiąc czitów – odparł krótko.

– Półtora – poprawiłem go odruchowo.

– Zgoda. Laboratorium jest na Przymurzu.

Od razu zrozumiałem, dlaczego tak szybko zgodził się zapłacić mi małą fortunę.

Zapowiadało się świetnie. Chinole, Przymurze, nielegalne laboratorium, a do tego zintegrowany system obronny, najprawdopodobniej opanowany przez jakiegoś cyfraka. Wiz.un odebrał moje milczenie jako oznakę wahania i hojnie dolał mi syntetycznej whisky.

– Kiedy stracili kontakt z tą pracownią? – Uznałem, że warto dopytać go o szczegóły.

– Z zapisów wynika, że jakiś tydzień temu.

– Czyli to nic pewnego – skwitowałem. – Dobra, zajmę się tym.

Półtora tysiąca czitów nie było kwotą, obok której prosty technik RepTeku mógłby przejść obojętnie. Pieniądze się przydadzą, a przy odrobinie szczęścia dam radę wejść i wyjść, zanim ktokolwiek się zorientuje, w końcu takie fuchy miewałem już wcześniej.

– Prześlij mi wszystkie informacje – powiedziałem, wstając z kanapy. Uwolnione od mojego ciężaru sprężyny jęknęły głucho. Już na stojąco dopiłem alkohol jednym piekącym haustem.

– Lepiej nie, mam wszystko zgrane.

Wzruszyłem ramionami i przyjąłem od szamana niewielki nośnik. Szanowałem paranoję mojego dilera. RepTek wbrew obiegowej opinii nie czytał wszystkich wiadomości, ale skoro sprawa była szemrana, rzeczywiście lepiej nie zostawiać śladów w miejskiej sieci.

– Ile płacę? – zapytałem, klepiąc się po kieszeni. Ukryte w niej niewielkie pozłacane wtyczki zabrzęczały cicho, jakby obiecywały cyfrową ekstazę.

– Dzisiaj na koszt firmy – odparł Wiz.un.

Zmierzyłem go uważnym spojrzeniem, ale uciekł wzrokiem gdzieś w bok. Coraz mniej mi się to wszystko podobało. Mój znajomy nigdy nie był skąpy, ale żeby aż tak szastać pieniędzmi... Musiał sobie naprawdę sporo obiecywać po tym laboratorium.

– W takim razie dorzuć mi jeszcze kilka speedersów. Przydadzą się w tej robocie. – Uśmiechnąłem się chytrze. – Mogą być standardowe.

Diler mruknął coś do siebie i przeszedł za kotarę z koralików, psychodeliczna rozeta zafalowała z cichym grzechotem. Wrócił po chwili i podał mi cztery niewielkie złącza. Obejrzałem je uważnie. Umieszczone na końcu diody były pokryte czarnym lakierem z namalowaną podwójną strzałką.

– Uważaj na nie – ostrzegł mnie szaman. – Ulepszyłem kod i poprawiłem nieco dystrybucję. Impuls idzie jednocześnie w stawy, mięśnie i mózg, dają konkretnego kopa. Kiedy tam idziesz?

– Jutro – odparłem krótko, kierując się do drzwi.

Sam nie wiem, dlaczego miałem poczucie, że za szybko zgodziłem się przyjąć tę robotę.

Nie było sensu zwlekać. Chińczycy pewnie cały czas kombinowali, jak odzyskać kontrolę nad swoją placówką, więc jeśli chciałem ich ubiec, musiałem się spieszyć. Na półpiętrze minąłem dziewczynę ubraną w czarne obcisłe spodnie, odkrywający kawałek brzucha topik i lateksowy płaszczyk. Połowę twarzy zakrywały jej ciemne włosy, poprzetykane blond i fioletowymi pasemkami; prawy, wygolony bok głowy pokrywał tatuaż – rzucił mi się w oczy fragment jakiegoś skomplikowanego kodu. Spojrzała na mnie mimochodem i uśmiechnęła się jakby do siebie. Dosłownie na ułamek sekundy przed oczami zabłysnęły mi wymieszane znaki kilku języków programowania, zupełnie jakby krążąca w moich żyłach odrobina syntetycznej whisky wywołała jakiś flashback przyjętego niedawno cyfrowego narkotyku. Oszołomiony potrząsnąłem głową. Mógłbym przysiąc, że dziewczyna puściła do mnie oko. Zamrugałem, jakby to mogło pomóc w pozbyciu się powidoków, i odwróciłem się za nią, ale zniknęła na wyższym piętrze równie szybko, jak się pojawiła. W powietrzu pozostał tylko ulotny zapach ozonu i czegoś jeszcze, nie potrafiłem tego określić. Chwilę później rozległo się ciche pukanie i dobiegł mnie stłumiony głos Wiz.una. Czyżby szaman zamówił sobie towarzystwo na niedzielny wieczór? Chyba powinienem też tak kiedyś zrobić.

Wyszedłem z budynku i odetchnąłem głęboko wieczornym powietrzem. Zraszarki skończyły już cykl, pył chwilowo opadł i było prawie przyjemnie. Ludzie chodzili zajęci swoimi sprawami, wieczorny mrok rozświetlały latarnie, blask klubowych neonów zdawał się płynąć i rozpuszczać w wysychających powoli kałużach. RepTek Polis budziło się do nocnego życia, nieskażonego bezlitosnym słońcem.

W oddali rozległ się pisk hamującego pociągu. Surowce i sprzęt do naprawy dotarły do Miasta, zapowiadał się pracowity tydzień w korporacji.

Skierowałem się wprost do stacji metra. Zamierzałem jeszcze dziś sprawdzić informacje od szamana, poza tym miałem ogromną ochotę na tripsa. Nie byłem w nastroju na kluby, głośną muzykę i cały ten zgiełk, którym wraz z innymi mieszkańcami Miasta zagłuszałem czasem szarość nocy. Jutro czekała mnie praca, zarówno ta dzienna, jak i nieco mniej legalna, potrzebowałem odpoczynku.

Kiedy system podziemnej kolei wypluł mnie na właściwej stacji, odruchowo rzuciłem okiem na multiterminal. Cyfrak nadal tam był, zielonkawy obłok danych kłębił się i przelewał niespokojnie. Wyglądało na to, że wkrótce będzie gotowy przybrać konkretniejszą formę, więc jeśli Wiz.un chce z nim pogadać, powinien się pospieszyć.

Peron był opustoszały, o tej porze większość mieszkańców dzielnicy Wrzaski siedziała w domach lub bawiła się gdzieś bliżej centrum. Czytałem gdzieś, że dziwna nazwa tej części Miasta miała uzasadnienie historyczne, że niby kiedyś nazywała się jakoś podobnie. RepTek zatwierdził to nietypowe miano, pewnie żeby pokazać swoje rzekome przywiązanie do tradycji. Moim zdaniem nazwa była adekwatna, szczególnie po doświadczeniach z zarazą.

Dystrykt, w którym mieszkam, nie jest tak jasno oświetlony jak śródmieście. Opustoszałych sześcianów niszczejących powoli domków jednorodzinnych nie opłacało się przystosowywać i ekranować, za dnia w ciszy wypalało je słońce. Ludzie mieszkają w osiedlach bloków wyposażonych w zraszarki i panele osłonowe, ale tu także połowa lokali stoi pusta. Błękitna Plaga odcisnęła swoje piętno na całym Polis, ale ta dzielnica ucierpiała szczególnie mocno. Ciężko stwierdzić, czy to bliskość Przymurza i Pustyni, czy może niedostateczna ochrona przed zabójczym w tamtych latach promieniowaniem słonecznym sprawiły, że mutacje były tutaj szczególnie agresywne. Podczas zarazy trupy wywożono stąd ciężarówkami. Ludzi zabijała nie tylko tajemnicza choroba, ale także inni zarażeni.

5
{"b":"933176","o":1}