Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Pięknie, czadowa nazwa. Kojarzy się ze sprawami ostatecznymi, jak śmierć czy podatki – błysnąłem czarnym humorem. – Jak właściwie to sobie wyobrażasz? – Nie pytając o pozwolenie, zapaliłem papierosa. W paczce zostało już tylko kilka sztuk, nie wiedziałem, czy w Enklawie mają moją ulubioną truciznę.

– Dostaniecie nasz transporter – odparł szybko. – Królowa może by sobie poradziła, ale warunki będą trudniejsze, niż gdy jechaliście do nas.

– Działa na Murze rozniosą nas na strzępy – odparłem. Jadąc do Enklawy, postanowiliśmy nie układać szczegółowego planu powrotu. Mieliśmy jednak kilka pomysłów. – Skoro i tak wcześniej musimy skontaktować się z DTekiem, możemy ich poprosić o wywołanie zamieszania w sieci. Uzbrojenia nie wyłączą, ale może chociaż opóźnią namierzanie. – Postanowiłem, że skoro już i tak biorę udział w tym szalonym przedsięwzięciu, mogę chociaż zwiększyć nasze szanse.

– Dobry pomysł. Zresztą część czujników i kamer będzie pewnie uszkodzona po burzy – zgodził się gospodarz. – Pojazd jest wyposażony w zmodyfikowany emiter elektromagnetyczny EMP. Nie uszkadza osobistych instalacji, ale zagłusza działanie wszystkich innych systemów. Oślepią Polis na chwilę.

– Jak długo? – zainteresował się Ulep.

– Dwie, góra pięć minut. – Mina Norsona doskonale świadczyła o tym, że wie, jak trudnym wyzwaniem będzie ta misja. – W dodatku to broń jednorazowa, no i wymaga, żebyście podjechali dość blisko.

– Planowaliście to już wcześniej. Powrót, czy raczej przejęcie Miasta – bardziej stwierdziłem, niż zapytałem, a Norson wyraźnie się zmieszał. – Dlatego wyposażyliście transporter w EMP i szukaliście kontaktu z hakerami.

– Tak – powiedział po chwili. – Nasi przodkowie zobowiązali nas do tego, ocalenie obywateli Polis jest naszym przeznaczeniem.

– A przy okazji zyskacie nową przestrzeń do życia – wtrąciłem, ale zignorował moją uwagę.

– Snuliśmy plany, prowadziliśmy przygotowania, ale okazja się nie nadarzała. Nie mamy zbyt wiele broni ofensywnej ani środków, żeby przeprowadzić bezpośredni atak. Teraz to się zmieniło, dzięki wam. – Jego śpiewny akcent wyraźnie się nasilał, gdy Norson był przejęty, i nadawał wzniosłym zdaniom nieco śmiesznego wydźwięku. – Enklawa boryka się z kilkoma problemami. Jednym z nich jest konieczność stałej kontroli urodzeń. Z informacji, które przekazywał nam DTek, wynika, że populacja Polis stale maleje, pojawiają się problemy z płodnością. Naszym zdaniem to wynik ciągłych zbrodniczych eksperymentów RepTeku. Możemy wam pomóc. Jak powiedziała Kirsten, każdy wygrywa.

Nie było sensu z nim o tym dyskutować, nawet jeśli uważałem, że jedni wygrywają znacznie więcej niż inni. Decyzja została już podjęta.

– Czyli ma to wyglądać tak. – Ulep wrócił do konkretów. – Dajecie nam transporter wyposażony w broń elektromagnetyczną. Zaraz po burzy jedziemy w stronę Miasta, walimy impulsem, dopadamy do Muru. Neth się podpina, DTek przejmuje kontrolę, otwiera nam najbliższą bramę.

– Później hakerzy czekają na kolejne instrukcje i przyjazd naszego transportera – kontynuował Norson. – Plan kompletnego przejęcia władzy jest w trakcie przygotowań, chcemy to zrobić tak, by zminimalizować straty w ludziach. Główną rolę odegrają tu nasi komputerowcy i członkowie DTeku.

– Damy radę – stwierdził mechanik dziarsko.

Mogłem się założyć, że nagła pewność siebie nie ma żadnego poparcia w rzeczywistości, a wynika jedynie z niedawno znalezionej silnej motywacji w osobie blond piękności Kimei.

Sam tylko westchnąłem. Jak właściwie wplątałem się w tę sytuację? Narkotyki to zło, nieważne – cyfrowe czy nie.

Przed wyjściem Norson przydzielił nam zadania. Gart miał zgłosić się do centrum łączności i spróbować nawiązać kontakt z DTekiem. Burza słabła, więc były na to szanse. Ulepa wysłali do garażu, żeby pomógł przygotować transporter do drogi. Jego mina świadczyła, że nie trzeba go do tego namawiać. Ja oczywiście miałem zostać na tym poziomie, procedura podpięcia mnie i modyfikacji softu została zaplanowana na dzisiejszy wieczór. Widziałem na korytarzu kilku techników noszących sprzęt. Przygotowywali polowe ambulatorium do zabiegu.

Leżałem w izolatce zapatrzony w sufit i tłumaczyłem sobie, że nerwy niewiele tu dadzą, ale nie potrafiłem się uspokoić. Kiedy idzie o własne życie, racjonalne argumenty często nie mają wystarczającej mocy. Byłem świadomy, że mogę zginąć już w wyniku samego podpięcia.

Z płytkiej, nerwowej drzemki wyrwało mnie pukanie do drzwi.

– Wszystko gotowe, możemy zaczynać. – Młody człowiek przyglądał mi się z kiepsko skrywaną ciekawością. – Tędy.

W ambulatorium czekało na mnie pięć osób. Chłopak, który mnie przyprowadził, był szósty. Wszyscy mieli jednorazowe fartuchy narzucone na uniformy Enklawy. Na środku pomieszczenia stał stół operacyjny i w oczy od razu rzuciły mi się pasy do krępowania. Coś wewnątrz mnie chciało uciekać, siłą woli udało mi się powstrzymać.

– Nazywam się doktor Marsten. – Najstarszy członek zespołu uścisnął moją dłoń. Przedstawił także innych, ale nie zdołałem zapamiętać ich imion. – Wyjaśnię panu procedurę. Na początku podamy panu silny biośrodek, konkretnie: neurotoksynę. Wyłączy świadomość, drastycznie obniży przewodnictwo nerwowe i spowolni procesy biologiczne do tego stopnia, że powinno to powstrzymać cyfrowy byt przed pełnym aktywowaniem się. Można powiedzieć, że gwałtownie obniżymy moc obliczeniową pana mózgu, zatem cyfrak będzie się starał utrzymać aktywność neuronów. Kolokwialnie mówiąc, będzie próbował utrzymać siebie i pana przy życiu, jednocześnie pozwalając nam pracować. – Jedna z asystujących kobiet pomogła mi zdjąć górną część uniformu i położyć się na stole. Ktoś zaczął zapinać pasy na moich kostkach i nadgarstkach. – Proszę wybaczyć, standardowa procedura bezpieczeństwa – wyjaśnił Marsten. – Jak już mówiłem, podczas zabiegu będzie pan nieprzytomny. Wykorzystamy oba porty, aby stworzyć zamknięty układ, rodzaj pętli z naszym komputerem. Za jego pomocą zmodyfikujemy kod bytu, wprowadzając niezbędne zmiany.

Głośno przełknąłem ślinę, chwilę po tym w ustach poczułem suchość. Przypomniał mi się nieszczęśnik przypięty do krzesła w laboratorium Chińczyków i jego wykrzywiona cierpieniem twarz.

– Następnie pana wybudzimy, czy raczej przywrócimy do życia – zakończył doktor z uśmiechem, który jakoś nie dodał mi otuchy. Jedyne, na co się zdobyłem, to oszczędne kiwnięcie głową.

Poczułem wbijającą się w ciało igłę i zamrugałem szybko. Przy trzecim lub czwartym mrugnięciu zgasło światło, po kilku kolejnych przestrzeń wokół wypełniła się zielonymi fraktalami kodu. To nie były już linie czy trójwymiarowe ciągi opisujące kształty, ale skomplikowane struktury samej macierzy rzeczywistości. Nagle wszystko zniknęło, zastąpione przez salę ambulatoryjną.

– Możemy zaczynać – zdołałem wydukać, widząc, że wszyscy mi się przyglądają.

– Właściwie to już skończyliśmy – oznajmił doktor Marsten, sprawdzając odczyty aparatury monitorującej życie. – Dwie minuty temu podaliśmy panu dawkę wybudzającą.

– Dwie minuty temu jeszcze mnie tu nie było. – Stwierdziłem, że widzę ostro, nie mam wrażenia otumanienia, i nie mogłem uwierzyć, że już po wszystkim.

– Procedura trwała niecałe pięć godzin. – Przy bliższych oględzinach Marsten i jego zespół wyglądali na zmęczonych. – Upływ czasu nie istnieje, gdy jest się na granicy życia i śmierci, a neurotoksyna zadziałała błyskawicznie. Dlatego ma pan wrażenie, że minęła zaledwie chwila. Proszę wstać.

Wykonałem jego polecenie, gdy tylko zdjęli mi pasy. Usiadłem na stole, ktoś zaświecił mi w oczy latarką, sprawdził ciśnienie.

– Jak samopoczucie? – Lekarz prowadzący przyjrzał mi się uważnie.

– Dobrze – odparłem zgodnie z prawdą. – Czy... wszystko się udało?

– Gdyby było inaczej, nie rozmawialibyśmy teraz – odrzekł z poważną miną. – Kod zmodyfikowany. Ma pan naprawdę fascynującego towarzysza.

– Nie ma czego zazdrościć. Co dalej?

77
{"b":"933176","o":1}