– Przyniosłem. – Z szelmowskim uśmiechem postawił na stole flaszkę z klarownym, lekko pomarańczowym płynem. – Ulep wpadnie później, jest w tutejszym garażu.
Zakręcił się po kuchni, znalazł dwie szklanki, polał kolejkę i usiadł. Podejrzliwie przyjrzałem się naczyniu, powąchałem zawartość, po czym wychyliłem jednym haustem. Alkohol miał cierpki posmak, zakończony lekką goryczką.
– Paskudztwo – oceniłem, ponownie napełniając szkło. – Z czego oni to robią?
– Z kukurydzy. Mają sporą uprawę. – Gart zakręcił płynem w szklance. – To miejsce w ogóle jest obłędne.
– Opowiadaj – zachęciłem go i wróciłem do jedzenia.
– Enklawa to faktycznie dawny schron przeciwatomowy, dokładnie tak jak mówił Norson. – Chłopak trzymał szklaneczkę, jakby chciał ogrzać znajdujący się w niej alkohol. – Tyle że nie taki ze ścianami z surowego betonu i metalowymi pryczami. Był chyba przeznaczony dla jakichś bogaczy. Polityków, korpowładców czy mafiosów.
– Na jedno wychodzi – mruknąłem między jednym kęsem a drugim.
– No, w sumie racja – zgodził się Gart, całkiem udanie naśladując Marbela. – W każdym razie mają tu pełny luksus. Rozumiesz, kino, siłownia, nawet dwie restauracje, bar i solarium, żeby nie chorowali z braku słońca. Wszystko zasila reaktor, ma zapas paliwa chyba na pięćset lat, są też ogniwa słoneczne. Mieszka tu około tysiąca osób – mniej więcej tyle, na ile ten schron został zaplanowany. Każdy ma jakieś zajęcie, adekwatne do tego, co potrafi. Wszystkim rządzi Rada, wyobraź sobie, że wybierają ją demokratycznie, a w ważnych sprawach urządzają referenda!
– Udawaj, że mówisz do prostego druciarza, gówno zrozumiałem z ostatniego zdania – burknąłem, czując się jak kompletny ignorant. – Właściwie nie udawaj.
– Demokratycznie, czyli głosują, kto ma rządzić – wyjaśnił niezrażony. – Referendum to też takie głosowanie. Rozumiesz, nie ma korporacji, nie ma awansów. Po prostu tu żyją, najlepiej jak potrafią.
Wszystko to pachniało utopią i zdawało się nierealne, zbyt piękne, by mogło być prawdziwe. Oczywiście, kiedy już znalazłem świat, którym nie włada opresyjna firma, a ludzie mogą mieć własne zdanie, nie wpuścili mnie do środka. Nawet specjalnie się nie zdziwiłem.
– Dziwne, że RepTek jeszcze nie przejął tego miejsca. – Zaspokoiłem już pierwszy głód i wychyliłem kolejną porcję kukurydzianej berbeluchy. Skrzypek zrobił to samo, krzywiąc się przy tym niemiłosiernie. – Skoro jest tu tak dobrze, czemu nie chcą tego zagarnąć?
– To dość pokręcone – przyznał, uzupełniając zawartość szklanek. – Mieszkańcy Enklawy żyją legendą swoich przodków, członków Operatywności. Trochę ciężko oddzielić ich mity od faktów, w każdym razie podobno przywódcy exodusu, bo tak nazywają opuszczenie Polis, znaleźli informacje o tym schronie, po czym je ukryli, a wreszcie skasowali. Teraz wszyscy tutaj uważają, że trzeba utrzymać w tajemnicy istnienie tego miejsca. Rozumiesz, żadnych świateł na zewnątrz, żadnych kontaktów.
– Oprócz tych z DTekiem i napadu na pociąg, którym chwalił się Norson – przypomniałem mu.
– No tak. Jak mówiłem, oni są trochę dziwni.
Chwilę siedziałem w milczeniu, trawiąc nowe informacje i niedawny posiłek. Łyknąłem kukurydzianego bimbru – po którejś kolejce nie wydawał się już taki zły. Żałowałem, że nie mogę zobaczyć tych cudów Enklawy, o których mówił Gart. Chętnie zwiedziłbym bunkier, zobaczył ludzi, którzy nigdy nie byli w Mieście, posłuchał ich śpiewnego akcentu. Żyli tu w klatce tak jak my, ale zdecydowanie była to wygodniejsza klatka. W porównaniu z Polis wydawała się wręcz rajem.
– Gart, a oni wychodzą na zewnątrz? – Lekko szumiało mi już w głowie, nie wiedziałem, czemu o tym pomyślałem.
– Jasne – odparł, jakby to było coś oczywistego. – Trzymają się tej strony Góry, której nie widać z Polis. Podobno mają tam całkiem ładny teren, oczywiście jak na pustynię. Próbują nawet coś uprawiać w szklarniach.
– Czyli jednak nie klatka...
– Co?
– Głośno myślałem. Jak się czuje Wiz.un?
– Lekarze utrzymują go w śpiączce farmakologicznej, ale twierdzą, że z tego wyjdzie.
Drzwi do kuchni otworzyły się nagle, podskoczyliśmy na swoich miejscach jak konspiratorzy złapani na gorącym uczynku. Nie wiedziałem, co Norson powiedziałby, widząc, że pijemy, ale to tylko Ulep wkroczył uśmiechnięty od ucha do ucha.
– Balujecie beze mnie? – zapytał, przysiadając się. – Nieładnie.
Wyciągnął zza pazuchy drugą butelkę, nieco większą od naszej, pokazującej powoli dno. Zorientował się, że nie ma szklanki, i wstał naprawić ten błąd. Poszperał jeszcze chwilę w kuchennych szafkach i znalazł jakąś suszoną sojową przekąskę.
Gart twierdził wcześniej, że mechanik jest w warsztacie, ale zauważyłem, że ręce ma czyste, bez śladu brudu nawet pod paznokciami.
– Widzisz tu gdzieś tancerki? – spytałem, gdy znów usiadł.
Zignorował mój nieco agresywny ton, ewidentnie był w świetnym nastroju. Nalał wszystkim z napoczętej butelki, zerując jej zawartość, i szybko wychylił swoją porcję. Nawet paskudny alkohol nie zmazał uśmiechu z jego twarzy.
– Żebyście widzieli, jakie oni tu mają cuda... – powiedział z rozmarzoną miną. – Trzy łaziki, dwa transportery opancerzone, całe regały części...
– Tobie chyba najbardziej spodobała się ta blond mechanik, jak jej było... Kimea – wtrącił Gart. – Ma niezłe... cylindry.
– Masz z tym jakiś problem? – zjeżył się Ulep.
– Nie, najmniejszego – uspokoił go skrzypek. – Wszystko kwestia biustu. Znaczy gustu.
Ku mojemu zaskoczeniu, zamiast skoczyć sobie do gardeł, obaj się roześmiali. Przez te kilka dni, gdy byłem nieprzytomny, musieli zacząć się ze sobą dogadywać. Wypiliśmy jeszcze, sojowa zagrycha nie była zła.
– Zostaję – powiedział nagle Ulep. – Pogadam z Norsonem.
Spojrzałem na niego zaskoczony, lekko otumaniony alkoholem mózg miał problem z przetworzeniem tej informacji. Gart pokiwał tylko głową, jego to najwyraźniej nie zaskoczyło.
– Mają tu dobre żarcie, dla kogoś z moimi umiejętnościami robota się znajdzie – mechanik zaczął tłumaczyć niepytany. – W Polis i tak robiło się dla mnie za gorąco, podpadłem zbyt wielu ludziom.
– Poza tym tutaj jest Kimea – dodał haker.
– Dokładnie.
– Tak po prostu pozwolą ci zostać? – zainteresowałem się.
– Tak po prostu to może nie, ale Kimea twierdzi, że to możliwe.
Pokręciłem głową, gdy Gart napełniał szkło. Jemu pozwolą zostać, mnie nie chcą nawet wpuścić. Chyba zaczynałem upijać się na smutno.
– Norson mówił coś, kiedy zamierzają wyciągnąć ze mnie cyfraka? – przerwałem im pogawędkę, żeby poruszyć najbardziej interesujący mnie temat.
Chłopak westchnął i nalał alkohol.
– Ciągle mnie zbywa, kiedy pytam o ciebie i o te dane, które im wysłaliśmy – powiedział, kręcąc szklanką. – Twierdzi, że Rada nie podjęła jeszcze decyzji. W sprawie Polis i tak teraz nic nie zrobimy, na zewnątrz wciąż wieje.
– Nie obraź się, ale chwilowo Polis mam w dupie. – Język lekko mi się plątał, kukurydziany bimber zaczynał działać. – Jak tego ze mnie nie wyciągną, Miasta mogę już nie zobaczyć. A właśnie, jak właściwie zamierzamy tam wrócić, skoro Ulep zostaje?
Mechanik trochę się zmieszał, gdy o to spytałem. Najwyraźniej pomimo że go porwaliśmy, odczuwał coś w rodzaju lojalności wobec zleceniodawcy. Może chodziło o to, że gdyby nie my, nigdy nie trafiłby tutaj, i chciał się odwdzięczyć?
– Na pewno coś wymyślimy – powiedział uspokajającym tonem. – Mają tu spore zaplecze, może podwiozę was i wrócę albo znajdziemy jakiś inny sposób.
Gart skwapliwie pokiwał głową, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że żaden z nich nie myślał jeszcze o wyjeździe. Nawet to rozumiałem. Byli zafascynowani Enklawą, nie mogłem ich za to winić.
Berg zajrzał na chwilę do kuchni, ale nic nie powiedział, widząc flaszkę na stole. Tego faceta chyba nic nie mogło zmusić do wypowiedzenia choćby jednego zbędnego zdania. Zrobił sobie jakiś napój z proszku, po czym wyszedł, nie zaszczycając nas spojrzeniem.