– Mam mutację. Od dziecka widzę cyfraki, potrafię też je zwalczać przy bezpośrednim połączeniu. Słuchaj, jak to możliwe, że tylu ludzi...
– Wszystko po kolei – przerwał mi. – Widziałeś, jak je nazywasz, cyfraki, zanim jeszcze jeden się do ciebie przyłączył? – Skinąłem głową w odpowiedzi, wciąż nie wierząc, że ta rozmowa ma miejsce. – Dlaczego je zwalczałeś?
– Są błędami w kodzie, jakby wirusami. Byłem starszym technikiem RepTeku, niekiedy zdarzało mi się walczyć z tymi gnieżdżącymi się w multiterminalach czy innych urządzeniach.
Norson przeszedł się po pokoju tam i z powrotem, jakby zastanawiał się, co powiedzieć, czy raczej od czego zacząć.
– Słuchaj, w moich rzeczach były papierosy... – Czułem, że to, co niedługo usłyszę, będzie wymagało czegoś na nerwy.
Wyjrzał na korytarz i wydał odpowiednie polecenie, a po chwili dostałem napoczętą paczkę czerwonych nailsów.
– Wszystko, co zamierzam ci powiedzieć, pochodzi nie tylko z archiwów pierwszych członków Operatywności, ale także z naszych własnych doświadczeń. To wiedza, którą RepTek ukrywa, której się boi – powiedział, gdy zgniotłem w palcach chemiczny zapalnik. – Cyfraki, które oficjalnie nazywamy CBZ, czyli cyfrowymi bytami zależnymi, powstały dawno temu, już podczas pierwszych prób z wszczepami i podłączeniem bezpośrednim. Złożona świadomość człowieka pozostawiała w maszynach, w ich poukładanym elektronicznym świecie drobne ślady. Strzępki informacji, emocji, wrażeń. Piętno zupełnie niezrozumiałe, na siłę tłumaczone na język kodu. Anarchistyczne, przypominające, jak mówiłeś, błędy czy wirusy, lecz ludzkie. Stopniowo, nie do końca wiadomo dlaczego, te rozrzucone fragmenty grupowały się w systemach, łączyły i ewoluowały, uzyskując coś w rodzaju samoświadomości. RepTek badał to zjawisko, ale przeraził się na dobre, gdy odkrył, że CBZ mogą przenikać w drugą stronę. Łącząc się z człowiekiem, tworzą symbiozę, rozszerzając jego możliwości i stopień pojmowania. – Słuchałem go z szeroko otwartymi oczami, raz po raz głęboko zaciągając się papierosem. – Jak zapewne się domyślasz, korporacji było to wybitnie nie na rękę, oni nie lubią samodzielnego myślenia. Postanowili zmodyfikować soft, a później także hardware instalacji mieszkańców, żeby uniemożliwić symbiozę. To zresztą między innymi doprowadziło do ostatecznego rozłamu wewnątrz firmy i exodusu Operatywności.
– W moim przypadku coś nie wyszło – mruknąłem, rozglądając się za popielniczką. Nie znalazłem jej, więc nie zwracając uwagi na pełne dezaprobaty spojrzenie Norsona, zgasiłem peta w szklance z wodą, po czym od razu zapaliłem kolejnego. – Co ciekawe, nie pomogła nawet wymiana całej instalacji.
– Twój przypadek jest wyjątkowy i chyba zaczynam rozumieć dlaczego. – Drzwi otworzyły się i do pokoju wszedł Gart. Wyraźnie ucieszył się, widząc, że jestem przytomny, ale zamilkł po powitaniu, pozwalając nam dokończyć rozmowę. Zauważyłem, że to, co mówi nasz gospodarz, nie jest dla niego zaskoczeniem. – Jeśli chodzi o to, jak w ogóle udało ci się przyjąć CBZ, sądzę, że to kwestia tej mutacji. Byty używają instalacji do wejścia, ale nie rezydują wyłącznie w niej. Dopasowują się do układu nerwowego i zaczynają traktować go jak komputer. To dlatego nie straciłeś go wraz z wymianą osprzętu.
– Powiedziałeś, że ludzie normalnie z tym żyją – przerwałem mu, bo dochodziliśmy do najbardziej interesującej mnie kwestii. – Mój zdaje się robić wszystko, żeby mnie wykończyć.
– To druga sprawa. Przeanalizowaliśmy dane, które DTekowi udało się z ciebie wyciągnąć. Nie złapałeś tego bytu w zwykłym terminalu, prawda?
– Nie. – Nie było sensu niczego ukrywać. – Miałem nielegalne zlecenie, laboratorium chińskiej mafii. Biośrodki, jakieś wtyczki...
– Pracowali tam nad czymś więcej niż tylko narkotykami. Chcieli stworzyć, czy raczej zmodyfikować CBZ tak, żeby wypełniał ich zadania. Opracowali jakiś interfejs, dzięki któremu mogli grzebać w kodzie.
– To nie był interfejs – odparłem, czując mimowolny dreszcz na wspomnienie trupa przykrępowanego do krzesła. – Chyba robili to za pomocą instalacji w człowieku.
– Udało nam się rozróżnić kilka fragmentów, które zmieniali – powiedział, kiwając głową. – Sądzimy, że miał zrobić ze swojego symbionta superjednostkę, wyjątkowo sprawną w walce. Rozumiesz, większy refleks, siła, przyspieszona regeneracja.
– Brzmi znajomo.
– Masz któryś z tych objawów?
– Wszystkie.
Norson ponownie pokiwał głową i przeszedł się od ściany do ściany.
– Wszystko się zgadza – powiedział wreszcie. – Namieszali w kodzie, dlatego płacisz taką cenę za każde wpięcie lub użycie jego umiejętności. Powstał w wyniku cierpienia, nie wyewoluował samodzielnie. Dlatego zachowuje się jak pasożyt, a nie symbiont. Być może dlatego tak zareagował na towarzysza Mirei. Jest agresywny i nie liczy się z kosztami.
– Świetnie – skwitowałem, opadając na poduszkę. Znów chciało mi się pić, ale w szklance pływały już dwa pety. – Ma też inne zdolności.
– Gart mi mówił. – Wspomniany skrzypek wstał z krzesła i podszedł do łóżka. – Nie lubi szyfrów i zabezpieczeń. To może się nam przydać.
Do pokoju zajrzał Berg, ale nie zaszczycił mnie nawet spojrzeniem.
– Już czas – powiedział do Norsona, po czym zniknął.
– Muszę was opuścić, wzywają mnie na posiedzenie Rady. Zresztą Gart też ma dla ciebie sporo informacji, przez ostatnie kilka dni buszował po Enklawie. – Norson skinął z uśmiechem głową i położył rękę na klamce.
– Dni?! – Nagle dotarł do mnie sens jego ostatnich słów.
– Hm, tak. Na mnie już pora.
– Gart, kurwa, dni?! Ile ja tu leżałem?!
– Niecałe cztery doby – odparł z poważną miną. – Nie wiedzieliśmy, czy w ogóle się obudzisz.
Uniosłem wzrok ku szaremu sufitowi i chwilę leżałem bez ruchu. Te ataki pozbawiały mnie przytomności na coraz dłużej. Nie byłem lekarzem, ale to nie mogło oznaczać niczego dobrego. Przed chwilą wyjaśniło się całe mnóstwo spraw, ale odpowiedzi na wcześniejsze pytania nie były zbyt optymistyczne.
– Muszę stąd wyjść! – stwierdziłem po kilku minutach ciszy. – Rozprostować nogi, zjeść coś, wypić.
– Jesteś pod kroplówką. – Gart wskazał na kapiący w kroplomierzu płyn.
– Już nie. – Lekko krzywiąc się z bólu, odpiąłem wenflon i spuściłem nogi z łóżka. – Skoro pozwiedzałeś sobie Enklawę, prowadź w jakieś miejsce, gdzie dają coś z grubsza przypominającego synt-whisky. – W tej chwili zdecydowanie nie chciałem mierzyć się z nowo odkrytą rzeczywistością bez płynnego wsparcia.
– Z tym może być kłopot... – Gart z troską podrapał się po głowie. – Nie wpuszczą cię na inny poziom. Obawiają się, jak twój cyfrak może reagować na innych z CBZ. Przy Mirei straciłeś przytomność, ale możesz też być agresywny, stracić kontrolę...
Wspaniale. Trafiłem do Enklawy zamieszkiwanej przez podobnych do mnie odmieńców (przynajmniej w pewnym znaczeniu tego słowa) i od razu stałem się potencjalnie niebezpiecznym pariasem. Ironia aż kłuła w oczy. Westchnąłem ciężko nad swoim losem. Chłopak postanowił mnie pocieszyć.
– Słuchaj, pójdziemy do kuchni, zjesz coś, a ja spróbuję przemycić jakąś flaszkę na górę. – Wyraźnie silił się na beztroski ton. – Pogadamy na spokojnie.
Pokiwałem głową i stopami zacząłem szukać butów.
Tacka z kolorowymi papkami nie wyglądała zbyt zachęcająco, ale gdy ją podgrzałem, pachniała całkiem nieźle. Dopiero wtedy poczułem, jaki jestem głodny, w końcu podobno od kilku dni odżywiałem się przez kroplówkę. Wbiłem widelec w żółtą masę i zacząłem jeść.
– Na dole żarcie mają lepsze, choć do naszych kradzionych steków mu daleko – powiedział Gart, stając w drzwiach kuchni. – Są za to archaiczne konserwy z nielimitowanym terminem przydatności do spożycia.
– Mogłeś coś przynieść – odparłem z pełnymi ustami. Nie byłem przekonany, czy zawartość jednego zestawu zdoła zaspokoić mój apetyt.