Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Wrzuciłem tackę do podgrzewacza i odkręciłem butelkę piwa. Musująca tabletka oderwała się od zamknięcia i z cichym pluskiem wpadła do wypełniającego flaszkę płynu. Reakcja chemiczna zaszła szybko, z szyjki uniósł się delikatny zapaszek przypominający drożdże.

Oparłem się plecami o blat i pociągnąłem długi łyk. Płyn był lekko cierpki, ale orzeźwiający i nawet smaczny, lecz oczywiście z pewnością nie umywał się do owianego legendami prawdziwego piwa. Pomyślałem, że Chińczycy zrobiliby lepszy interes, gdyby zamiast laboratorium uruchomili na Przymurzu browar. Problemem byłyby składniki, ale pomysłowi Azjaci pewnie coś by wymyślili.

Pisk podgrzewacza rozległ się jednocześnie z dzwonkiem telefonu stacjonarnego. Wyrwany z zamyślenia, przez ułamek sekundy nie wiedziałem, czy wyjmować jedzenie, czy podnieść słuchawkę. Ostatecznie wybrałem to drugie. Breja może poczekać, gorsza od tego nie będzie.

– Halo – rzuciłem do aparatu.

– Neth, oczywiście w domu! – Znajomy głos z trudem przedarł się przez dudniącą w tle muzykę. – Odpal holo!

Pstryknąłem przełącznikiem, urządzenie wypuściło z siebie nieduży obłoczek skondensowanej pary i wyświetliło na nim obraz.

Bors stał w budce telefonicznej jakiegoś klubu, na jego muskularnym, wytatuowanym ramieniu wisiała mocno umalowana dziewczyna. Jej ciuchy odkrywały więcej, niż zasłaniały, a nie miała się czego wstydzić. Obok nich stała jeszcze jedna, wyzywająco patrząca w kamerkę. Z tyłu błyskały światła parkietu.

– Stary, wpadaj do nas! – wydarł się Bors. – Zajebista impreza, zobacz, kto na ciebie czeka! – Wskazał na jedną ze swoich towarzyszek.

– Nie dziś, człowieku. – Pokręciłem głową, choć przekaz wideo szedł tylko w jedną stronę i mój kolega z pracy nie mógł tego zobaczyć. Może to lepiej, przynajmniej nie widział, w jakim stanie jest moja twarz. – Zajęty jestem.

– Życie stracisz na tych swoich zajęciach! – odkrzyknął w odpowiedzi. – Jak sobie chcesz, gdybyś się zdecydował, to balujemy w Lidze.

Zobaczyłem jeszcze, jak unosi dłoń, ułamek sekundy później obraz zgasł. Lubiłem Borsa. Zawsze ostro balował, właściwie moje nędzne życie towarzyskie istniało głównie dzięki temu, że raz na jakiś czas dawałem mu się wyciągnąć na miasto. Laski lgnęły do niego, a czasem mnie też coś skapnęło. Wprawdzie zawsze były to raczej bezpośrednie i łatwe dziewczyny, ale cóż, jak się nie ma, co się lubi... Na chwilę przed oczami stanęła mi postać na schodach Wiz.una. Utkwiła mi w pamięci, pewnie przez ten durny flashback po dragach. Jeśli to dziewczyna na telefon, chyba zapytam szamana o jej numer.

Wyjąłem z podgrzewacza tackę z jedzeniem, wbiłem widelec w parującą papkę i usiadłem przy komputerze. Hasło, potwierdzenie, kod numeryczny i ekran rozjarzył się silniejszym blaskiem, wpuszczając mnie do systemu. Odpaliłem swoją mapkę, odruchowo wprowadziłem lokalizację widzianego w metrze cyfraka. Dodałem oznaczenia: autonomiczny, świadomość około trzech, funkcja gromadzenia, szkodliwość nieznana, priorytet niski. Popatrzyłem na zapisane dane, przypomniałem sobie, jak szybko zareagował na pojawienie się dziewczyny w szpilkach z czerwoną podeszwą. Zmieniłem stopień świadomości na cztery i zatwierdziłem. Okno zwinęło się, na mapce w miejscu stacji metra wyrósł zielony znacznik. Informacje o cyfrakach gromadziłem już od jakiegoś czasu. Przydawało mi się to w pracy, a także przy wielu prywatnych zleceniach.

Sprawdziłem wiadomości. Oprócz spamu znalazłem tylko maila z pracy. Brak listy usterek, polecenie zgłoszenia do biura. Świetnie, moja nadzieja, że nie będę musiał obnosić się z rozbitą twarzą, właśnie zgasła. Często dostawałem zestawienie zleceń terenowych i nie musiałem jechać do swojego oddziału RepTeku, ale oczywiście nie tym razem. Westchnąłem ciężko, ale to nie pomogło w pogodzeniu się z wizją jutra.

Wcześniej zamierzałem sprawdzić informacje na nośniku od Wiz.una, ale zrezygnowałem z tych planów. Zmęczenie i obolała głowa gwarantowały niską produktywność, do tego przypomniałem sobie o relaksującej wtyczce leżącej w szufladzie przy łóżku. Tak, to zdecydowanie powinno pomóc.

Powlokłem się pod prysznic, po drodze odpalając sprzęt. Wygrzebany dawno temu archaiczny odtwarzacz kompaktów ożył lśnieniem diod i wyświetlacza. Bors śmiał się z tego antyku, ale ja uważałem, że muzyka z płyty brzmi po prostu lepiej. Membrany kolumn zawibrowały i mieszkanie wypełniły pierwsze dźwięki Oxygene Jeana-Michela Jarre’a. Stanąłem pod strumieniem ciepłej wody, czując, jak powoli opada ze mnie napięcie. Rozcięty policzek szczypał lekko, ale to uczucie było jakby gdzieś obok.

Są chwile, kiedy mam wrażenie, że mój materac emituje własną energię, pewien rodzaj grawitacji. W dni takie jak ten dzisiejszy to oddziaływanie wydaje się szczególnie silne. Zmusiłem się jeszcze do wyczyszczenia teleskopowej pałki z krwi bioćpuna. Nie sądziłem wprawdzie, żeby wolfram mógł zardzewieć, niemniej jednak ta broń nie była przeznaczona na ludzi. Obejrzałem sobie jeszcze zdobyczny kastet, który odcisnął piętno na mojej twarzy. Całkiem solidny, wykonany z jednego kawałka aluminium, dobrze leżał w ręce. Chłystek pewnie go komuś ukradł. Schowałem wszystko i rzuciłem się na łóżko. Sięgnąłem do szuflady szafki nocnej po wtyczkę. Chwilę obracałem ją w palcach, patrząc, jak wypolerowana powierzchnia odbija światło. Urządzenie miało niestandardowy rozmiar dopasowany do mojego nielegalnego portu i zawierało lekki relaksujący kod. Żadnych tripsów, tylko rozluźniacz, tak w każdym razie zapewniał Wiz.un. Złącze z lekkimi oporami weszło w gniazdo na ramieniu, dioda na końcu zamigotała zielenią, oznajmiając transfer.

Przymykam oczy i czuję, jak fala ciepła rozlewa się od lewego barku, promieniując na klatkę piersiową i kończyny. Sygnał zmierza do głównych węzłów, przenika stawy i zakończenia nerwowe w mięśniach. Wzdłuż karku dociera do czaszki, zraniony policzek rozpala się na chwilę ostrzejszym bólem, który szybko gaśnie, zastąpiony przez delikatne i niemal przyjemne pulsowanie. Pod powiekami pojawiają się fragmenty kodu, płyną leniwie, wchłaniane przez podświadomość. Ciało zdaje się robić coraz lżejsze, czas jakby zwalnia. Sunące znaki rozmywają się i gasną, z jakiegoś powodu zastąpione obrazem dziewczyny spotkanej na klatce schodowej Wiz.una. Czy ona miała szpilki z czerwonymi podeszwami?

Cyfrak - img_7

Błyskające czerwone światło lampki brutalnie wgryzło się w moje oczy przy akompaniamencie głośnego pisku. Skrzywiłem się, czując ukłucie bólu pod czaszką, zupełnie jakbym wczoraj balował z Borsem. Bramka ochrony wyła jeszcze kilka sekund, zanim cieć wreszcie wyłączył alarm. Standardowy rytuał biurowy, zaczynamy od niewielkiego dyskomfortu i upokorzenia już przy wejściu.

– Proszę zaczekać, muszę pana sprawdzić. – Ochroniarz wstający zza swojego biurka nie mógł mieć więcej niż dwadzieścia pięć lat.

Przyjrzałem mu się uważniej. Rachityczna budowa ciała, wątła klatka piersiowa, cienka szyja, trochę zbyt duża głowa. Prawą dłoń skrywał w czarnej rękawiczce – domyśliłem się, że ma jakieś deformacje. RepTek zatrudniał właściwie każdego, drobne mutacje nie stanowiły większego problemu (oczywiście po obowiązkowej sterylizacji). Mimo wszystko wybór tego chłopaczka na pracownika ochrony wydawał się mocno chybiony. Położyłbym go jedną ręką, zanim zdążyłby wyjąć paralizator. Nie widziałem go tu wcześniej, musiał być nowy.

– Daj spokój, już jestem spóźniony – rzuciłem ze zniecierpliwieniem. – Te cholerstwa ciągle się psują i piszczą bez powodu.

– Muszę pana sprawdzić – powtórzył cherlak i sięgnął po ręczny detektor. – Taka procedura.

– Słuchaj, może po prostu wpadnę tu później i przekalibruję ci tę bramkę? – powiedziałem, wyciągając identyfikator. – Jestem starszym technikiem, nie terrorystą.

– Proszę wyjąć wszystko z kieszeni. – Dzieciak zdawał się mnie nie słuchać. Podszedł z plastikową kuwetą i sztywnym ruchem wyciągnął ją przed siebie.

7
{"b":"933176","o":1}