Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Posłusznie wyjąłem portfel, klucze i discmana. Chłopaczek spojrzał zaskoczony na archaiczny sprzęt, ale postanowiłem niczego mu nie tłumaczyć. Kraftwerk najlepiej brzmi z płyty, ale on pewnie nawet nie wiedział, co to za zespół. Ani czym jest płyta CD.

Odłożył pojemnik i zaczął przesuwać ręcznym wykrywaczem wokół mnie, zaczynając od nóg. Urządzenie wydawało z siebie piski i atonalne jęki, które nic mi nie mówiły. Gdy zbliżył je do mojego lewego ramienia, zawyło znacznie głośniej. Poczułem, jak oblewa mnie zimny pot. Bramki faktycznie czasem wariowały, ale ten detektor wyraźnie zareagował na mój nielegalny port. Coś takiego nie zdarzyło się nigdy wcześniej i nie powinno wydarzyć się dzisiaj. Gniazdo było z górnej półki, zapłaciłem za nie całkiem sporo czitów. Podwójnie ekranowane, ze wszystkimi zabezpieczeniami, było całkowicie niewykrywalne. Aż do dzisiaj.

– Słuchaj, to naprawdę nie jest... – zacząłem kłamać na poczekaniu.

– Kejt, czemu zatrzymujesz tego miłego człowieka? – W głosie nadchodzącego właśnie starszego ochroniarza słychać było lekkie rozbawienie. – On tu przyszedł do pracy.

– Panie Tark, bramka coś wykryła, więc... – zająknął się młodzieniec, opuszczając detektor.

– One ciągle się pierdolą. – Tark machnął ręką z lekceważeniem. – Niczego cię na tym szkoleniu nie nauczyli?

– Znaczy... mówili, żeby sprawdzać... – Chłopak wyraźnie się zmieszał. Kto wie, może oprócz fizycznych deformacji miał też jakiś niewielki defekt umysłowy?

– Przepuść go – przerwał mu zwierzchnik.

Tarka znałem od dawna, pracował w RepTeku dłużej ode mnie. Przez te wszystkie lata lekko posiwiał i mocno przytył, zamiłowanie do pączków i siedzący tryb życia dawały o sobie znać.

– Neth, możesz później rzucić na to okiem? – zapytał, gdy zbierałem swoje rzeczy. – To cholerstwo wyje od rana przy co drugim wchodzącym.

– Jasne, spróbuję znaleźć chwilę – odparłem szybko, wiedząc, że tego nie zrobię. Jeśli z moim portem było coś nie tak, wolałem nie grzebać przy bramkach. Przynajmniej dopóki nie dowiem się, co jest grane.

Tark uśmiechnął się i opadł na krzesło, które zatrzeszczało ostrzegawczo, przyjmując jego ciężar. Opinająca pokaźne brzuszysko niebieska koszula ochroniarza napięła się, jeden z guzików wystrzelił w kierunku ściany.

– O cholera. – W głosie grubasa nie było złości, tylko rezygnacja. – Młody, weź mi go podaj, później sobie przyszyję.

Moje biurko z niewielkim warsztatem mieści się na pierwszym piętrze lokalnego oddziału RepTeku. Stoi przy oknie, dzięki czemu po prawej stronie mam tylko szybę. Kiedyś należało do Borsa, ale wygrałem je od niego w holorzutki. Był wtedy nawalony jak szpadel, ale ja również, więc grę chyba można było uznać za uczciwą. Kumpel musiał się przesiąść i teraz miałem go po lewej, oczywiście w dni, kiedy obaj byliśmy w biurze, zamiast pracować w terenie.

Cienka smużka dymu unosiła się znad grotu lutownicy, którą Bors dzierżył w swojej wielkiej dłoni. Oczy miał przylepione do okularów mikroskopu i z uwagą nakładał niewielkie ilości cyny na układ jakiejś karty. Nie zauważył, że stanąłem za jego plecami, więc postanowiłem się przywitać.

– Siemasz, stary! – wydarłem mu się nad uchem, jednocześnie wzmacniając przekaz lekkim klepnięciem w ramię.

– Co, do kur... – Podskoczył zaskoczony i uderzył się w okular. – A, to ty. Chuj by cię z takim skradaniem – dodał, rozmasowując czerwony ślad u nasady nosa.

– Też się cieszę, że cię widzę – odparłem, siadając przy swoim stanowisku. – Ciężka noc?

Bors tylko pokręcił głową. Szara skóra, podkrążone, przekrwione oczy i zaprezentowana przed chwilą nadwrażliwość na hałas mówiły same za siebie. Mimo to już po chwili wyszczerzył zęby w szelmowskim uśmiechu.

– Wiesz, jako że wczoraj nie przyszedłeś, musiałem je obie zabrać do domu – powiedział, puszczając do mnie oko.

– Musiałeś?

– Tak, nalegały. – Ponownie pochylił się nad mikroskopem. – Noż kurwa jego mać!

Ręce mu drżały, kropla cyny wylądowała chyba w miejscu dalekim od zamierzonego.

– Daj to, ja spróbuję.

Oddał mi płytkę, zobaczyłem, że drgawki jakby się nasiliły.

– Wpiąłeś coś wczoraj – bardziej stwierdziłem, niż zapytałem.

– Wiesz, jak jest, dwie laseczki, chciałem się dobrze spisać. – Spuścił wzrok, jakby zawstydzony.

– Co do dwóch laseczek, to właściwie nie wiem – odpowiedziałem zgodnie z prawdą. – Fizjowspomagacz?

– Tak, różowy taki.

– Mówiłem ci, nie kupuj tego gówna w klubie. – Pokręciłem głową z dezaprobatą. – Nie dość, że tarza jak głupie i zostawia cię z drgawkami, to jeszcze cholera wie co dodatkowo ładujesz razem z tym przez port.

– Dobrze, tato – odparł z przekąsem.

Włączyłem oświetlacz i rzuciłem okiem na układ, z którym walczył. Wyglądało na to, że chciał dolutować dodatkowy chip i nieco go podkręcić.

– Próbujesz zwiększyć moc karty? – upewniłem się.

– Tak, miałem ostatnio kłopot z naprawą multiterminala. Coś się posrało w kodzie i jak tylko udawało mi się wejść w system, wywalało mnie. Nie byłem w stanie zapisać zmian. Jakiś cholerny bug czy może wirus.

Albo po prostu durny cyfrak się z tobą bawił, pomyślałem, lecz oczywiście zachowałem to dla siebie.

– Jak przyspieszę układ na karcie, zdążę nadpisać dane, zanim mnie wywali.

– Jest taka szansa. – Zwłaszcza jeśli cyfrak jest stosunkowo młody i w niewielkim stopniu samoświadomy, dodałem w myślach. – Co zrobiłeś z terminalem?

– Odłączyłem, a co myślałeś?

– Zasilanie? – dopytałem, choć przeczuwałem, jaką da odpowiedź.

– Nie, tylko wypiąłem z sieci.

No jasne. Odłączenie zasilania od jednego z rozsianych po Mieście terminali RepTeku wiązało się z kupą papierkowej roboty. Po takiej akcji trzeba było wypełnić trzy różne raporty, pełne zgłoszenie serwisowe zamiast skróconego i jeszcze napisać uzasadnienie. Poza tym przed ponownym włączeniem urządzenia obowiązkowe było zdjęcie głównej pokrywy, wyczyszczenie wnętrza z pyłu, zamknięcie i ponowne zaplombowanie. Potem już tylko kalibracja, dostrojenie i wpięcie w sieć. Dwa dni roboty, dla młodszego technika nawet cztery. Dlatego zwykle w takich sytuacjach odpinało się od multiterminala kabel sieciowy, a samo urządzenie pozostawiało pod prądem. Ekran wyświetlał błąd, ale wiatraczki pracowały i kurz Pustyni nie gromadził się w środku.

Taka procedura jest skuteczna w przypadku złośliwego błędu w kodzie albo wirusa napisanego przez jakiegoś domorosłego hakera. Problem nie rozprzestrzenia się i mamy czas go usunąć. Cyfraki natomiast nic sobie z tego nie robią. Z jakiegoś powodu nie wędrowały po miejskiej sieci. Zdaje się, że były skrajnie terytorialne. Nigdy nie widziałem też, żeby występowały w dwóch urządzeniach znajdujących się blisko siebie. Odłączenie zasilania może czasem pomóc, słabsze stwory pozbawione prądu giną, te nieco silniejsze są bardziej oporne, choć odcięcie mocy może cofnąć je trochę w rozwoju. Te najlepiej wykształcone, potrafiące do pewnego stopnia kanalizować energię, cóż... one wymagają nieco bardziej... bezpośredniego podejścia.

– Koszmarnie to polutowałeś – skarciłem Borsa. – Człowieku, z tym trzeba ostrożnie.

– Dobra, nie mędrkuj już, tylko popraw – odparł zrzędliwie.

– Chyba raczej „uratuj” – postanowiłem podręczyć go jeszcze trochę.

Lutownica rozgrzała się i oznajmiała to światu, wydzielając lekki zapach przypalającej się kalafonii. Ostrożnie zebrałem rozpaćkaną wokół układu cynę, przesunąłem chip i poprawiłem ścieżki. Widziałem, że mój kolega próbował też zwiększyć napięcie, więc dołożyłem niewielki mostek między źródłem zasilania a nowym elementem. Styki kontaktowe z przodu karty też wymagały uwagi, odruchowo przeczyściłem je i poprawiłem luty.

– Masz, powinno działać – powiedziałem, oddając mu gadżet. – Wiesz, po co tu dzisiaj jesteśmy?

– Pojęcia nie mam – odparł, oglądając swoją kartę. – Kompa odpaliłem dopiero rano, spodziewałem się raczej roboty w terenie.

8
{"b":"933176","o":1}