W moim przypadku nadejdzie ona szybciej, bo cyfrak przeciąży w końcu mój organizm. Szkoda, że egzekucja przyspieszyła właśnie teraz, kiedy miałem Nikthi. Dla niej warto byłoby powalczyć jeszcze jakiś czas, szkoda tylko, że nie miałem już możliwości.
Zdałem sobie sprawę, że gapię się tępo w wystający ze ściany panel otwierający wrota. Wzruszyłem ramionami, na wpół świadomie powtarzając gest mojej dziewczyny. Zapaliłem latarkę i ruszyłem do tunelu. Jeśli jakiś mutant zamierzał mi teraz zastąpić drogę, nie chciałbym być w jego skórze. Bezsilna złość w połączeniu z rezygnacją wypełniała moje żyły gorzką trucizną.
Podskoczyłem, słysząc nagły metaliczny łomot w oddali przede mną. Jego pogłos nie zdążył wybrzmieć do końca w olbrzymiej rurze, gdy zagłuszył go ryk potężnego silnika. W mig zrozumiałem, co to oznacza, ale mój mózg nie był w stanie przyswoić tej informacji. Dopiero gdy warkot wyraźnie się zbliżył, a zza łuku tunelu wyłoniły się snopy światła, rzucane przez reflektory Królowej, uwierzyłem w to, co się działo. Stanąłem na środku z szeroko rozłożonymi rękami i czekałem, aż mnie zobaczą. Potężny sedan, sunąc powoli, wszedł w zakręt i zatrzymał się tuż przede mną. Rezonujący w gigantycznej tubie dźwięk czteroipółlitrowego motoru był teraz niemal ogłuszający. Tylne drzwi otworzyły się, w świetle latarki zobaczyłem Wiz.una. Krzyczał coś do mnie i pokazywał, żebym wsiadał.
– Sprawy trochę się skomplikowały – wyjaśnił, gdy zająłem miejsce, i wskazał na przednie siedzenia.
– Kurwa, pojebało was wszystkich?! – wydarł się siedzący za kierownicą Ulep. – Zginiemy tam!
– Jeśli wolisz, możesz zginąć zaraz. – Zajmujący siedzenie pasażera Gart silił się na spokój, choć jego głos drżał lekko z emocji. W ręku trzymał orła wymierzonego w kierowcę.
– Neth, kurwa, powiedz im coś! – Mechanik postanowił zaapelować do mojego rozsądku. – Idzie burza, żaden pociąg i tak nie wyjedzie z Miasta!
– Oddaj broń – poleciłem chłopakowi.
– Neth, posłuchaj, mamy jeszcze szansę...
– Oddaj broń. – Ulepowi wyrwało się westchnienie ulgi... – Na przednim siedzeniu może ci ją zabrać. Jedziemy dalej. – ...które płynnie przeszło w zbolały jęk.
Skrzypek wyraźnie zadowolony przekazał mi pistolet, a ja od razu wymierzyłem w naszego szofera. Królowa ruszyła powoli, wielkimi kołami miażdżąc zalegające dno tunelu śmieci.
– Gart, rozumiem, że masz jakiś plan?
– Odblokowałeś przejazd? – odpowiedział pytaniem na pytanie.
– Pierwszą gródź tak, bocznica metra jest pusta. Oczyściłem też centrum kontroli ruchu, drugie wrota da się otworzyć w kilka minut.
– Świetnie, super. – Odwrócił się do mnie, jego oczy błyszczały, jakby był naćpany. – Oni wypuszczą ten pociąg wcześniej. Jedzie w przeciwnym kierunku niż ten, z którego nadchodzi burza, to będzie ostatni transport przed zamknięciem.
– Jesteś pewny?
– Nie, ale zaraz będę. Zresztą nasza trasa też oddali nas od wichury.
– Pojebani, jesteście pojebani... – jęczał Ulep.
– Może i pojebani, ale jak się zaraz nie zamkniesz, ty będziesz dziurawy! – warknąłem. – Co robimy?
Nadzieja i determinacja całkowicie wyparły gorycz, którą czułem jeszcze chwilę temu, gdy ogłoszono alarm. Serce biło mi mocniej, byłem gotowy do działania. Wiedziałem już, że doprowadzę sprawę do końca i nie cofnę się przed niczym.
– Jedziemy na bocznicę – oznajmił chłopak. – Muszę wejść do pokoju kontrolnego i sprawdzić, czy i jak zmienili rozkład.
– Unieszkodliwiłem ochroniarza i obsługę, ale może tam zejść ktoś z góry.
– Jakoś sobie poradzimy.
Dotarliśmy do pierwszej zapory. Mechanik zatrzymał samochód i patrzył niepewnie na boki.
– Wąsko... – mruknął.
Wcisnął jakiś przycisk i boczne lusterka przytuliły się do karoserii. Wyglądało na to, że wynajęliśmy (czy teraz raczej porwaliśmy) limuzynę wyposażoną we wszystkie bajery.
– Będzie trochę trzęsło, niech ci się nie obsunie palec na spuście. – W głosie Ulepa wyraźnie słyszałem zdenerwowanie.
– Spokojnie, dopóki robisz, co do ciebie należy, nic ci się nie stanie – zapewniłem go. – Jedź.
– Jasne, nic się nie stanie... – marudził, wjeżdżając na bocznicę. – Wyjazd z Polis, prosto w burzę, chuj wie po co w stronę Góry, a ten mówi, że nic mi nie będzie.
– Mówiłem coś o kłapaniu szczęką? Bo wiesz, mogę stracić koncentrację, byle wybój i będzie kłopot.
– Beze mnie nigdzie nie pojedziecie, niby kto miałby prowadzić? – postanowił się postawić chyba tylko dla zasady.
– Damy radę, dotarliśmy do kursów w sieci. – Właściwie nie kłamałem, wraz z hakerem przejrzeliśmy jakiś archaiczny instruktaż.
– Kierowcy teoretycy, kurwa ich mać... au! Co robisz?! – Mechanik podskoczył z bólu, dźgnięty lufą w kark widoczny między oparciem a zagłówkiem. – Już dobra, jadę!
Echo zwielokrotniające ryk silnika zmieniło się nieco, gdy wjechaliśmy do podziemnej hali. Królowa powoli przejeżdżała przez kolejne szyny, podwyższone zawieszenie radziło sobie całkiem nieźle.
– Nikogo tu nie ma? – Wiz.un starał się dostrzec coś przez boczną szybę. Nie było to łatwe, szkło zostało przyciemnione, a bocznicę zalewał pomarańczowy blask oświetlenia awaryjnego.
– Pracowało tu kilku ludzi, ale wynieśli się, gdy ogłoszono alarm – uspokoiłem go.
– Mądrze zrobili... – Kierowca nie mógł się powstrzymać od komentarza, ale tym razem nie reagowałem. Zbyt częste zastraszanie go przyniosłoby w końcu odwrotny skutek, więc niech sobie czasem pogada.
– Nie wiem za to, co w sterówce. – Wskazałem ścianę obok zamkniętej grodzi. – Dwóch związanych zostawiłem w magazynku, ale nie wiem, co zastaniemy tam teraz.
– Jak tam wejdziemy? – zainteresował się Gart.
– Obok grodzi są drzwi, na prawo. Nie widać, bo rozwaliłem lampkę nad nimi. Zamek jest wyłamany.
Podjechaliśmy do zamkniętej zapory, Ulep zatrzymał auto. Gdy wyłączył motor, cisza aż zadzwoniła nam w uszach, a ja znów poczułem jakiś dziwny żal. Ten samochód naprawdę miał duszę, objawiającą się dźwiękiem jego potężnego serca.
– Wszyscy z wozu – zakomenderowałem.
Wysiedliśmy i rozejrzeliśmy się wokół. Nadal żywej duszy, ten węzeł nie miał najwyraźniej znaczenia strategicznego. Wyjąłem zza pasa odebrany strażnikowi pistolet i podałem go Wiz.unowi. Szaman popatrzył na mnie zdziwiony, ale przyjął broń.
– Wiesz, jak się tym posługiwać? – zapytałem, widząc, że niewprawnie ją trzyma. – Tu masz bezpiecznik, tutaj spust. Ulep, dla własnego dobra, nie rób cyrków. Wiz.un dziś stracił już chatę i całe dotychczasowe życie, a cały jego dobytek to plecak w bagażniku Królowej, więc może być nieco nerwowy.
Mechanik spojrzał z obawą na dilera i gorliwie pokiwał głową.
– Muszę założyć kolce, później nie będzie czasu – powiedział, wciąż łypiąc na pistolet. – Otworzę kufer i je wyjmę.
– Kolce? – zdziwiłem się.
– Na opony, do jazdy w luźniejszym piachu. Tam, gdzie jedziemy, prawie nie ma dróg. – Przybrał pobłażliwy ton, jakby tłumaczył coś niezbyt pojętnym dzieciakom. – Pustynia to głównie piasek nawiany na skamieniałe podłoże. Niezbyt głęboki, jeśli omijać wydmy, ale zakopać się można. Dlatego potrzebujemy kolców.
– Dobra, rób swoje. Gart, wchodzimy do środka.
Weszliśmy do stacji kontroli, drzwi z wyłamanym zamkiem trzasnęły za nami. Na pierwszy rzut oka nic się nie zmieniło, wyglądało na to, że jeszcze nikt nie zjawił się tu w związku z alarmem.
– Rzuć to, skurwysynu, ale już! – Rozgorączkowany głos rozległ się za nami, zanim jeszcze zdążyliśmy przejść przez korytarzyk. – Na glebę.
Skrzypek chciał skoczyć z powrotem, ale powstrzymałem go stanowczym gestem. Kilkoma susami przemierzyłem drogę powrotną i już stałem na podeście, mierząc do mechanika z orła.
– Dobra, Ulep, spróbowałeś, ale nie wyszło. – Starałem się mówić spokojnie, widząc, jak nasz kierowca mierzy do Wiz.una z wytrzaśniętego nie wiadomo skąd niedużego pistoletu. – Rzuć broń.
– Rozwalę go! – Zdenerwowany mechanik krzyczał, choć staliśmy blisko siebie.