Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Nie było sensu dalej dyskutować. Kazałem szamanowi zdobyć dla siebie zaopatrzenie na drogę, gdyż w plecaku skrzypka były zapasy tylko dla dwóch osób. Miał wrócić i spotkać się z Gartem wieczorem.

Zgodnie z planem mieliśmy teraz zameldować Nikthi, że wyszedłem cało z mieszkania Wiz.una. Poszliśmy do stojącego nieco na uboczu multiterminala. Podejrzewałem, że Gart wypatrzył go już wcześniej. Miał coś, co można było określić mianem hakerskiego szóstego zmysłu.

– Nie majstrowałem przy nim, więc lepiej nic nie mów i nie stój w polu widzenia kamerki – poinstruował mnie, zanim wsunął w szczelinę swoją przerobioną kartę z kabelkiem i przystawką.

Posłusznie odszedłem na bok, lecz tak, żeby móc słyszeć rozmowę.

– Nikthi? Udało się. – Gart przeszedł od razu do rzeczy. – Jest ze mną.

– To dobrze. – Nie wiedziałem, że tyle ulgi można zawrzeć w dwóch słowach.

– Mamy też dodatkowego pasażera. Kucharz się przyplątał.

– Jak to się... zresztą nieważne. Nie nabruździ? – Jej głos stał się bardzo rzeczowy.

– Nie, upilnujemy go. Kto wie, może się przydać. Dobra, kończymy. Trzymajcie kciuki.

– Wróćcie do mnie. Obaj – powiedziała, kończąc połączenie.

Cóż, generalnie taki mieliśmy zamiar.

W milczeniu poszliśmy do brzegu Koryta. Leżący u naszych stóp kanion wyglądał jak blizna na tkance Miasta. Wysokie obmurowane ściany wyznaczały brzegi niegdysiejszej rany, przerzucone nad nim mosty przypominały szwy. Pozostawione samo sobie, Koryto pewnie już dawno napełniłoby się nawiewanym piachem, ale RepTek do tego nie dopuszczał. Regularnie oczyszczano ten dziwny wąwóz, nie pozwalając całkowicie zabliźnić się ranie. Romantycy twierdzili, że firma pracuje nad sposobem przywrócenia Polis rzeki, na przykład dzięki wykorzystaniu wód gruntowych. Moim zdaniem Koryto było po prostu naturalną przeszkodą. W razie wybuchu epidemii czy zamieszek dzieliło Miasto i ułatwiało kontrolę. Patrole na dnie, posterunki na mostach. Nie wiedziałem, czy takie myślenie robiło ze mnie realistę, pesymistę, czy cynika. Pewnie każdego po trochu, do kompletu z mutantem.

– Trochę jak wycinek Pustyni, nie sądzisz? – Gart przerwał moje rozważania. On widział Koryto nieco inaczej. – Taka próbka tego, co zastaniemy za Murem.

– Nie sądzę, żeby cokolwiek mogło nas na to przygotować – odparłem nieco ponuro. – Którędy zejdziemy?

– Tam, przy moście, są schody. Ulep już powinien być na dole.

Cyfrak - img_7

Ulepa znaleźliśmy dzięki jego wskazówkom w jednej ze ślepych bocznych odnóg Koryta. Stało tu kilka skleconych z blachy wiat – prowizorycznych garaży dla ścigających się zapaleńców. W każdym stał jakiś samochód. Nie znam się na motoryzacji, ale wyglądały na szybkie. Jeden z nich – całkiem spory sedan – wyjechał właśnie i z głośnym rykiem pomknął w stronę odległego mostu. Przygotowania do Piaskowego Derby szły pełną parą.

Królowa mruczała. Potężny silnik chodził na jałowym biegu, Ulep zaglądał pod maskę. Kiedy podeszliśmy bliżej, poczułem, jak moje wnętrzności wibrują w rytm potężnego motoru.

– Podniosłeś zawieszenie – stwierdziłem zamiast powitania.

– Tak. – Mechanik nawet nie podniósł głowy. – Mówiłem ci, jest gwintowane. Przyda się dodatkowy prześwit.

Stęknął głośno, grzebiąc przy samochodzie, pomruk stał się nieco głośniejszy.

– No, wreszcie – skwitował swój sukces i zamknął maskę. Podejrzliwie rozejrzał się wkoło i przeszedł na konspiracyjny szept. – Zaliczka dotarła, część już zdążyłem wydać.

Zaprowadził nas do tyłu auta i otworzył bagażnik. Pod wykładziną, w niedużej wnęce, leżały trzy butle bez oznaczeń, połączone elastycznymi przewodami.

– Nitro – szepnął wyraźnie zadowolony. – Daje niezłego kopa – dodał, widząc nasze niepewne miny.

– To nie wyścig.

– Mocy nigdy za wiele. Właśnie miałem się przejechać. Jedziecie ze mną? – zapytał, puszczając do mnie oko i wskazując na nieduży palnik acetylenowy na tylnym siedzeniu.

Muszę przyznać, że byłem pod wrażeniem. Wcześniej trzeba go było namawiać na ten wypad, a teraz proszę, sam wychodzi z inicjatywą. Domyślałem się, że to nie pieniądze tak na niego działały, w każdym razie nie tylko one. Ulepa ciągnęło za Mur, zrozumiałem to już przy pierwszej rozmowie. Miał ten błysk w oku, który mówił, że tęskni za czymś, czego chyba nawet nie potrafił nazwać. Ciekawe, czy wszyscy, którzy byli poza Polis, tak mają. Czy ja doświadczę tego samego, kiedy tu wrócę? „Jeśli”, a nie „kiedy”, poprawił mój wewnętrzny pesymista.

– Jasne, zobaczmy, jak śmiga – odparłem krótko.

Rozbawiło mnie to, że mechanik, zanim wsiadł za kółko, długo i dokładnie szorował ubrudzone smarem ręce. Musiał naprawdę kochać ten samochód. Kilkadziesiąt sekund później zrozumiałem dlaczego.

Wypadamy z bocznej odnogi, szerokie koła buksują w piasku. Królowa leci bokiem, Ulep, pulsacyjnie naciskając gaz, utrzymuje ją w drifcie, jednocześnie cały czas przyspieszając. Silnik ryczy na wysokich obrotach, obraz za oknem zmienia się w rozmazaną plamę. Kontra kierownicą i mkniemy już prosto. Most zbliża się bardzo szybko, mam wrażenie, że Ulep rozbije nas o przęsło. Mijamy je niebezpiecznie blisko, skręt, gaz i znów drift. Pasy bezpieczeństwa trzymają mnie mocno, kiedy szalony kierowca urządza sobie slalom między podporami, zakończony trzema kółkami, podczas których cały czas Królowa mknie bokiem. Wreszcie ostre hamowanie i przejażdżka się kończy.

– Będę rzygać – słabym głosem oznajmił siedzący z tyłu Gart.

Uchylił drzwi i opróżnił żołądek na piach.

– Nieźle. – Nie sądziłem, że Ulep potrafi się tak szeroko uśmiechać. – A to wszystko bez nitro.

Odgłosy dochodzące z tyłu świadczyły, co skrzypek myśli o nitro.

– Krata jest tam, we wnęce. Nie będzie cię widać z garaży, ale się pospiesz. – Mechanik wskazał mi zamknięty tunel. – Weź palnik i przepal tak, żeby się trzymało, ale łatwo było wyrwać. On zostaje?

– Tak, ale muszę jeszcze chwilę z nim pogadać.

– Byle szybko.

Pomogłem skołowanemu Gartowi wysiąść i zaprowadziłem go za podporę mostu, tak żeby Ulep nas nie widział.

– Wiesz, jak się z tym obchodzić? – spytałem, podając mu orła. – Przeładowujesz, nabój w komorze, strzelasz. Kopie jak skurwysyn, więc gdybyś musiał go użyć, dobrze wymierz pierwszy strzał. Drugi raz możesz już nie dać rady strzelić. Daję ci go, na wypadek gdyby nasz kierowca się rozmyślił lub zaczął wydziwiać, albo jeśli napotkacie inne problemy.

– Tobie nie będzie potrzebny? – Skrzypek przyjął broń z niepewną miną.

– Tam, gdzie idę, lepiej nie robić hałasu, inaczej nici z planu. Zamkną grodzie i nigdzie nie pojedziemy.

– W takim razie weź to. – Podał mi swoją zmodyfikowaną kartę. – Umiesz tego używać?

– Nie żartuj, byłem technikiem RepTeku. Dzięki.

– Powodzenia. – Skinął mi głową i wrócił do samochodu.

Ryknął silnik, spod tylnych kół wystrzeliły fontanny piachu i Królowa pomknęła w kierunku prowizorycznych garaży. Zapadając się w piasku po kostki, podszedłem do zakratowanego wejścia. To musiał być główny kanał burzowy z dawnych czasów, jego średnica była tak duża, że samochód spokojnie się tam zmieści.

Dokładnie obejrzałem kratę. Była nieco nadgryziona zębem czasu, lecz nadal solidna. Palnik Ulepa był nieduży, paliwa w nim niewiele. Musiałem zatem dobrze wybrać punkty, w których osłabię barierę. Zacząłem od wycięcia wejścia, z którego sam skorzystam. W prawym dolnym rogu przepaliłem jeden z prętów w dwóch miejscach i wybiłem go kopniakiem. Odczekałem kilka minut, żeby rozgrzane krawędzie nieco ostygły, po czym przez powstałą szczelinę wczołgałem się do tunelu.

Połknęła mnie ciemność, owionął chłód. Zapach też był tu inny, z trzewi Polis lekko zalatywało stęchlizną. Stałem tak chwilę na granicy światów, zanim zabrałem się do roboty. Nie odczuwałem klaustrofobii, po prostu psychicznie przygotowywałem się do tego, co miałem zrobić. Najbliższe godziny spędzę w mroku, więc cieszyłem się światłem wpadającym przez kratę.

63
{"b":"933176","o":1}