Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Gospodarz spojrzał na mnie zdziwiony, ale skinął głową. Tym razem patrzyłem, jak ostrożnie przestępuje nad ciałem jednego z goryli i przechodzi przez zasłonkę z grzechoczących koralików układających się w psychodeliczny wzór. Zafalowały, znów na ułamek sekundy ukazując kod, z którego tak naprawdę (czy naprawdę?) były utkane. Po chwili szaman wrócił, niosąc w ręku dwie niewielkie fiolki.

– Masz, wypij jedną – powiedział, podając mi szkło wypełnione bladym, mętnym płynem. – Na raz.

– Co to?

– Naprawdę chcesz wiedzieć?

Nie rozdrabniając się, szybko wychyliłem zawartość probówki. Smakowała ohydnie, ale zarazem orzeźwiająco. Już po kilkunastu sekundach moje cierpienie znacząco się zmniejszyło, odzyskiwałem też jasność myślenia.

– Musimy się zbierać – oznajmiłem, gdy udało mi się wstać. – Szybko.

– Pozabijałeś ich... – Szaman miał wyraźnie problemy z zaakceptowaniem rzeczywistości. – W moim mieszkaniu. Wiesz, co to znaczy?!

– Wiz.un, gdybym tego nie zrobił, oni zabiliby mnie. – Starałem się mówić spokojnie, ale miałem świadomość, że z każdą upływającą minutą poziom naszego zagrożenia rośnie. – Nie tutaj co prawda, ale nie miałbym żadnych szans. Wiesz, jaki jest Link. Nie znałem go osobiście, ale wiem, że dostaje to, czego chce. Nie miałem wyjścia.

– Dostawał. – Twarz dilera stężała, jakby wreszcie wszystko do niego dotarło. – Kurwa, nie powinienem był cię tu ściągać.

– Uratowałeś mi życie.

– Za to ty moje rozjebałeś! – krzyknął, oskarżycielskim gestem wskazując rozwalonego na fotelu martwego gangstera.

– Nie chcę nic mówić, ale wszystko zaczęło się od tego zlecenia na laboratorium chinoli – przypomniałem mu. – Słuchaj, naprawdę trzeba wiać. Za chwilę ktoś życzliwy doniesie RepTekowi, że słyszał strzały, i zaroi się tu od gliniarzy. W DTeku cię przyjmą, wszystko już załatwione.

– Tak po prostu? – zdziwił się szaman.

Westchnąłem ciężko (zakręciło mi się przy tym w głowie), ale wiedziałem, że nie ruszy się, dopóki nie dostanie odpowiedzi.

– Słuchaj, mogłeś zdradzić Linkowi ich kryjówkę, a nie zrobiłeś tego. Pomogą ci się zadekować, a z siecią wyczyniają takie czary, że załatwienie nowej tożsamości nie powinno być problemem. Zresztą RepTek nie będzie mocno węszył. Trzy trupy gangsterów w podejrzanej melinie...

– Wypraszam sobie...!

– Podejrzanej melinie ze sprzętem do kodowania nielegalnych wtyczek i pichcenia biodragów.

Rozejrzał się wokół i zastanawiał przez chwilę, po czym wolno pokiwał głową.

– Ryzykowny interes – stwierdził. – Nieudana transakcja.

– Dokładnie tak było. Firma nie będzie nawet cię szukać. A teraz chodźmy już – powiedziałem, ruszając w stronę drzwi.

– Jeszcze jedno. – Zatrzymał mnie, kładąc rękę na piersi. – Jak to zrobiłeś? Moje speedersy są pierwszorzędne, to wiem. – Wskazał wtyczkę leżącą na zarzyganym dywanie. – Wiem też, że nie aż tak. Nawet z podkręconymi implantami nikt nie jest taki szybki.

Zdawało mi się, że gdzieś w oddali słyszę zawodzenie syreny, wyobraziłem sobie wpadających tu szturmowców. W tej chwili nie miałbym z nimi najmniejszych szans. Wyczerpany i słaby, byłem łatwym celem.

– Wiz.un, spadajmy stąd! – powtórzyłem, już nie wiem który raz. – Opowiem ci po drodze.

Chyba wreszcie zrozumiał, że dalsze zwlekanie to proszenie się o kłopoty. Uznał jednak, że nie wyjdzie z pustymi rękami. Złapał swój komputer, zamknięty w ekranowanej metalowej walizeczce, do niedużego plecaka wrzucił trochę dziwnie wyglądającego sprzętu laboratoryjnego i czytnik.

– Masz może enBara? – zapytałem, gdy był gotowy. – Cholerne przekazy podprogowe.

– Wyjdzie ci na zdrowie, musiałeś spalić z milion kalorii – powiedział, wygrzebując baton z szuflady.

Wyszliśmy na zalaną słonecznym blaskiem ulicę. Szybko rozejrzałem się wokół, ale nie dostrzegłem gliniarzy. Wyglądało na to, że mieliśmy sporo szczęścia, ale nie należało go nadużywać.

Podskoczyłem, gdy ciszę rozdarł dźwięk syren, oznajmiających nadprogramowy cykl zraszania. Wiz.un mieszkał w centrum, tu korporacja szybko uruchomiła uszkodzoną przez burzę infrastrukturę.

– Dokąd teraz? – zapytał szaman.

– Ty do DTeku, ja do Koryta.

– Wykluczone. Po pierwsze, jesteś mi winien wyjaśnienia. Kurwa, jesteś mi winien znacznie więcej, ale na razie zadowolę się informacją. Po drugie, trzeba się zorientować, czy nikt nas nie śledzi. Dlatego cię odprowadzę, a potem pójdę do hakerów.

Jego drugi argument był oczywiście mocno naciągany. Gdyby byli tu jacyś ludzie Linka, nie śledziliby nas, tylko zwyczajnie rozwalili. Mimo to zgodziłem się, żeby poszedł ze mną.

Dysze na ścianach bloków plunęły rozpyloną wodą, w powietrzu zawisły tęcze. Ruszyliśmy, kryjąc się przed sztucznym deszczem i palącym słońcem w podcieniach budynków.

Cyfrak - img_7

Gart czekał w umówionym miejscu. To właśnie z nim miałem pojechać na szaloną wyprawę do Enklawy. Stał w cieniu, u jego nóg leżał spory plecak.

Kiedy omawialiśmy plan, Nikthi z początku protestowała, nie chcąc narażać brata. Mój udział w ekspedycji był oczywisty (wciąż miałem w głowie słowa „ekstrakcja prawdopodobna”), lecz po zdradzie Sidtha zwolniło się miejsce. Skrzypek uparł się, że pojedzie, i ostatecznie postawił na swoim. Nie było zresztą wielkiego wyboru, pozostawał tylko on lub Nikthi, a dziewczyna była wyraźnie rozdarta. Było widać, że nie chce jechać, ale czuje się w obowiązku jako przywódczyni. Krótka dyskusja zakończyła się łatwym do przewidzenia rezultatem.

– Udało się? – zapytał Gart, gdy podeszliśmy do niego.

– Gdyby się nie udało, nie rozmawialibyśmy teraz – stwierdziłem. – Masz wszystko?

– Mam. Wiz.un, co z tobą? Jakoś dziwnie wyglądasz.

Szaman faktycznie był dość blady. Zaraz po tym, jak wywróciłem jego życie do góry nogami i zafundowałem solidną dawkę strachu i adrenaliny, opowiedziałem mu wszystko. O cyfraku, hakerach, Enklawie, Aktualizacji 2.0. Dla niego było to po prostu zbyt wiele naraz. Najpierw wpadł w tryb zaprzeczenia, potem już tylko milczał i słuchał. Podejrzewałem, że jeszcze długo będzie przetwarzał te informacje.

– To wszystko dość... niewiarygodne – rzekł, potwierdzając moje przypuszczenia. – Naprawdę wyjedziecie za Mur?

– Jeszcze dziś – skrzypek z uśmiechem potwierdził moje słowa.

– Weźcie mnie ze sobą.

Tego zupełnie się nie spodziewałem. Gart również, sądząc po jego minie. Przez dłuższą chwilę staliśmy po prostu z wybałuszonymi oczami.

– Żartujesz? – wydukałem w końcu.

– Nie – odparł Wiz.un zdecydowanie. – Moje dawne życie właśnie się skończyło, sam wiesz. Równie dobrze mogę zacząć nowe od czegoś wielkiego, mistycznego. Zrozumcie, taka wyprawa to dla szamana coś przełomowego, dotknięcie absolutu, podróż do innego świata, ale też wnętrza siebie.

– Łyknąłeś coś ze swoich biośrodków? – Byłem niemal pewny, że żartuje. Niemal. – Jakiś psychodelik? Nie rozumiesz, jakie to niebezpieczne? Jadę tam, bo inaczej zginę. Gart jedzie, bo jest durnym idealistą, który chce ratować Polis. – Skrzypek próbował zaprotestować, ale nie dałem sobie przerwać. – Możemy nie wrócić.

– Nic nie brałem. Mam świadomość ryzyka, ale mimo to proszę: weźcie mnie z sobą. Wiem, że uważacie mnie za dilera podszywającego się pod mistyka, ale jest dokładnie odwrotnie.

Tego już było za wiele.

– Wiz.un, kurwa... – zacząłem kolejną tyradę, ale nie było mi dane skończyć.

– Nie każcie mi grozić – przerwał mi w pół zdania. – Mógłbym przecież powiedzieć, że prosto stąd idę do pierwszej lepszej placówki RepTeku i opowiadam o wszystkim. Obśmieją się, pewnie mnie zamkną, ale na wszelki wypadek sprawdzą moją historyjkę, udaremniając wasze plany. Mógłbym tak powiedzieć, prawda?

– Wtedy rozwaliłbym ci łeb! – warknąłem.

– Dlatego nie mówię.

– Dobra. – Gart swoim zwyczajem wzruszył ramionami. – Chcesz ryzykować, twoja sprawa. W końcu jesteśmy ci coś winni.

62
{"b":"933176","o":1}