– Bo jest zalany w sztok. – Telsi zorientowała się już na pierwszy rzut oka.
Haker chwiał się na nogach i komicznie mrużył oczy, próbując wstukać kod dostępu.
– Dobra, wpuść go – zadecydowała Nikthi. – Dość tej komedii.
Nadwątlony przez Hardego i jego zbirów zawias zaprotestował cichym jęknięciem, Sidth wtoczył się do kwatery głównej, roztaczając słodkawą woń alkoholu.
– Szyniosłem sześci – wybełkotał, wiodąc po nas niezbyt przytomnym spojrzeniem.
Wzrok wyostrzył mu się nieco, kiedy spojrzenie spoczęło na mnie. Haker wydał z siebie pogardliwe prychnięcie, pryskając przy okazji śliną.
– Jeszsze tu jesteś...? – nie wiadomo, czy stwierdził, czy zapytał. – Chujowo.
Zatoczył się gwałtownie i byłby upadł, gdyby Marbel go nie podtrzymał. Wirion zdjął mu plecak.
– Wisiałem tesz Ulepa. – Na jego twarzy zagościł wredny uśmieszek. – W korycie będą piashowe wysigi. Stęsknił się za tobą, guptasie. – Próbował chyba poklepać osiłka po policzku, ale Telsi złapała go za nadgarstek. – So?! – wybełkotał, próbując skupić na niej wzrok. – Cesz siem jebać?! A mosze ten tfuj olbszym cie rucha?!
Policzek, który wymierzyła, zabrzmiał prawie jak wystrzał, głowa odskoczyła mu do tyłu, Marbel znów uchronił go przed upadkiem.
– Chuj si w dupe – wymamrotał Sidth, ale trochę się uspokoił.
– Nie jestem głupi. – Osiłek włączył się do rozmowy nieco spóźniony. – Ulep jest fajny. Ma samochód. Szybki.
Przez twarz Telsi przebiegł cień niepokoju.
– Połóżcie go spać – rozkazała medyczka, patrząc na moczymordę z niesmakiem.
– Ssać?! Jasne! Moszesz mi ssać, kiedy kcesz – wybełkotał haker i puścił pawia na podłogę.
Marbel i Gart powlekli go do jego kwatery, ja pomogłem Nikthi i Telsi sprzątać. Zauważyłem, że nikt nie komentuje zachowania Sidtha. Zrozumiałem, że takie akcje zdarzały mu się już wcześniej.
Wirion i ja ruszyliśmy do warsztatu, tym razem zabierając ze sobą Garta.
– Pełna profeska. – Druciarz z uznaniem pokiwał głową, patrząc na obudowę, którą zmontowałem. – No to do roboty.
Niewiele pozostało do zrobienia. Kilka lutów, mostek do procesora, dwa czy trzy kondensatory, jakiś tranzystor.
– Wiecie już, co to może być? – zapytał Gart, który zniknął na chwilę, a teraz pojawił się z niewielkim komputerem przenośnym pod pachą.
– Nie do końca – odparłem, patrząc na elektronikę gotową do zamknięcia w obudowie. – Tu jest coś jak antena i układ wzmacniający dość dziwnej konstrukcji. Myślę, że może zarówno odbierać, jak i nadawać sygnał, oczywiście zakładając, że komunikacja bezprzewodowa byłaby w ogóle możliwa.
– Generator impulsów. – Wirion wskazał inną część urządzenia. – Może emitować sygnał, w tym dość proste wiadomości, na przykład Morse’em. Tyle że obwód, do którego jest podpięty, nie ma większego sensu, jakby miał go tłumić. I jeszcze to ogniwo litowo-jonowe, w dodatku ekranowane. – Pokręcił głową. – Nie wiem, co to ma robić.
– Generalnie powinno nadawać i odbierać, ale nic więcej nie wiemy – podsumowałem.
– Dobra, złóżcie to i spróbujemy zaprogramować. Chyba udało mi się napisać do tego kompilator, choć to może za mocne słowo – mówił Gart, gdy upychaliśmy elektronikę do obudowy i uszczelnialiśmy luki szybkoschnącym technicznym silikonem. – Raczej program, którym powinno się dać przesłać ten porąbany kod do tego... czegoś. Przynajmniej w jakiejś uporządkowanej formie. Właśnie, ma to jakiś dysk?
– Nawet dwa – odparłem, dokręcając śrubkę w rękojeści. – Tyle że nie mają bezpośredniego połączenia z gniazdkiem. Po drodze jest jeszcze jakiś układ, nie bardzo wiem po co. Co robisz?
– Wepnę się bezpośrednio, będę nadzorował transfer – powiedział Gart, podłączając swój port do przenośnego komputera. – Jedziemy.
Podpięliśmy przewód do złącza naszego urządzenia, haker przymknął oczy. Przez chwilę nie działo się nic, zaczynałem podejrzewać, że popełniliśmy jakiś błąd konstrukcyjny. Nagle rozległo się ciche piknięcie i ekranik ożył.
– Pojebane to wszystko... – mruknął Gart, zapewne wpatrzony w strukturę korytarza przesyłu danych. – Spoko... mam ten układ... aha, o to chodzi... binarny translator... drugi poziom szesnastkowy...
Wyświetlacz urządzenia pokazał sunący małymi skokami pasek postępu. Proces dobiegł końca, monitor zgasł, a Gart odłączył się od komputera. Wpatrywaliśmy się w ciemny ekran, bojąc się cokolwiek powiedzieć.
– Zepsułem go? – zapytał wreszcie skrzypek, lecz w tej samej chwili urządzenie się włączyło.
AKTYWACJA ZBLIŻENIOWA
Zapłonęły zielone litery i ikonka klepsydry.
NIE WYKRYTO SYGNAŁU
SUGEROWANE ZMNIEJSZENIE ODLEGŁOŚCI DO ENKLAWY
– Czyli dupa – skwitował Wirion.
– Wszystkich was doszczętnie pojebało. – Choć trudno w to uwierzyć, skacowany Sidth był jeszcze bardziej uszczypliwy niż zwykle. – Pokurwieni jesteście. Jechać na Pustynię, bo goście z Enklawy wysłali parę linijek tekstu?!
Tego ranka ponownie włączyliśmy urządzenie i pokazaliśmy pozostałym członkom grupy komunikaty, jakie wyświetlało. Właściwie jednogłośnie doszliśmy do wniosku, że musi to być jakiś rodzaj lokalizatora, który zadziała w bezpośredniej bliskości przekaźnika. Problem polegał na tym, że ten prawdopodobnie znajdował się w okolicach Góry.
– Sidth, spróbuj to zrozumieć. – Nikthi tłumaczyła spokojnym tonem, choć widziałem, że w środku aż się gotuje. – Enklawa dostała paczkę danych, która mocno ich zaniepokoiła. Gart uważa, że dotyczyły projektu Aktualizacji 2.0, a więc zamiany obywateli Polis w zdalnie sterowane kukiełki. Dobrze wiesz, że nie możemy do tego dopuścić. – Zrobiła krótką pauzę i upiła łyk stygnącej kawy. – DTek powstał właśnie po to, żeby chronić to, co jeszcze pozostało z wolności. W tym przypadku sami nie damy rady.
Chłopak siedział ze spuszczoną głową i wolno kołysał nią na boki.
– Robisz to, bo chcesz pomóc swojemu kochasiowi – burknął wreszcie. – Masz nadzieję, że wyciągną z niego cyfraka i będziecie żyli długo i szczęśliwie. To wszystko zgadywanki. Nawet nie możemy ich dopytać, o co chodziło, bo się nie odzywają. Czy tylko ja mam wrażenie, że odkąd zainteresowaliśmy się panem „widzę cyfraki, w korpo pracuję”, wszystko się jebie? Jakby nas, kurwa, zarażał pechem?
– Sidth, skończ pierdolić – zgasiła go Telsi.
– Gdybym pierdolił, toby mi się dupa... a, chuj tam zresztą. Pojebany pomysł i tyle.
Przez chwilę nikt się nie odzywał. Wiedzieliśmy, że ważą się tu nie tylko dalsze losy DTeku, ale być może całego Polis. Rozstrzygnięcie, jakiekolwiek by było, sprawi, że nic już nie będzie takie jak wcześniej.
– Będziemy głosować – zarządziła wreszcie Nikthi. – Opcje są dwie. Ignorujemy Enklawę, żyjemy jakby nigdy nic i patrzymy, co się stanie. Może uda nam się rozkodować dane, które wykradliśmy, albo sabotować RepTek w inny sposób, może nie. Drugi wariant zakłada, że próbujemy dostać się do Enklawy i pomóc Miastu. Ogarniamy transport, stawiamy wszystko na jedną kartę. Bezczynność albo...
– Pewna śmierć – dokończył za nią Sidth.
– Niech ci będzie. – Hakerka nieoczekiwanie się z nim zgodziła. – Nie mówię, że to będzie bezpieczne. Zatem kto za wariantem o kryptonimie operacyjnym „Pewna śmierć”? – Uniosła dłoń.
Nie byłem pewny, czy mam tu również prawo głosu, ale podniosłem rękę, podobnie jak Gart i Wirion. Marbel wahał się chwilę, niepewnie spoglądając na Telsi. Zachęcony gestem, którego nie zrozumiałem, również zagłosował za.
– Kto jest przeciw?
Rękę podniósł tylko Sidth, weteranka MedCoru z jakiegoś powodu wstrzymała się od głosu.
– Zatem postanowione – podsumowała Nikthi.
– Pojebało was, serio. – Pryszczaty haker pokręcił głową. – Ale z większością się nie dyskutuje, a wypisywać się z DTeku nie mam zamiaru. Pomogę, ile zdołam, tylko, kurwa, pamiętajcie, że ostrzegałem.
Zdziwiło mnie to, jak nagle złagodniał. Może perspektywa opuszczenia grupy była dla niego zbyt trudna? Z tego, co wiedziałem, nie miał nikogo innego. Postanowiłem jednak uważnie go obserwować. Spojrzenie jego przekrwionych oczu zupełnie mi się nie spodobało.