– Ulep ma auto. Szybkie i duże – wtrącił Marbel między jednym kęsem a drugim. – Mówił, że umie wyjechać. Na Pustynię.
– Ulep? – zainteresowałem się.
– Mechanik, do tego świr – prychnęła Telsi. – Bajek ci naopowiadał, zapomnij o nim – mówiła szybko, a w jej głosie brzmiały nuty niepokoju. – Nigdzie nie wyjedzie. Poza tym jest jeszcze ten schemat. Co z nim?
Po sposobie, w jaki zmieniła temat, zorientowałem się, że coś ukrywa. Z jakiegoś powodu nie chciała drążyć wątku tajemniczego mechanika.
Sam osiłek chyba przestał interesować się dyskusją. Postanowiłem nie naciskać.
– Nie sądzę, żebyśmy tu coś wymyślili. – Wirion najwyraźniej miał na myśli siebie i mnie. – Trzeba zacząć montować to ustrojstwo i tyle. Może po wgraniu kodu naprowadzi nas jakoś na środek transportu, który mają na myśli ludzie z Enklawy? Albo ułatwi połączenie z nimi.
– Albo chuj z tego będzie – podsumował Sidth, wstając od stołu. – Pewnie będziecie potrzebowali części? – dodał szybko, zanim ktokolwiek zdążył go opieprzyć. – Wirion, zrób mi listę, później wychodzę.
Podszedł do zlewu i włożył kubek do zmywarki. Nikthi westchnęła z irytacją, Gart znów wzruszył ramionami. Pryszczaty haker najwyraźniej nie był w stanie pogodzić się z nową sytuacją w grupie, dobrze, że współpracował choć trochę.
– Dobra, plan jest taki. – Hakerka postanowiła podsumować spotkanie. – Wirion, Neth, spróbujcie złożyć ten... to... no, ze schematu. Może faktycznie naprowadzi nas to na jakieś rozwiązanie, może nie, ale sprawdzić trzeba. Ja wyjdę rozejrzeć się trochę. Popytam tu i tam, posłucham plotek.
– Nie sądzę, żeby ktoś plotkował o samochodach i wypadach na Pustynię – odparłem żartobliwym tonem.
– Pojęcia nie masz, o czym potrafią plotkować dziewczyny – odbiła piłeczkę, puszczając do mnie oko.
– Niewiele z tego rozumiem. – Wirion patrzył na wydrukowane schematy tajemniczego urządzenia przypięte do tablicy nad stołem. – Porąbane to jakieś.
– Powiesiłeś do góry nogami – zażartowałem, przygotowując narzędzia.
– Chyba faktycznie... – Druciarz odpiął papiery i przekręcił je o sto osiemdziesiąt stopni. – Nie, czekaj...
Zacząłem mu pomagać. W końcu uznaliśmy, że powinny wisieć pionowo zamiast poziomo, nie mogliśmy się tylko zgodzić, gdzie jest góra, a gdzie dół.
– Dobrze wiedzieć, że znacie się na rzeczy – rzucił kąśliwym tonem Sidth, przerywając naszą krótką sprzeczkę. – Wychodzę. Potrzebujesz części?
– Zrobiłem ci listę – odparł krótko Wirion. – Nie wiem, czy to wszystko, ale na początek wystarczy.
Haker wziął świstek papieru i wyszedł bez słowa. Mnie oczywiście nawet nie zaszczycił spojrzeniem.
– Nie przejmuj się nim. – Kolega po fachu chciał mnie chyba przeprosić za zachowanie chłopaka. – Sidth jest w porządku, tylko czasem ma humory. Przejdzie mu.
– Te związane ze mną i Nikthi raczej szybko mu nie przejdą. – Pokręciłem głową. – Dlaczego właściwie wysyłasz go po części?
– Dzieciak chował się na ulicy, w raczej... patologicznych warunkach. – Schemat wylądował wreszcie na tablicy, tym razem nie komentowałem jego położenia. – Zna chyba wszystkich paserów w Mieście. Potrafi skombinować takie rzeczy, że głowa mała. Nie wiem, skąd oni to biorą, ale czasem przynosi części z najnowszych projektów RepTeku. Nie wnikam, jak je zdobywa.
– Wspomniałeś coś o patologicznych warunkach? – spróbowałem pociągnąć go za język.
– Takie tam... Zresztą nieważne. – Zmieszał się na chwilę. – Od czego zaczynamy?
Już wcześniej zauważyłem, że Wirion niechętnie mówił o innych. Sprawy, które nie dotyczyły kabelków, kondensatorów i cyny, sprawiały, że czuł się niekomfortowo.
Dzień upłynął nam na budowaniu tajemniczego urządzenia. Zaczęliśmy od pojedynczych podzespołów, które potem łączyliśmy w większe instalacje. Niekiedy metodą prób i błędów, tych drugich było zresztą całkiem sporo. W trakcie wpadł Sidth i doniósł trochę gratów. Po zapachu i zachowaniu można było poznać, że na mieście trochę wypił. Druciarz dał mu listę jeszcze kilku komponentów, którą haker przyjął z pogardliwym uśmieszkiem. Obiecał dostarczyć wszystko wieczorem, nie były to jakieś unikatowe części. Niby wszystko było w porządku, ale wyraz jego twarzy jakoś mi się nie spodobał.
Wreszcie udało nam się zmontować trzy nieduże moduły, które przynajmniej z grubsza wyglądały jak fragmenty urządzenia z planu. Najbardziej charakterystycznym z nich był ten z wbudowanym ciekłokrystalicznym ekranikiem. Sam wyświetlacz wyszabrowaliśmy ze starej przenośnej konsoli do gier, którą Wirion znalazł na jednym ze swoich przepastnych regałów.
– Trochę to wszystko archaiczne. – Druciarz podrapał się w głowę, patrząc na nasze dzieło.
– Fakt, same części to jedno, ale tu nawet sposób łączenia jest jakby sprzed kilkudziesięciu lat. Wygląda na toporne, ale odporne. Co dalej?
– No właśnie, nie ruszymy bez tych paru gratów, które ma przynieść Sidth. Swoją drogą, to też jakieś starocie.
– Może zorganizujemy obudowę? – zaproponowałem, bo nie chciałem jeszcze opuszczać warsztatu. To oznaczałoby bezczynność, a ta z kolei sprzyjała jałowym rozważaniom i nerwowemu oczekiwaniu. Zdecydowanie wolałem zająć czymś ręce, a pora była zbyt wczesna, żeby zaczepiać Nikthi. – Coś porządnego, gdybyśmy faktycznie mieli zabrać tę maszynkę na Pustynię.
Wirion spojrzał na mnie z rozbawieniem, absurdalność tego stwierdzenia właśnie do mnie dotarła. Nigdy nie wyściubiłem nosa za Mur, nie znałem też nikogo, kto by to zrobił. Jednak teraz zupełnie poważnie rozważałem zmontowanie obudowy, która ochroni elektronikę przed warunkami, o jakich słyszałem tylko z oficjalnych przekazów RepTeku.
Z głównej sali popłynęły pierwsze dźwięki elektronicznej muzyki. Nasłuchiwałem przez chwilę, starając się rozpoznać utwór.
– To Lazerhawk, numer Dream Machine – podpowiedział druciarz. – Pasuje do tego, co tu sklecamy, nie sądzisz? Nadal nie wiem, co to ma właściwie robić. – Przeciągnął dłonią po krótko ostrzyżonych włosach. – Gart zaczął imprezę beze mnie. Chcesz, to działaj, ja idę się napić. – Zatoczył ręką półkole w gospodarskim geście, dając do zrozumienia, że mogę korzystać z jego warsztatu. Chyba właśnie wskoczyłem u niego na wyższy poziom zaufania.
Zostawił mnie samego i poszedł pić, słuchać muzyki i grać na automatach. Życie hakerów DTeku wydawało się dość beztroskie. Podprowadzali jedzenie i wszystko, czego potrzebowali, buszując w sieciach RepTeku, czasem przeprowadzali mniej lub bardziej udaną akcję, która w ich mniemaniu pomagała mieszkańcom Polis. Wieczorami bawili się i cieszyli życiem, jak umieli. Jeśli dobrze się zastanowić, moje poprzednie życie wyglądało przy tym jakoś... mechanicznie. Praca, wtyczka w nielegalny port, czasem jakaś impreza. Każdy dzień podobny do poprzedniego, żadnych niespodzianek, chyba że trafił się wyjątkowo silny cyfrowy trip. Hakerzy mogli decydować sami o sobie, przynajmniej w ograniczonym przez warunki zakresie. Pracownicy RepTeku (czyli prawie cała populacja Miasta) wyglądali przy nich jak roboty.
Pogrążony we własnych myślach, działałem niemal automatycznie. Z kilku kawałków blachy zmontowałem coś, co będzie mogło posłużyć za obudowę tajemniczego urządzenia. Dogiąłem metal tak, żeby ciasno obejmował nieduży monitor, przyciąłem nadmiar. Pod puszką na elektronikę dokręciłem uchwyt, w którym zmieści się ogniwo. Kiedy złożymy wszystko do kupy, trzeba będzie uszczelnić całość silikonem, żeby piach nie dostał się do środka.
Dołączyłem do towarzystwa, ale nie zdążyłem jeszcze dobrze zamoczyć ust, kiedy od strony śluzy zawył alarm, zagłuszając muzykę. Zerwaliśmy się na równe nogi, Marbel pierwszy dopadł umieszczonego przy drzwiach ekranu.
– To Sidth – oznajmił wielkolud, wyłączając syrenę. – Nie może wejść.