Z Sidthem nikt już nie dyskutował. Ciężko stwierdzić, czy spowodowała to lawina wulgaryzmów, czy może niepodważalna logika przekazu. Zadziałać też mogła ciekawość, bo choć Nikthi chciała być głosem rozsądku, było widać, że jej natura hakerki aż się rwie do włamu.
– Dobra, to jedziemy – oznajmił Gart po chwili ciszy.
Musieli tu pracować równie ciężko jak Wirion i ja. Trzy sprzężone ekrany zapłonęły jednocześnie, gdy tylko włączyli sprzęt. Każdemu odpowiadało jedno stanowisko z konsolą. Domyśliłem się, że trzecie przeznaczyli dla Nikthi. Linie kodu bootowania i autodiagnostyki systemów pomknęły po monitorach z zawrotną prędkością, udowadniając, jak szybką maszynę zmontowaliśmy. Błysnęło potrojone logo DTeku – to ich autorski system operacyjny czekał na zalogowanie użytkowników.
Hakerzy zajęli miejsca przed klawiaturami. Nikthi pewnym ruchem odgarnęła z czoła wielokolorowe włosy. Gart rozruszał nadgarstek, nieznacznie krzywiąc się przy tym z bólu. Zdjął opatrunek, by nie krępował mu ruchów przy pracy. Sidth strzelił palcami, poprawił niepotrzebne mu do niczego okulary i skrobnął świeżo wyrastającego pryszcza. Najwyraźniej byli gotowi.
Telsi położyła mi dłoń na ramieniu i wskazała stojący nieopodal wygodny fotel. Ze stanowiskiem hakerów łączył go pojedynczy przewód, zakończony pozłacaną wtyczką w rozmiarze odpowiadającym mojemu nielegalnemu portowi.
– Ukryty port ma dużo większą przepustowość. – Weteranka MedCoru zdawała się czytać w moich myślach. – Siadaj.
Wykonałem polecenie, starając się nie zwracać uwagi na przymocowane po bokach pasy do krępowania rąk i nóg.
– Kiedy dadzą znak, wepniesz sobie wtyczkę – mówiła spokojnie, ale zobaczyłem na jej twarzy cień obawy, który sprawił, że ścisnęło mnie w żołądku. Ostatecznie, jeśli martwi się ktoś, kto widział już tyle co ona, ciężko zachować spokój. – Postaraj się nie kontrolować cyfraka, niech leci przez maszynę. Będę na bieżąco monitorowała twoje funkcje życiowe, szczególnie aktywność nerwową. Jeśli stwór zacznie cię wykorzystywać, podam adrenalinę, powinna pomóc znieść dodatkowe obciążenie. W razie problemów po prostu cię odłączę.
– Przypnij mnie – powiedziałem do Telsi.
Lekarka spojrzała na mnie zdziwiona.
– Te pasy są tylko na wszelki wypadek.
– Więc na wszelki wypadek przypnij mnie już teraz. Jeśli coś zacznie się dziać, możesz nie zdążyć, a wolałbym uniknąć ponownego usypiania metodą Marbela.
Uśmiechnąłem się do osiłka, który zamrugał z zakłopotaniem. Telsi położyła mu dłoń na ramieniu i wskazała pasy. Chwilę później nogi oraz ręce miałem już ciasno skrępowane, na skroniach i dłoniach wylądowały czujniki MedBota.
– Zainstalowałem exploita – oznajmił Gart, nie odrywając wzroku od monitora. – Powinniście zobaczyć backdoor, jest zagrzebany w panelu administracyjnym, przy module do personalizacji konsol.
Co ciekawe, wiedziałem, o czym skrzypek mówi. Technicy i koderzy RepTeku często ułatwiali sobie pracę, zostawiając ukryte furtki. Były one zwykle dostosowane, żeby po wpięciu bezpośrednim przez legalny port pracownika firmy o odpowiednim stopniu dostępu umożliwiać mu manipulację na poziomie pomniejszego administratora, bez konieczności każdorazowej autoryzacji wszystkich poleceń. Korporacja zwykle przymykała na to oko, mieli zbyt mało ludzi do obsługi systemów, żeby dodatkowo utrudniać im pracę.
– Widzę, jestem w środku. – Chude palce Nikthi zatańczyły po klawiszach.
– Ja też – potwierdził Sidth.
– Panie i panowie, witamy w RepTeku! – Gart zatarł ręce.
Zupełnie nie przypominał teraz spokojnego skrzypka, którego zobaczyłem na stacji metra. Widać było, że jest w swoim żywiole, nieco mroczniejszym niż muzyka, ale sprawiającym mu sporą frajdę.
Hakerzy jakiś czas buszowali po meandrach publicznego serwera. Na ekranach migały terabajty danych, za które wiele osób dałoby się pokroić. Dane osobowe, numery i kody kart czitowych, prywatna korespondencja mieszkańców Miasta. Wszystkie te informacje w zasięgu ręki, gotowe, by je wykorzystać. Nie tego jednak szukaliśmy. Sidth natknął się na ekran logowania do głębszego poziomu. Wyświetlił konsolkę systemową, wpisał kilka komend i odpalił program łamiący hasło. W okienkach z zawrotną prędkością zaczęły się pojawiać ciągi znaków. Odgadłem, że stosuje jakieś połączenie metody słownikowej oraz brute force. Dzięki zwiększonej mocy obliczeniowej poszło całkiem sprawnie. Umożliwił dostęp pozostałym, zauważyłem, że Nikthi w skupieniu przygryzała wargę. Z tym stopniem dostępu można już było sterować systemami utrzymującymi tę część Polis przy życiu. Cykle zraszarek, oświetlenie uliczne, przepustowość sieci, a nawet dostawy prądu czy wody. Ekran Garta przez chwilę pokazywał nawet informacje o sterowaniu jedną z pomp głębinowych.
Ten widok miał w sobie coś przerażającego. Udowadniał ponad wszelką wątpliwość, jak bardzo Miasto i jego mieszkańcy są zależni od technologii. Co więcej, jeśli trójka hakerów miała możliwość wyrządzenia takich szkód, strach było pomyśleć, jaką władzę nad życiem i śmiercią miały szychy z RepTeku. Wyłączenie systemu zraszarek, dostaw energii, przerwanie dystrybucji żywności i wody – wszystko w zasięgu kilku komend.
– Jebane gówno! – Sidth skwitował fakt, że jakieś zabezpieczenie właśnie wyrzuciło go z systemu. – Nikthi, możesz coś z tym zrobić? Namierza mnie i wywala.
– Za ostro pogrywasz. Czekaj, spróbuję.
Wywołała niedużą konsolkę systemową opatrzoną logo DTeku, przebiegła palcami po klawiaturze. Sidth wrócił do systemu, mrucząc pod nosem jakieś przekleństwa.
– Kupiłam trochę czasu, ale nie guzdrajcie się – powiedziała dziewczyna. – Przekierowałam część ruchu, robię sztuczny tłum.
– Nic tu nie ma! – pieklił się Gart, włamujący się właśnie do kolejnego katalogu. – Same śmieci.
– Widzę łącze z wewnętrznym serwerem. – Sidth udowadniał swoje umiejętności. – Nawet nie bardzo starali się je ukryć.
– Poczekaj, nie skończyłem tutaj – zastopował go skrzypek. – Mocne zabezpieczenie, jakiś rodzaj enkrypcji. Nie mogę się dobrać.
– Pospieszcie się, chłopcy – upomniała hakerka.
Linie kodu na ekranie Garta przewijały się szybko, lecz okno logowania nadal wyświetlało piktokgram zamkniętej kłódki. Zdałem sobie sprawę, że zaciskam zęby, bo wiedziałem, co się zaraz stanie.
– Neth? – rzucił Gart, nie odwracając się od monitora.
Kiwam głową, choć nie może tego zobaczyć. Głos więźnie mi w gardle, przez głowę przelatuje potok myśli. To może być moje ostatnie połączenie, cyfrak usmaży mi mózg. Mam nadzieję, że przynajmniej czegoś się dowiedzą. Wtyczka w ręku Telsi pobłyskuje złotem, z lekkim oporem zaskakuje w świeżym porcie. Weteranka MedCoru patrzy na mnie i bierze do ręki strzykawkę z adrenaliną.
Tym razem mrowienie nie promieniuje od gniazdka, tylko błyskawicznie rozlewa się po całym ciele przez sieć nerwów splecionych z nanokablami. Wywołuję główne menu mojego interfejsu. Wszystko tu jest surowe i niedopasowane, od czasu instalacji nie miałem jak tego spersonalizować. Kilka sekund zajmuje mi odnalezienie połączenia z maszyną skleconą przeze mnie i Wiriona. Śledzę ruchy Garta, trafiam na zabezpieczenie, na którym utknął. Nie próbuję nawet łamać hasła, staram się odkryć strukturę samego mechanizmu. Kod wygląda na skomplikowany, zdecydowanie przerasta moje umiejętności. Cyfrak jak na złość się nie pojawia. Powinienem go wywołać, ale nie wiem nawet, jak się do tego zabrać. Właśnie mam oznajmić, że nic z tego, gdy pod moją czaszką rozlega się narastający ryk. Interfejs i konsola systemowa znikają, utkany z obłoków kodu rogaty stwór wypełnia na moment moje pole widzenia. Zaskoczony rzucam się w fotelu, chyba przegryzam wargę, bo usta wypełnia mi metaliczny posmak krwi. Wpijam się palcami w poręcze, mam wrażenie zupełnego braku kontroli. Nanokable i implanty zdają się rozgrzewać, myśli się rozbiegają, trwa tylko bojowy okrzyk zdziczałego kodu. Nagle hałas słabnie, czuję, jak coś opuszcza moje ciało. Nie całkowicie, część pozostaje, lecz cyfrak znika mi sprzed oczu, przepływając przewodem do komputera hakerów. Moje tętno nieco zwalnia, z opętańczego na bardzo szybkie. Spazmatycznie łapię oddech, pod zamkniętymi powiekami widzę kawałki menu poprzetykane fragmentami gołego kodu.