Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Mnie i sobie. – Postanowiłem nie zostawiać mu złudzeń. – Link prędzej czy później dowie się, kto mnie ukrył i kto stoi za śmiercią jego człowieka.

– Za śmiercią Hardego stoi jego własna głupota.

– Jasne, ale na niej trochę trudno się zemścić. Zastanawiam się, która burza wykończy ostatecznie nas wszystkich.

– Jednej już się kiedyś prawie udało... – Skrzypek nagle spoważniał.

Pokiwałem tylko głową, ale się nie odezwałem. Gart myślał o dawnej burzy, naprawdę paskudnej. Narobiła sporo zniszczeń oraz znacząco przetrzebiła populację i tak niezbyt ludnego jak na swój rozmiar Polis. Tyle że to nie piach ani wiatr okazały się wtedy zabójcze. Podczas burz zawsze gwałtownie rośnie ruch w sieci. Ludzie siedzą w domach, nie mają co robić. Jedyny kontakt, jaki im pozostaje, to właśnie cyfrowy. Podczas tamtej nawałnicy serwery nie wytrzymały. Najpierw zgasła sieć, potem zaczęły się przerwy w dostawach prądu i wody. Trwało to kilka dni i naprawdę było do przeżycia, przynajmniej w większości dzielnic. Niestety, wielu mieszkańców postanowiło nie sprawdzać, czy ta burza będzie ich ostatnią. Zdecydowali się sami o to zadbać. Kiedy ucichł wicher i opadł kurz, w wielu mieszkaniach zaczęły cuchnąć rozkładające się zwłoki. Samobójcy i ich najbliżsi – padli ofiarą morderczego szału ludzi, z którymi dzielili życie. Mężczyźni, kobiety, dzieci. W wannach z podciętymi żyłami, w szafach puchnący na paskach od spodni, w łóżkach po przedawkowaniu zawartości domowych apteczek. Czasem tam, gdzie akurat stali, gdy członek rodziny postanowił poczęstować ich kuchennym nożem. Prawie jedna piąta mieszkańców Polis. Prawdziwa epidemia śmierci.

Pracowników RepTeku oczywiście zaciągnęli do sprzątania tego syfu. Zgłosiłem się wtedy na ochotnika. Potrzebowałem dorobić trochę na wtyczki, miałem długi. Wytrzymałem cztery dni. Ubrani w gumowane kombinezony, wynosiliśmy zalatujące już trupy i ładowaliśmy na ciężarówki. Wywozili je potem do kilku różnych śluz i wyrzucali za Mur. Zwłoki, potem ładunek zgarniętego z ulic piachu i znów zwłoki. Efektywnie. Gdy ściągałem kombinezon, pot lał się ze mnie strumieniem, a śmierdziałem nie gorzej od tych nieszczęśników.

Ostatnie mieszkanie, do którego wszedłem, nie nosiło śladów walki. Bogaty dom, było widać po wystroju. Zapewne jakiś wyżej postawiony manager z rodziną. Trójka dzieci, dwie dziewczynki i chłopiec, leżała w łóżeczkach, jakby spały. Ich gardła były przecięte równiutko, niemal z miłością. Żadnych śladów walki, pewnie rodzice podali im najpierw jakiś usypiający biośrodek, a potem przecięli tętnice dla pewności. Matka i ojciec w małżeńskim łożu, trzymający się za ręce. Tego dnia zrezygnowałem. Zresztą i tak zarobiłem tyle, żeby spłacić długi i przez tydzień się ładować, pozostając w pięknym świecie cyfrowych zwidów. Może nie był logiczny ani realny, ale nikt w nim nie podrzynał gardeł małym dzieciom i nie układał się do śmierci z taką cholerną, bezsensowną rezygnacją.

Cyfrak - img_7

Wbrew zapewnieniom Wiriona nie zmotaliśmy obudowy do sprzętu, który miał posłużyć analizie danych z mojego ostatniego połączenia. Zamiast tego zatargaliśmy płytę główną z podłączonymi komponentami do gabinetu Telsi, by móc na ekranie MedBota obserwować, co działo się z moim ciałem, jednocześnie interpretując przekaz cyfrowy.

Sprzęt ożył z cichym piknięciem, zabłysły diody, wreszcie włączył się podłączony do niego monitor. Druciarz wprowadzał kolejne komendy. Sidth i Gart zaglądali mu przez ramię. Zdałem sobie sprawę, że z nerwów zaciskam zęby i pięści. Obawiałem się tego, co możemy znaleźć, choć miałem świadomość, że dużo gorzej już raczej nie będzie.

– Dobra, jestem gotów – oznajmił Wirion.

Telsi uruchomiła MedBota, uszkodzone ramię drgnęło spazmatycznie i kolejny raz obiecałem sobie, że spróbuję je naprawić. Urządzenie wyświetliło znany mi już obraz. Wolałem na niego nie patrzeć, widok mojego systemu nerwowego przejmowanego przez cyfraka sprawiał, że czułem się nieswojo.

Monitor naszego składaka zalał się potokiem linii kodu. Trochę się na tym znałem, ale najwyraźniej za mało, żeby cokolwiek zrozumieć. Zdecydowanie wolałem grzebać w kabelkach.

– Chyba lepiej, żebyś mnie tu puścił. – Sidth klepnął Wiriona w ramię, a ten posłusznie ustąpił mu miejsca.

Palce hakera zatańczyły na klawiaturze, rzeka znaków nieco zwolniła, zaczęła zatrzymywać się co kilkanaście sekund.

– Tu są jakieś szczątki... – mruczał do siebie. – Paskudne, ale zniszczone... Rozjebane wręcz, ale to chyba dobrze...

– Mógłbyś doprecyzować? – poprosiłem.

– Wygląda na to, że cyfrak znalazł zabezpieczenie, które wstawił ci Kabel. – Sidth podrapał się po czerwieniejącym na policzku świeżym pryszczu. – Znalazł, a potem rozjebał. Nie tyle złamał kod dostępu, co wypierdolił zamek razem z drzwiami, jeśli wiesz, co mam na myśli. Powinieneś mu podziękować, bo nawet po tych fragmentach widać, że rzeźnik znał się na rzeczy i czekała cię nieciekawa śmierć.

– Czekała? – upewniłem się.

– Tak, ten kod nie jest już aktywny.

– Pytanie, czy lekarstwo nie jest gorsze od choroby – odparłem, choć naprawdę poczułem ulgę.

– Co jeszcze... zrobił ci diagnostykę systemu w tempie, jakiego nigdy nie widziałem – ciągnął haker, nie odrywając wzroku od monitora. – Naprawił jakieś mikrouszkodzenia... Tu jest ciekawie: podkręcił moc implantów, zwłaszcza tych stymulujących leczenie.

– To częściowo wyjaśnia twoją przyspieszoną regenerację – wtrąciła się Telsi. – Tyle że on raczej nie rozumie różnicy między ciałem a elektroniką. Organizmu nie da się podkręcać w nieskończoność.

– Jest żądanie od naszego programu... Chyba próbuje nawiązać kontakt... nasz system pyta o hasło... No i tu się przyjemniaczek wkurwia. – Jakby na potwierdzenie jego słów linie kodu znacznie przyspieszyły. – Wygląda na to, że nie lubi zamkniętych drzwi. Znów rozjebał ten kod na strzępy. Więcej danych nie mamy, zewnętrzna diagnostyka nawet nie wystartowała.

– Prześledziłam, w których momentach aktywność cyfraka zawłaszcza twój system nerwowy – powiedziała Telsi. – Największa aktywność następuje podczas łamania jakiegoś kodu czy zabezpieczenia. Zupełnie jakby się wściekał i rzucał do walki całą moc. Dlatego straciłeś przytomność.

– Podłączając się do zamka kodowego w klinice Kabla, nie zemdlałem – przypomniałem sobie.

– Nie potrafię tego wyjaśnić. – Weteranka pokręciła głową. – Może dlatego, że byłeś świeżo po zabiegu? Albo wykończenie rzeźnika miało jakiś wpływ? Adrenalina? Ty i cyfrak mieliście wtedy wspólny cel? To wszystko tylko zgadywanki.

– Czyli zbyt wiele się nie dowiedzieliśmy – skwitowałem.

– Nie jest źle – zaprzeczyła Nikthi. – Wiemy, że nie masz już w instalacji zabezpieczenia, a to dobra wiadomość.

Dziewczyna położyła mi dłoń na ramieniu – ten gest sprawił, że faktycznie poczułem ulgę. Właściwie ulgę i coś jeszcze, zupełnie nieprzystającego do sytuacji.

– Jeden problem z głowy. Pozostają jeszcze trzy: cyfrak, RepTek i Link.

– Chyba wiem, co możemy zrobić z tym pierwszym. I jak go wykorzystać. – Wszystkie głowy odwróciły się w stronę Garta. – W Polis nikt nie słyszał o takim przypadku, więc trzeba szukać poza Miastem.

– Enklawa – bardziej stwierdziła, niż zapytała Nikthi. – Chcesz im to wysłać do analizy.

– Jak tylko wróci łączność.

– Zaraz, zaraz. Nigdzie niczego nie będziemy wysyłać, należą mi się wyjaśnienia – zaprotestowałem. – To mój cyfrak i moja decyzja.

– Patrząc, jak sobie poczyna z twoim układem nerwowym, to raczej ty jesteś jego człowiekiem, a nie on twoim cyfrakiem. – Wrodzony optymizm Telsi sprawił, że ciarki przebiegły mi wzdłuż kręgosłupa.

– Jakiś czas temu, jeszcze na początku istnienia DTeku, badaliśmy sieć multiterminali – zaczęła Nikthi. – Rozumiesz, węszyliśmy to tu, to tam. Trafiliśmy na kilka jednostek starszych generacji, niektóre wciąż sprawne. Zastanawialiśmy się, jak możemy je wykorzystać, szukaliśmy luk w zabezpieczeniach. Wtedy odkryliśmy urządzenie najstarszej generacji, dziś już zupełnie niespotykane w Polis, chyba jakiś Mark 0. Zresztą, technicznie rzecz biorąc, ono nie jest w Mieście. – Zrobiła pauzę. – Ten terminal jest w Murze, od zewnętrznej strony.

42
{"b":"933176","o":1}