Hardy wyszedł z piwniczki i majstrował coś przy zderzaku terenówki. Opornie mu to szło, jedną ręką starał się osłaniać oczy przed wiatrem, podmuchy szarpały połami jego płaszcza. Tumany piachu co chwila zasłaniały obiektyw kamery, więc ciężko było stwierdzić, co kombinuje.
Walenie dochodzące od strony śluzy przybrało na intensywności. Pomagierzy Hardego zrozumieli, że ich szef się nie wycofa. Nie wiedziałem, co Link obiecał mu za dostarczenie mnie, ale najwyraźniej wszedł mu na ambicję. Tych dwóch z kolei uznało chyba, że jeśli się nie pospieszą, zginą.
Wicher wył coraz głośniej, narastał szum piasku trącego o mury budynków Polis. Atmosfera zdawała się gęstnieć, złapałem się na tym, że nerwowo przygryzam wargę. Obraz z zewnętrznej kamery tylko momentami był jeszcze możliwy do odszyfrowania, przez większość czasu monitor pokazywał żółty tuman. Jeden z pracujących młotami zbirów porzucił narzędzie i wybiegł z piwniczki, znikając w kurzawie. Drugi nadal zapamiętale walił młotem wokół zawiasu, ale stawało się jasne, że nie zdążą przed burzą. Przy terenówce doszło chyba do jakiejś przepychanki, przez obłok piachu zobaczyłem, jak Hardy popycha swojego człowieka. Upór gangstera zaczynał trącić szaleństwem, przecież musiał widzieć, że to ostatni moment na ucieczkę. Wszystko znów zniknęło na chwilę, a gdy pył trochę opadł, w okolicy samochodu nie było nikogo. Gangsterzy pojawili się za to w podziemiu, ciągnąc za sobą stalową linkę. Szef osobiście zaczepił ją o odsłonięty zawias, szarpnął kilkakrotnie, sprawdzając, czy dobrze się trzyma. Potem wraz z jednym operatorem młota wybiegli na zewnątrz.
– Kurwa – zaklął Wirion.
– Co... – Nikthi nie rozumiała jeszcze, co planują napastnicy.
– Mają wyciągarkę – wyjaśniłem. – Pociągną samochodem i wyrwą zawias. Jednego zostawili, żebyśmy teraz nie otworzyli drzwi i nie odczepili liny.
– Bierzcie broń – zakomenderowała dziewczyna i sama ruszyła w stronę szafy.
Chwilę później znów staliśmy przy monitorze, tym razem uzbrojeni. Hakerzy bez wahania oddali mi orła, jego ciężar w kaburze był w tej chwili bardzo przyjemny. Samochód na ekranie pojawiał się, to znów znikał. Zbiry odpaliły już silnik, pojazd powoli ruszył do przodu. Stalowa linka uniosła się z ziemi, potem wyraźnie się naprężyła. Koła SUV-a zabuksowały w miejscu na nawianym piachu, od strony śluzy usłyszeliśmy przeciągły jęk giętego metalu. Chwilę wszystko trwało w bezruchu, układ sił był w równowadze. Terenówka cofnęła, linka zawisła nad ziemią. Pojazd znów ruszył do przodu, unosząc ją.
Musiałem przyznać, że Hardy miał jaja ze stali. Ktoś inny mógłby próbować wyrwać zawias jednym pociągnięciem i najpewniej zerwałby przy tym kabel albo uszkodził samochód. Zamiast tego gangster postanowił zrobić to na kilka razy, osłabiając konstrukcję. Oczywiście pozostający w piwnicy zbir znów zaczął walić młotem.
Przeżyłem już kilka burz. Jedne były słabsze, inne całkiem potężne, ale świst słyszałem przed każdą. Dokładnie tak jak teraz, wysoki gwizd wichru gnającego na spotkanie otaczającego Miasto Muru. Dźwięk narastał, by po kilku sekundach zagłuszyć wszystko inne. Zamarliśmy przed monitorami, oczekując nieuchronnego. Potem rozległ się łomot, jakby w naszą betonową dżunglę uderzyła gigantyczna piaskowa pięść. Wszystko zadrżało pod naporem wichru niosącego całe tony piachu, pył ze stropu posypał nam się na głowy. Na ułamek sekundy przygasły światła, cicho pisnął awaryjny zasilacz komputerów.
Zbir w piwnicy spanikował i wybiegł na zewnątrz, trzymając się stalowej linki. Gdy tylko się wynurzył, wiatr dosłownie zwalił go z nóg i porwał ze sobą. Zobaczyłem jeszcze, jak facet przetacza się przez krawężnik i wali o ścianę budynku. Potem zniknął z pola widzenia kamery.
Hardy cofnął terenówkę, niebezpiecznie rozkołysaną przez wyjący huragan, chciał chyba rozpędzić się i zerwać linę trzymającą auto w miejscu. Nie zdołał już ruszyć do przodu, silnik ostatecznie odmówił posłuszeństwa, zapewne zapchany pyłem. SUV stał kilkanaście metrów od wejścia do piwnicy, lecz teraz równie dobrze mógłby być na drugim końcu Miasta. Odległość ta była po prostu nie do przebycia.
Choć wydawało się to niemożliwe, wiatr z minuty na minutę dął coraz mocniej. Staliśmy przed monitorem niczym zahipnotyzowani, patrząc, jak w powietrzu unoszą się tumany kurzu, śmieci, większe kamyki, a nawet kawałki elewacji oderwane od ścian budynków. Właśnie jeden z takich fragmentów gruzu musiał trafić w przednią szybę wozu gangsterów i wgniótł ją do środka. We wnętrzu auta natychmiast zaczęła szaleć miniaturowa burza piaskowa, kolejny podmuch rzucił pyłem w obiektyw kamery, przysłaniając na chwilę widoczność. Ktoś chyba próbował otworzyć drzwi auta, ale nie zobaczyliśmy już nic więcej. Tuman przysłonił słońce, szum piasku uderzającego w Mur zagłuszył wszystkie inne dźwięki. Gdzieś w górze rozdzierająco ryknął grom. Nad RepTek Polis nadciągnęła burza.
Ziarna piasku lecącego z ogromną prędkością żłobiły coraz to nowe rysy na obiektywie zewnętrznej kamery. Przesyłany przez nią obraz pokazywał żółtawe piekło. Ulica zmieniła się w drogę z koszmaru szaleńca, mającą swój początek gdzieś w tumanach pyłu, a także w nich ginącą. W tej chwili prowadziła znikąd donikąd. Matowiejące z każdą godziną szkło sprawiało, że wydawała się powoli znikać, jakby burza niespiesznie, lecz stanowczo wymazywała ją z mapy. Stojące po drugiej stronie jezdni budynki były już tylko wspomnieniem samych siebie, ciemniejszymi plamami majaczącymi za gnającymi w powietrzu wydmami. W tej chwili można było tylko wierzyć, że ulica naprawdę gdzieś prowadzi, a budynki nadal tam są, razem z resztą Polis.
Jedyny wyróżniający się w tym nierzeczywistym krajobrazie punkt stanowił niewielki pagórek, który kiedyś był terenówką Hardego. Przesypujący się nad nim piasek tworzył w powietrzu fantazyjne wzory, rozwiewane błyskawicznie przez szalejący żywioł.
Siedziałem przy monitorze, sącząc drinka, i obserwowałem zakurzone piekło przewalające się na zewnątrz. Zastanawiałem się, czy nie wyszłoby na lepsze, gdyby burza faktycznie starła z powierzchni ziemi nasze Polis. Skazaną na zagładę fortecę pośrodku morza piachu, czepiającą się życia kolejnymi kompromisami i coraz bardziej niedomagającą technologią. Gdyby tak się stało, reszta umęczonej planety i tak miałaby to w dupie. Kto wie, może gdyby pył ostatecznie zatarł tryby maszyn podtrzymujących naszą egzystencję, po latach wyrosłoby w tym miejscu coś bardziej wartościowego? Po naprawdę wielu latach.
– Boisz się, że stamtąd wysiądą? – Zapatrzony w migoczący monitor, nie usłyszałem zbliżającego się Garta.
– Raczej nie ma na to szans – odparłem, unosząc szkło w niemym toaście. – Już po nich, tylko ciężko stwierdzić, czy to dobrze, czy źle.
– To znaczy?
– Jeśli Wiz.un nie poleciał z informacją do Linka, a przekazał ją tylko Hardemu...
– Dlaczego miałby tak zrobić? – przerwał mi skrzypek.
– Dlaczego miałby mnie wydać czy dlaczego akurat Hardemu? – zapytałem retorycznie i zacząłem odpowiadać, zanim się odezwał: – Wydał mnie dlatego, że raczej nie miał innego wyjścia. Gangsterzy wiedzieli, że on jest ogniwem łączącym mnie, ostatnie zlecenie, cyfraka i Kabla. Nie są głupi, potrafią dodać dwa do dwóch. Kiedy zaczęła się nagonka, szaman sam do nich poszedł, zanim oni wpadli do niego.
– Skąd ta pewność? – Gart patrzył na mnie z powątpiewaniem.
– Sam bym tak zrobił – stwierdziłem krótko. – Mam nadzieję, że wykazał się przy tym sprytem i poszedł do Hardego, a nie do Linka. Hardy na pewno miał dostać premię za przyprowadzenie mnie, więc Wiz.un mógł zażądać jej części. Bezpośrednio u Linka nic by nie ugrał, a Hardemu zależało, żeby mieć z nim dobre układy.
– Jeśli poszedł do Hardego, ślad po tobie chwilowo zaginie razem z gangsterem. Link będzie musiał prześledzić, komu jego silnoręki zlecił robotę. – Gart zrozumiał mój tok myślenia. – Kupimy ci trochę czasu.