– Marbel jestem – mruknął zakłopotany.
– Nareszcie! – Nikthi rzuciła się bratu na szyję. – Mieliście jakieś problemy?
– Długo by gadać – mruknął Gart, gdy uwolniła go z uścisku.
Podekscytowana dziewczyna rozłożyła ręce, chyba z radości chciała mnie przytulić, po czym jakby nagle się opamiętała. Ostatecznie tylko podała mi rękę. Sam przed sobą przyznałem, że trochę szkoda.
W jej włosach oprócz pasemek blond i fioletowych pojawiły się także ogniście rude. Kolczyk w brwi złapał odblask jakiejś lampy i zalśnił ciemnym błękitem. Musiałem nieco zbyt długo zatrzymać na niej wzrok, bo zauważyła, że się jej przyglądam.
– Matka ci nie mówiła, że nieładnie się gapić? – zapytała i puściła do mnie oko, zupełnie jak wtedy, gdy widziałem ją po raz pierwszy.
Poczułem, jak na twarz wypełza mi rumieniec, i spuściłem oczy. Przy okazji stwierdziłem, że w jasnych, obcisłych spodniach Nikthi wygląda równie świetnie jak w ciemnych.
Sytuacja była trochę niezręczna, zapatrzyłem się na kilka sekund w czubki swoich zakurzonych butów. No proszę, uzbrojony w kable i lutownicę potrafię zrobić niemal wszystko z elektroniką, a jedna domorosła hakerka umie sprawić, że zapominam języka w gębie.
– Co ci się stało?! – Nikthi dopiero teraz dostrzegła kontuzję Garta.
– Neth złamał mi rękę – odparł chłopak z krzywym uśmieszkiem.
– Co?!
– Życie ci uratowałem – poprawiłem go.
– Chodź, poznasz resztę załogi. – Dziewczyna ruszyła, dając znak, żebym poszedł za nią. – Gart, marsz do Telsi, niech ci to obejrzy.
Korytarzyk, w którym staliśmy, pełnił rolę śluzy, kończył się grubymi metalowymi drzwiami. Marbel otworzył je jedną ręką i wszyscy weszliśmy do większego pomieszczenia.
– DTek, kwatera główna. – Dziewczyna z dumą zatoczyła ręką łuk.
Gdybym spodziewał się wielkiego nielegalnego centrum dowodzenia, wypełnionego nowoczesnym sprzętem, wielkimi ekranami, zabieganymi hakerami ratującymi właśnie świat lub przynajmniej Miasto, zawiódłbym się srodze. Piwnica była wprawdzie spora, ale urządzona raczej chaotycznie. Pod jedną ścianą kilka stołów zarzuconych rozmaitym sprzętem elektronicznym połączonym plątaniną kabli. Wśród tej zbieraniny pojedynczy monitor lśnił błękitnym blaskiem, po ekranie wolno przesuwały się linie kodu jakiegoś skomplikowanego programu. Nieopodal kurzyły się dwa odłączone multiterminale. Ciekawiło mnie, jak hakerom udało się je ukraść.
Obok na metalowych półkach leżały jakieś kartony, w innym rogu stało kilka łóżek i stary fotel. Głośne dzwonienie i skoczna elektroniczna melodyjka przyciągnęły moją uwagę: hakerzy mieli w swojej siedzibie kącik gier. Kilka archaicznych automatów stało stłoczonych pod ścianą. Były tam nawet dwa klasyczne pinballe, takie z prawdziwą metalową kulką.
Skierowaliśmy się w stronę czegoś w rodzaju aneksu kuchennego. Przy stojącym tam stole trzy osoby popijały coś z kubków.
– Gart, człowieku, jesteś wreszcie! – Szczupły chłopaczek poderwał się z krzesła, gdy się zbliżyliśmy. – Kurwa, stary, wyglądasz jak gówno.
– Czyli i tak znacznie lepiej od ciebie – odgryzł się skrzypek i mocno uścisnął kumpla. – To Neth – przedstawił mnie po chwili.
Jego kolega był drobnej budowy ciała, wyglądał wręcz na wychudzonego. Ubrany w za duże spodnie koloru piaskowego kamuflażu i T-shirt ze spranym nadrukiem jakiejś nieznanej mi kapeli. Zmierzył mnie wzrokiem i pokiwał głową, jakby z zadowoleniem.
– Więc to jest ten słynny starszy technik. – Wyciągnął do mnie dłoń, przedramię pokrywał mu skomplikowany tatuaż, w który wkomponowane miał co najmniej trzy złącza. – Wirion.
– Cześć, jestem Telsi – przywitała się jedyna przy stole kobieta. – Gart, co z twoją ręką?
– Neth mi złama...
– Odpuść już, co? – poprosiłem, żeby znów się nie tłumaczyć.
– Coś z nadgarstkiem, chyba złamany – poprawił chłopak.
– Chodź do mnie, zmienię ten syfiasty opatrunek i zobaczę, co da się z tym zrobić – powiedziała Telsi, wstając od stołu. – Ciebie też będę chciała później obejrzeć. – Wycelowała we mnie palec gestem nieznoszącym sprzeciwu.
Była najstarsza w towarzystwie. Gdy odwróciła głowę, zobaczyłem, że na szyi ma wytatuowany znak MedCoru. Belek pod nim nie zdążyłem policzyć, ale na pewno było ich więcej niż trzy. Coś w jej postawie i zachowaniu zdradzało bogatą przeszłość. Zdecydowanie i sprężystość, ale także spokojne spojrzenie człowieka, który wiele już w życiu widział. Weteranka. Pustynne zwiady, a może pierwsze przypadki Błękitnej Plagi? Wraz z Gartem poszli w stronę drzwi w przeciwległym końcu piwnicy. Telsi ledwie zauważalnie utykała.
– Ten przyjemniaczek to Sidth. – Wirion wskazał ostatniego hakera. – Z początku nie mówi zbyt wiele, ale jest spoko. Za to jak się rozkręci, uszy więdną.
Sidth wykonał nieokreślony gest dłonią, mający chyba być jednocześnie powitaniem i potwierdzeniem słów Wiriona, po czym siorbnął z kubka. Z nich wszystkich wyglądem najbardziej pasował do stereotypu hakera. Obsypana resztkami trądziku twarz, okulary w grubej oprawie sklejonej na nosie kawałkiem srebrnej taśmy, nierówno przycięte, rozczochrane włosy. Kto dziś jeszcze nosił okulary? Przecież wady można skorygować za pomocą wszczepów, nawet standardowe instalacje RepTeku miały taką funkcję. No chyba że te bryle były elementem jego stylu. Patrzył na mnie zza tych swoich szkieł, ale gdy odwzajemniłem spojrzenie, spuścił wzrok.
Druga doba na nogach, ucieczki, Przymurze, walka, a ostatnie, co jadłem, to enBar od Majstra.
– Skąd macie takie rarytasy? – zapytałem, widząc paczkowane racje zawierające prawdziwe (choć klonowane) mięso zamiast izolatu hydroponicznie uprawianej soi.
Głośno przełknąłem ślinę, czytając oznaczenia na pudełkach. Takie produkty były trudne do zdobycia i koszmarnie drogie, właściwie dostępne tylko dla wysoko postawionych urzędników RepTeku i najbogatszych obywateli.
– Mamy swoje sposoby. – Nikthi znów puściła do mnie oko. – Wystarczy trochę poszperać, zmienić adres dostawy czy dwóch.
Pokiwałem głową z uznaniem. Ludzie z DTeku najwyraźniej potrafili o siebie zadbać. Wbrew lekceważącemu tonowi dziewczyny włamanie do wewnętrznej sieci korporacji nie było ani łatwe, ani bezpieczne. Jeśli pozwalali sobie na to, żeby zdobyć lepsze jedzenie, musieli naprawdę sporo umieć.
– No, to opowiadaj – zachęciła mnie Nikthi, gdy przełknąłem ostatni kęs.
– Zaraz po tym, jak się rozstaliśmy, poszedłem do Kabla – podjąłem, wygodniej rozpierając się na krześle. – Dobiliśmy targu, ale w międzyczasie pojawiły się pewne... komplikacje. Wymienił mi właściwie całą instalację, ale później podczas konfiguracji coś poszło nie tak. Jeden z implantów Kabla miał usterkę. – Przypomniałem sobie rzeźnika wyrywającego sobie tkwiące w czaszce sztuczne oko i bryzgającego krwią na jasne kafelki. Usterka to w tym wypadku spore niedopowiedzenie. Pominąłem też kwestię udziału obcego bytu, gnieżdżącego się aktualnie w moim systemie. – Problem z głębokim wszczepem w okolicach mózgu okazał się dość poważny, Kabel tego nie przeżył.
– Chujowo – skomentował Wirion. Siedział okrakiem na krześle i w zamyśleniu drapał lekko skórę w okolicy jednego z gniazdek. – Na szczęście są inni.
– Jego pomocnik, Phin, uciekł – kontynuowałem. – Zamknął mnie w klinice i gdzieś zniknął. Udało mi się wydostać, wróciłem do mieszkania, a tam jacyś kolesie właśnie postanowili mnie obrobić. – W tym miejscu znów zdecydowałem pozostawić białą plamę, hakerzy nie musieli wiedzieć, że to Link nasłał na mnie profesjonalistów. – Zaczęła się rozróba, zaraz po tym zjawił się Gart, a po nim szturmowcy RepTeku.
– Dlaczego szukała cię firma? – najtrudniejsze pytanie zadała Nikthi.
– Nie jestem pewny. – Właściwie nie było to do końca kłamstwo, ale i tak nie patrzyłem w te jej wielkie oczy. – Domyślam się, że Phin, utraciwszy pracodawcę, wygadał o nielegalnym laboratorium i ostatnim kliencie.
– Jak na coś takiego, ich reakcja wydaje się nieco przesadzona – powątpiewała dziewczyna. – Szturmowcy, ogłoszenie cię mutantem, na koniec podanie tego do publicznej wiadomości, telebimy...