Mimo jego zapewnień ruszyliśmy w ciemność biegiem, jakbyśmy chcieli dogonić czerwone światła znikającej w oddali kolejki. Tuman pyłu wzniecony przez pędzące wagony zapłonął ogniem w płucach i zasypał oczy. Rozsądek podpowiadał, że do kolejnego przejazdu mamy co najmniej kilka minut, ale irracjonalny lęk, potęgowany odbijającym się od żelbetowych ścian łoskotem kół, nie pozwalał zwolnić. Gnałem prawie na oślep, starając się nie stracić szamana z oczu. W rezultacie wpadłem mu na plecy, gdy gwałtownie się zatrzymał. Pociągnął mnie gdzieś w bok, trzasnęły zamykane drzwi.
– Niezbyt komfortowa droga – stwierdziłem, dysząc ciężko.
Miałem wrażenie, że ten niewielki w sumie wysiłek mocno nadwyrężył moje siły.
– Kabel nigdy nie wychodzi, więc z niej nie korzysta. – Wiz.un bezskutecznie próbował wytrzepać pył z długich włosów. – Znam jeszcze jedno dojście od powierzchni, przez studzienkę, ale ostatnio kręciło się tam kilku podejrzanych typów, więc chwilowo je zamknęli.
Splunąłem kilka razy, pozbywając się (przynajmniej części) chrzęszczącego w zębach piachu, otarłem załzawione oczy, odzyskując ostrość widzenia. Staliśmy w korytarzu, który faktycznie mógł być zapomnianą odnogą techniczną. Oddzielające nas od tunelu drzwi z cienkiej blachy zawibrowały wyraźnie, gdy przetoczył się za nimi kolejny pociąg. Pomieszczenie oświetlały żółtawym blaskiem zwisające z sufitu na kablach żarówki w drucianych osłonach. Ściany z surowego betonu pokrywały kolorowe graffiti, nakładające się na siebie i nieczytelne. W kącie obok pojemników po farbach w sprayu walały się zużyte wtyczki, puszki po tanim syntetyku piwnym, stare strzykawki i inne ślady bytności potencjalnych klientów Kabla.
– Poczekaj chwilę – powiedziałem, widząc, że szaman rusza w głąb korytarza. – Muszę odpocząć.
Bieg tunelem był krótki, ale czułem, jak drżą mi mięśnie nóg. Z trudem łapałem oddech, głowa pulsowała bólem w rytm ciężkich uderzeń serca.
– Kiepsko wyglądasz. – Wiz.un przyjrzał mi się krytycznie. – Mam tu coś, co ci pomoże.
Chwilę szperał w kieszeniach, w końcu wyciągnął foliowy woreczek z kilkoma pastylkami.
– Nie chcę – odparłem, osuwając się po ścianie.
– Twój układ nerwowy głupieje, za dużo impulsów. To je trochę przytępi, zablokuje część neurotransmiterów.
– Muszę po prostu odpocząć. Nie wiadomo, czym nafaszeruje mnie Kabel – mówiłem ze wzrokiem wlepionym w brudną podłogę. – Głupio byłoby zejść z przedawkowania biośrodków w trakcie serwisu.
Kilka minut później uznałem, że dam radę podnieść się na nogi. Roztarłem peta o posadzkę i wstałem, otrzepując siedzenie. Szaman zmierzył mnie wzrokiem, skinął głową jakby sam do siebie i ruszył korytarzem. Poszedłem za nim, co chwila podpierając się ręką o ścianę.
Podziemne przejścia zdawały się nie mieć końca. Mijaliśmy rozwidlenia i boczne tunele, niekiedy zbyt niskie, by iść w nich wyprostowanym, ziejące wilgotną ciemnością. Mój przewodnik raz po raz skręcał w boczne odnogi, pewnie odnajdując drogę. Wyglądało na to, że często odwiedzał Kabla. Pewnie mieli jakieś interesy, o których wolałbym nie wiedzieć.
Chyba nawet firma nie dysponowała rzetelnymi planami wielokrotnie przebudowywanych kazamat. Być może już wkrótce rządząca korporacja będzie musiała bliżej przyjrzeć się tej podziemnej plątaninie. Jeśli aktywność słońca nadal będzie rosła, bezlitosny żar może w końcu wypędzić ludzi z powierzchni.
Tuż za rogiem korytarz rozszerzał się nieco i kończył zamkniętymi metalowymi drzwiami bez klamki. Pomieszczenie było jaśniej oświetlone, na jednej ze ścian wymalowano od szablonu graffiti przedstawiające ostrze lancetu wpisane w kwadratowy mikroprocesor. Czyżby Kabel dorobił się oficjalnego logo?
Wiz.un klepnął mnie w ramię i wskazał umieszczoną pod sufitem kamerkę telewizji przemysłowej.
– Uśmiechnij się – polecił, odwracając twarz w stronę obiektywu.
– Widzę, że u rzeźnika wiele się zmieniło – mruknąłem, idąc za jego przykładem.
– Fakt, interesy idą mu chyba całkiem nieźle – słowa szamana częściowo zagłuszył zgrzyt otwierających się drzwi.
Kolejny pokój pełnił rolę śluzy. Nie było tu kamer, za to przejścia pilnował rosły ochroniarz o twarzy naznaczonej licznymi bliznami, z których przynajmniej część wyglądała na umyślną skaryfikację. W połączeniu z wydatnymi kośćmi policzkowymi i grubymi łukami brwi robiło to niepokojące wrażenie, zupełnie jakby drzwi pilnowało jakieś brakujące ogniwo ewolucji. Jego prawa ręka była w całości wykonana z połyskującego ciemną szarością metalu.
– Cześć, Grabson! – Mój towarzysz bez wahania podszedł do osiłka, starając się nadać swoim słowom poufały ton.
Wzrok goryla mówił wyraźnie, że wcale nie są w takiej komitywie, jaką chciał udawać przede mną Wiz.un.
– Broń? – rzucił szczekliwie.
Westchnąłem ciężko, ale podałem mu orła i teleskopową pałkę.
– Tylko żeby nie zginęły – uprzedziłem, widząc, jak chowa je do stojącej z tyłu metalowej szafki.
Grabson spojrzał na mnie, całym sobą dając do zrozumienia, że po pierwsze, moje słowa stanowią dla niego obrazę, a po drugie, nawet gdyby moje rzeczy zniknęły, konsekwencje, jakie mógłby ponieść, nie robią na nim żadnego wrażenia.
Sapnął jeszcze coś do siebie i wcisnął przycisk na konsoli umieszczonej w ścianie. Zdawało mi się, że słyszę cichą pracę przekładni i serwomechanizmów, gdy prostował palec groźnie wyglądającej protezy. Nowe pomieszczenie w niczym nie przypominało poprzedniego miejsca pracy Kabla. Obskurna piwnica, w której kilka lat temu instalował mi nielegalne modyfikacje, nie umywała się do tej sali. Stojący na środku duży stół operacyjny lśnił czystą chirurgiczną stalą. Wisząca nad nim okrągła szpitalna lampa była w połowie wygaszona, ale i tak zalewała wszystko chłodnym białym blaskiem. Wokół i pod ścianami stały wózki, na których piętrzyły się popiskujące cicho komputery, ich monitory raz po raz ożywały, ukazując przesuwające się zielone ciągi danych, to znów gasły, strasząc nieprzeniknioną czernią. Leżące na podłodze przewody zebrano w schludne wiązki, pospinane opaskami zaciskowymi.
Panująca tu czystość i specyficzny porządek – na pierwszy rzut oka noszący znamiona chaosu – niespodziewanie uspokoiły mnie. Pomieszczenie wyglądało niemal jak sala kliniki RepTeku, pomyślałem, że może nie będzie tak źle. Kabel najwyraźniej przeszedł długą drogę od czasu, gdy ostatnio go widziałem. Skoro stać go było na ochronę i taki sprzęt, musiał naprawdę wyszkolić się w swoim fachu, a to dawało nadzieję, że przeżyję jego zabiegi.
– Wiz.un i Neth. Czekaliśmy na was – odezwał się niewysoki, chudy chłopaczek w białym kitlu, podnosząc głowę znad trzymanego w ręku tabletu. – Pan doktor zaraz przyjdzie.
Parsknąłem krótkim śmiechem, a pielęgniarz spojrzał na mnie zdziwiony.
– To Kabel skończył medycynę? – zapytałem, powstrzymując chichot. – Myślałem, że co najwyżej technikum elektryczne, i to zaocznie.
Wiz.un szturchnął mnie łokciem pod żebra, co tylko bardziej mnie rozśmieszyło. Nie wiedzieć czemu, cała sytuacja wydała mi się nagle absurdalnie zabawna. Nie wiedziałem, czy to cieknący port mieszał mi w połączeniach nerwowych, czy naprawdę było się z czego śmiać.
– Zrobimy szybki skan, żeby ocenić skalę uszkodzeń – powiedział chudzielec, gdy opanowałem wesołość. – Proszę za mną.
Podprowadził mnie do krzesła stojącego pod ścianą obok wózka z komputerem. Na monitorze wyczekująco mrugał płaski zielony kursor.
– Który port? – Pomocnik Kabla mówił odwrócony tyłem do mnie, grzebiąc w szufladce ze złączami i przewodami.
– Niestandardowy mam usmażony, więc trzeba będzie przez legalny – odparłem, patrząc, jak wyciąga kolejne wtyczki w różnych rozmiarach. Niektóre z nich wyglądały naprawdę dziwacznie, „pan doktor” zainteresował się chyba także technikami eksperymentalnymi. – Problem w tym, że ten cieknie.
– Nie szkodzi, zrobimy obejście i filtr. – Wybrał odpowiednią końcówkę oraz nieznaną mi przejściówkę. Połączył oba mieniące się pozłacanym blaskiem elementy i podszedł do mnie. – To złącze jest jednokierunkowe, skonfigurowane wyłącznie na odbiór. Podpiąłem do niego dodatkowy dyfraktor, wyłapie i rozproszy ewentualne zakłócenia zwrotne. To oznacza, że żadne impulsy z maszyny nie powinny zostać przekazane do ciała i wysączyć się z portu. Przynajmniej teoretycznie.