– Teoretycznie? – spytałem, choć nie byłem pewny, czy chcę znać odpowiedź.
Zresztą i tak byłem pogodzony z losem, bo zacząłem podwijać rękaw, zanim jeszcze pielęgniarz udzielił mi odpowiedzi.
– Z uszkodzonymi portami tak naprawdę nigdy nic nie wiadomo. – Wzmocnił wypowiedź wzruszeniem ramion. – Czasem sieją impulsy tak mocno, że sam kontakt nawet bez transferu może pogorszyć sytuację.
– Świetnie – skwitowałem, widząc, jak z wprawą zakłada lateksowe rękawiczki.
Odruchowo zacisnąłem zęby, gdy podłączał mnie do maszyny. Poczułem mocne ukłucie i palące mrowienie wokół zatopionego w ciele gniazdka, ale nie straciłem przytomności jak poprzednio. Ekran komputera ożył nagle, wyświetlił najpierw sygnaturę mojego portu, by kilka sekund później zalać się potokiem surowych danych.
– To potrwa tylko chwilkę, nasze algorytmy skanujące są najwyższej jakości – zapewnił mnie chłopak.
Zachowywał się jak profesjonalista w legalnym szpitalu. Rzetelna informacja dla pacjenta, uspokajający ton i przesadna dbałość o higienę zdradzały, że raczej nie nauczył się swojego fachu w podziemnych klinikach szemranych rzeźników. Może był kiedyś sanitariuszem w którejś z lecznic RepTeku?
Wiz.un wlepiał wzrok w monitor, ale nie sądziłem, żeby rozumiał cokolwiek z płynących na nim znaków. Urządzenie wyciągało ze mnie informacje zapisane nieobrobionym kodem. Przed przepuszczeniem przez translatory lub choćby interpretator niewiele można było z tego wywnioskować.
Seria cichych pisków zasygnalizowała zakończenie procedury. Pielęgniarz wyciągnął ze mnie wtyczkę, skóra wokół portu zapiekła nieco mocniej. Wprowadził kilka krótkich komend na klawiaturze, po czym na ekranie pojawił się sunący powoli pasek postępu.
– Analiza danych zajmie kilka minut. Zaraz wracam – oznajmił i zniknął w jednym z bocznych pomieszczeń.
Siedziałem w milczeniu, obserwując powolny progres pracy programu. Gdzieś z oddali dochodził miarowy stukot przetaczającego się pociągu metra, cicho popiskiwały pracujące komputery. Dopiero teraz, otoczony stalą chirurgiczną w jasnym świetle podziemnej sali operacyjnej, uświadomiłem sobie, że naprawdę mogę umrzeć. Krytyczny błąd organizmu. Funkcje życiowe wykonały niedozwoloną operację i zostaną zamknięte. Odcięcie zasilania bez szansy na backup.
Potrząsnąłem głową, odganiając te myśli. Nie dam się tak łatwo, przecież nie wykończy mnie jakiś durny cyfrak. Łańcuch błędów w kodzie i niedokończonych linijek, które kierowane idiotyczną namiastką sztucznej inteligencji zebrały się w całość. Cieknący w wyniku starcia z takim bytem port to zdecydowanie zbyt błahy powód, żeby umierać.
Znów zachciało mi się palić, ale nie wiedziałem, jak zareagowałby na to Kabel. Wprawdzie podczas mojej pierwszej operacji sam kopcił, nawet trzymając w ręku skalpel, ale w jego nowej klinice nie zauważyłem popielniczek, ani tym bardziej petów na podłodze, więc na wszelki wypadek postanowiłem się powstrzymać.
Boczne drzwi otworzyły się z cichym skrzypnięciem i do pomieszczenia wkroczył Kabel w białym kitlu. Wiz.un miał rację, mocno zmienił się od czasu, gdy widziałem go po raz ostatni.
Rzeźnik zawsze miał słabość do modyfikacji, także własnego ciała. Ostatnie kilka lat musiało być dla niego bardzo pracowite. Lewe oko miał obudowane jakimś syntetycznym ustrojstwem. Metalowy, opleciony wiązką nanokabli implant zagłębiony w kości policzkowej i łuku brwiowym podtrzymywał zintegrowaną z gałką oczną soczewkę świecącą lekkim błękitnym blaskiem. Rękawy fartucha miał podwinięte, więc nic nie zasłaniało wszczepów na przedramionach Kabla. Niewielka rurka tkwiąca w ciele nad prawym nadgarstkiem była półprzezroczysta, widziałem przepływającą przez nią krew. Tuż pod skórą lewej ręki, od łokcia do końcówek palców, umieszczone były przewody, wyglądające trochę jak nieizolowane nanokable. Co kilka sekund w obu kierunkach przebiegały przez nie czerwone świetlne impulsy.
– Neth, kopę lat, że tak powiem! – Kabel podszedł do mnie, szeroko rozkładając ręce w powitalnym geście. Jego twarz rozciągnęła się w nieprzyjemnym uśmiechu. – Nie byłeś u mnie, odkąd spłaciłeś ostatnią ratę za swoje ulepszenia.
– Jakoś nie było okazji – burknąłem niepewnie, z fascynacją przyglądając się ruchom niebieskiej soczewki. – Widzę, że sporo się zmieniło.
– Fakt, że tak powiem, nowa klinika w niczym nie przypomina poprzedniej nory – odparł, wyraźnie usatysfakcjonowany. – Wiesz, lepsza klientela, wyższe wymagania, lepsze technologie.
– Więc pewnie także wyższe ceny – stwierdziłem.
– O tym później, nie wiem jeszcze, jaki jest, że tak powiem, zakres szkód. – Rzucił okiem na monitor, ale program wciąż mielił dane.
– Kroisz teraz szychy z RepTeku? Wszczepiasz pornostymulanty i implanty na potencję? – zapytałem, bo zaintrygowała mnie ta gadka o lepszej klienteli.
– Tajemnica lekarska. – Chwilę mierzył mnie wzrokiem, sztuczna soczewka błysnęła zielenią i czerwienią, by sekundę później znów rozjarzyć się błękitem.
– Nad sobą też nieco popracowałeś – powiedziałem, gdy cisza zaczęła się przedłużać.
Kabel w odpowiedzi skinął tylko głową, najwyraźniej nie chcąc się chwalić swoimi modyfikacjami. Komputer zapiszczał cicho, oznajmiając, że przeanalizował informacje. Rzeźnik wprowadził kilka komend na klawiaturze, mruknął coś sam do siebie. Podrapał się w głowę, impulsy biegnące w lewej ręce przyspieszyły gwałtownie, soczewka w oku znów zmieniła kolor. Wyjął z kieszeni przewód, wpiął go w umieszczony za uchem port i podłączył się do komputera. W tej samej chwili jego twarz przygasła, przestała wyrażać cokolwiek. Zupełnie jakby na chwilę się wyłączył, czy raczej przeszedł w inny tryb.
Przez tych kilkanaście sekund wyglądał zupełnie nieludzko, aż zacząłem się zastanawiać, jak dużo elektroniki sobie wszczepił. Ciekawe, ile zostało w nim z człowieka?
Do świata żywych wrócił natychmiast po odłączeniu wtyczki.
– Że tak powiem, nie jest dobrze – powiedział, patrząc mi w oczy. – Jak ci się udało tak urządzić?
– Tajemnica lekarska.
– Nie jesteś lekarzem.
– Ty też nie.
– Usmażony alternatywny port, neuroimplanty, okablowanie, a do tego ten wyciek. – Pokręcił głową z udawaną troską. – To cię będzie, że tak powiem, sporo kosztowało.
– Mam pieniądze – odparłem krótko. – O jakiej sumie mówimy?
Kabel podał kwotę, niebiorący dotąd udziału w rozmowie Wiz.un zagwizdał cicho.
– To jakiś absurd – stwierdziłem z niedowierzaniem.
– To moja stawka. Za tę cenę będziesz, że tak powiem, jak nowy i dorzucę ci nawet kilka opcji specjalnych. – Mrugnął niezmodyfikowanym okiem, co sprawiło dość upiorne wrażenie. – Większa moc, szybszy dostęp, materiały najwyższej jakości.
– Nie masz jakiejś opcji standard?
– Przykro mi. – Uśmiech na jego twarzy mówił dokładnie co innego. – Zawsze możemy rozliczyć się jak ostatnio. Będę też potrzebował, że tak powiem, zabezpieczenia.
Kilka lat temu Kabel na kredyt zainstalował mi modyfikacje. Spłaciłem go w ratach, częściowo gotówką, a także pracą. Drobne zlecenia, kradzież danych, czasem sprzętu. Nic, do czego chciałbym wracać, ale chyba nie będę miał wyjścia. Oczywiście, było jeszcze zabezpieczenie. Implementowany sprzętowo wirus wszczepiony w port. Rzeźnik mógł aktywować program w dowolnym momencie. Istniało także uwarunkowanie czasowe, na wypadek gdybym postanowił pozbyć się Kabla. Sekwencja miała włączyć się samoczynnie, chyba że wprowadzono odpowiedni kod, więc zanim spłaciłem dług, co parę dni musiałem się meldować w klinice. W razie uruchomienia wirus powodował gwałtowne przepięcie, a w rezultacie śmierć. Niezbyt przyjemną, pełną bólu, drgawek i szaleństwa. Tak przynajmniej twierdził Kabel, a ja nie miałem jakoś odwagi tego sprawdzać.
– Nie ufasz mi? – Nie czułem się zbyt komfortowo z myślą, że kolejny raz będę nosił w sobie bombę zegarową.
– Ja nie ufam nikomu, Neth, dlatego, że tak powiem, jeszcze żyję.
– Zgadzam się – z westchnieniem przystałem na jego warunki. – Część stawki dostaniesz po zabiegu, resztę odpracuję.