– Jak umówiłeś się z Kablem? – postanowiłem zająć się bieżącym problemem.
– Nie bardzo wiedziałem, co mu powiedzieć, nie znaliśmy jeszcze wtedy skali... zniszczeń – odparł Wiz.un, niezdarnie dobierając słowa. – Uprzedziłem, że będzie robota.
– Mówiłeś mu, że chodzi o mnie?
– Tak, twoja instalacja jest dość nietypowa, uznałem, że będzie się musiał przygotować. Możemy iść, jak tylko skończą wieczorne zraszanie.
Bez słowa wstałem i zacząłem przygotowywać się do wyjścia.
– Nie wejdziesz z tym do Kabla – stwierdził szaman, widząc, jak przypinam pod pachą kaburę z orłem.
Zacisnąłem zęby, starając się opanować wzbierający znów gniew. Wiedziałem, że ma rację. Zwykle nie paraduję po Polis z nielegalną bronią, ale dziś bardzo chciałem ją wziąć. Nie ufałem swojemu ciału i potrzebowałem dodatkowej ochrony. Choć to chyba niemożliwe, zdawało mi się, że czuję słabość sączącą się z uszkodzonego portu.
– Zobaczymy – zdecydowałem się postawić na swoim.
Zabrałem jeszcze teleskopową pałkę, narzuciłem bluzę i dałem znak, że jestem gotowy.
– Jak już wydobrzejesz, skontaktuj się z nami. – Nikthi podała mi nośnik. – Tu masz namiary na DTek.
Oni naprawdę zachowywali się niepoważnie. Właśnie wręczyła mi dane, za które RepTek byłby pewnie gotowy nieźle mi zapłacić. Kto wie, może nawet dostałbym awans?
– Jeśli ty nas nie znajdziesz, my to zrobimy – uprzedził mnie Gart głosem, który w zamierzeniu miał być pewnie groźny. Zupełnie nie pasowało to do skrzypka o subtelnych palcach.
– A jeśli sobie tego nie życzę? – postanowiłem się z nim podroczyć.
– Neth, prosimy tylko, żebyś rzucił okiem na informacje, które zebraliśmy – dziewczyna wtrąciła się, zanim doszło do sprzeczki. – Sam ocenisz, czy przesadzamy.
Popatrzyła na mnie tymi wielkimi zielonymi oczami, skinąłem głową w odpowiedzi.
Wyszliśmy z mieszkania, hakerzy obrzucili mnie zdziwionym wzrokiem, gdy zamykałem drzwi analogowym (z pozoru) kluczem. Nie czułem się w obowiązku wyjaśniać im, co robię. Przekręciłem go w zamku dwukrotnie, uzbrajając ukrytą we framudze minę.
O tej porze Miasto zawsze wydaje mi się całkiem znośne. Krótko po zachodzie słońca, gdy zraszarki skończą swój ostatni tego dnia cykl, a spływająca z lśniących chodników woda tworzy przy krawężnikach niewielkie strumyczki, niknące z cichym pluskiem w kratkach ściekowych. Wilgoć paruje z rozgrzanego asfaltu, okrywając okolicę tajemniczym falującym oparem, podświetlanym kolorowym blaskiem latarni i neonów. Temperatura spada, wiejący od Pustyni wiatr chłodzi rozgrzane mury budynków. Powietrze staje się rześkie i niemal świeże. Odgłosy rozmów i kroków nielicznych przechodniów tłumi wieczorna mgła. Ludzie poruszają się po ulicach pewnie, nie kulą się, przemykając od jednego podcienia do drugiego. Bezlitośnie palące słońce na jakiś czas oddaje władzę nad Polis.
– Czy ty jesteś całkiem pojebany? – zapytałem Wiz.una, gdy rodzeństwo hakerów pożegnało się i zniknęło za rogiem. – Nie dość, że wpakowałeś mnie w robotę, która może się okazać moją ostatnią, to jeszcze sprowadzasz mi do domu jakichś świrów.
– Neth, zrozum, nie miałem wyjścia! Zaliczyłeś zjazd, jak tylko podpiąłem ci wtyczkę. Nie wiedziałem, czy przeżyjesz, a musiałem zgłosić się do Linka, inaczej obaj mielibyśmy kłopoty. Ktoś musiał cię pilnować, a Nikthi i Gart od dawna o ciebie pytali.
– To jeszcze nie powód, żeby wpuszczać ich do mojego mieszkania – burknąłem, choć wiedziałem, że pewnie ma rację.
Szaman skierował się w stronę stacji metra, posłusznie ruszyłem za nim. Zmierzaliśmy w kierunku centrum, tam gdzie świateł i ludzi było więcej.
Obawiałem się wizyty u Kabla. Prawdę mówiąc, byłem przerażony. Zbyt dobrze pamiętałem ból i... inne wrażenia, jakich doświadczyłem, gdy instalował mi nielegalne złącze i okablowanie. Gdyby nie bezpośrednie zagrożenie życia, wolałbym nie mieć z tym rzeźnikiem nic wspólnego.
– Naprawdę myślisz, że to świry? Może faktycznie na coś trafili.
– Wariaci, do tego bardzo nieostrożni – odparłem zdecydowanie. – Pamiętasz Błękitnych Ocaleńców?
– Ci to dopiero byli pomyleni – zgodził się Wiz.un.
O tym wiedzieli wszyscy. RepTek zdelegalizował ich, bo odkrył, że pracowali nad cyfrowym wirusem, który po podłączeniu do portu osobistego miał wysmażyć ofierze część kory mózgowej i namieszać w połączeniach.
Zatrzymałem się na chwilę przy automacie z papierosami. Podświetlający go neon brzęczał cicho. Nie wiedzieć czemu ten dźwięk działał mi na nerwy. Wybrałem czerwone nailsy – o popularności tej marki świadczył wyślizgany przycisk z zatartym, nieczytelnym napisem.
– RepTek ostrzega, palenie jest niebezpieczne dla twojego zdrowia – oznajmiła maszyna, gdy zbliżyłem kartę, żeby zapłacić.
– Cóż, co mnie nie zabije...
– To cię trwale okaleczy – dokończył Wiz.un.
Uświadomiłem sobie, jak te słowa zabrzmiały w mojej obecnej sytuacji, i po plecach przebiegł mi dreszcz.
– Po co sekciarze chcieli zakodować takie świństwo? – Szaman zauważył moje zdenerwowanie i wrócił do poprzedniego tematu.
– Cholera ich wie, przecież to była banda pojebów – odparłem, wyciągając paczkę ze szczeliny automatu. – Chodźmy kawałek dalej, to bzyczenie mnie wkurwia.
Spojrzał na mnie badawczo, ale nic nie powiedział. Pewnie zastanawiał się, czy moja nagła nadwrażliwość ma jakiś związek z cieknącym portem.
Stanęliśmy pod niedużym zadaszeniem nieopodal zejścia do metra. Spojrzałem na czyste nocne niebo, usiane świecącymi w oddali gwiazdami. Pomyśleć tylko, że nim nasza gwiazda się zbuntowała, zalewając ziemię bezlitosnym żarem, planowaliśmy podbój kosmosu. Dziś tylko górująca nad Miastem Wieża ironicznie mrugała czerwonym światełkiem ku odległym i nieosiągalnym galaktykom.
– Uważasz, że DTek to ten sam kaliber świrów? – zapytał diler po chwili.
Wykorzystując papierosa jako pretekst do zwłoki, kilkanaście sekund zastanawiałem się nad odpowiedzią.
– Jeszcze nie – odparłem wreszcie. – Na pewno są na dobrej drodze. Nie wierzą, że są wybrani i mają misję od Boga, ale są przekonani o swojej racji i słuszności sprawy. Stąd do terroryzmu tylko jeden krok.
Zeszliśmy w dół po schodach i stanęliśmy na peronie stacji metra Wrzaski. Odruchowo rzuciłem okiem na multiterminal, z którego niedawno usunąłem niegroźnego cyfraka. Urządzenie działało prawidłowo, monitor lśnił uspokajającym błękitnym blaskiem ekranu powitalnego. Świetlówki przy końcu peronu nadal nie wymieniono. Wiatr z tuneli niósł zapach rozgrzanego metalu i miarowy stukot kół pociągów.
– Kabel dalej siedzi pod ziemią?
– On już raczej stamtąd nie wyjdzie. – Szaman pokręcił głową. – Kiedy byłeś u niego ostatnio?
– Kilka lat temu. Robiłem drobny tuning implantów, wymieniałem jeden nanokabel. Dlaczego pytasz?
Diler wstrzymał się chwilę z odpowiedzią, żeby nie przekrzykiwać hałasu wjeżdżającego na stację składu.
– Od tego czasu trochę się zmienił – powiedział, gdy usiedliśmy w wagonie. – Rozbudował sobie klinikę.
– Ładna nazwa dla tej nielegalnej rzeźni. – Wzdrygnąłem się na samą myśl. – A sam doktor? Kolejne modyfikacje?
– Tak. Jest teraz znacznie mniej...
– Ludzki?
Wiz.un tylko przytaknął.
Wysiedliśmy nieopodal dworca. Skierowałem się w stronę wyjścia, ale szaman zatrzymał mnie.
– Nie tędy. Tamto przejście jest zamknięte. Będziemy musieli wejść od strony tuneli – powiedział, patrząc na ziejący ciemnością otwór.
– Co z kamerami? – Dyskretnie wskazałem zamontowane pod sufitem czujne elektroniczne oczy.
– Kabel przejął je dawno temu. Strażnicy miejscy oglądają spreparowane nagranie, a obraz na żywo idzie do kliniki.
– Jak chcesz to zrobić? – zapytałem, gdy stanęliśmy przy ścianie na końcu peronu.
– Najlepiej szybko. Zaczekamy na pociąg, jak tylko przejedzie, zeskakujemy na tory i idziemy kawałek, po lewej będzie odnoga korytarza technicznego. To niedaleko, nie martw się, przed następnym składem na pewno zdążymy.