Łomot bębnów kanibali płynnie przeszedł w stukanie do drzwi. Zwlokłem się z mokrej od zimnego potu pościeli, rzuciłem okiem przez wizjer i odblokowałem zamek.
– Wyglądasz jak gówno – powiedział Wiz.un zamiast powitania. – Co ci się stało?
– Wszystko – burknąłem, obierając kurs powrotny do wyrka. – Jak chcesz coś do picia, to będziesz musiał sam sobie wziąć. – Dla zaakcentowania mojej gościnności machnąłem ręką mniej więcej w kierunku aneksu kuchennego.
– Przyniosłem trochę rzeczy, postawimy cię na nogi.
– EnBara? – Sam nie wiem, czemu przyszło mi to do głowy.
– Widzę, że załadowałeś speedersa – stwierdził zupełnie bez związku, uśmiechając się przy tym pod nosem. – Mają zaszytą reklamę podprogową – wyjaśnił, widząc moje zdziwione spojrzenie. – Rozumiesz, to z troski o klientów. Te wtyczki nieźle tarzają, więc dodałem im zapis, który wymusza uzupełnianie energii.
– Kurwa, ja nawet nie lubię tych batonów. – Pokręciłem obolałą głową. – Takie są skutki ładowania przez legalny port.
– Nie martw się, reklama wygaśnie za kilka godzin. Przy okazji nie będziesz musiał czyścić złącza. Bardzo porządnie zakodowałem te speedersy, jedyny ślad, jaki zostawiają, dotyczy tej zajawki na enBara. System uzna, że złapałeś ją od publicznego terminala. Dobra, kładź się. Zobaczymy, jak ci pomóc.
– Wiz.un, nie sądzę, żeby medycyna naturalna czy medytacja mogły tu pomóc – marudziłem, siadając na łóżku.
– Zdaję sobie z tego sprawę. – Szaman postawił torbę na stoliku i zaczął metodycznie przeglądać jej zawartość. – Dlatego to, co przyniosłem, stanowi wręcz definicję medycyny bardzo nienaturalnej. Zaczniemy od łagodnego fizjowspomagacza i czegoś przeciwbólowego.
Na myśl o cyfrowych prochach żołądek podjechał mi do góry, po czym wywinął salto.
– To chyba nie jest najlepszy pomysł. Załadowałem wczoraj za dużo.
– Nie martw się, to nie taki ostry kod jak tamte. – Diler wciąż czegoś szukał. – Pomoże ci wyjść na prostą. Mam, to będzie dobre. – Odwrócił się do mnie, trzymając w ręku pozłacaną wtyczkę. – Nie odłączyłeś nawet przedłużacza? Kurwa, faktycznie nieźle cię potargało.
Odwinął mi rękaw i syknął przez zęby. Czułem, jak dotyka zdrętwiałej skóry wokół nielegalnego portu, przytrzymuje palcami i wyciąga tkwiący w ciele przewód.
– Musisz iść do Kabla – zawyrokował, kręcąc głową. – To złącze się kończy.
– Wiz.un, mówiłem ci już, ja nic nie muszę – odparłem, przymykając oczy. – Załadujesz mi wreszcie to cholerstwo?
Ciche kliknięcie, z jakim lśniący walec wskoczył na miejsce, zgasiło moją świadomość.
– ...cież widzę. Trzeba to z niego wydłubać.
– Kurwa, Link mnie zabije.
– Nie panikuj, dasz mu, czego chciał, kończę kopiować dyski.
Przytomność czaiła się gdzieś na obrzeżach mózgu niczym cyfrak przy terminalu. Falowała i drżała, lecz nie chciała powrócić na dobre. Głosy wokół mnie były przytłumione, jakby dobiegały z daleka, wychwytywałem fragmenty nie do końca zrozumiałych słów i zdań.
– Dasz radę go postawić...
– ...wiem, spróbuję.
Ciałem, którego istnienia miałem nikłą świadomość, wstrząsnęły gwałtowne dreszcze. Płaczliwy dźwięk elektrycznych skrzypiec zagłuszył inne dźwięki na kilka minut lub lat. Pod powiekami zobaczyłem rogatą postać cyfraka, ciemność wokół zgęstniała gwałtownie.
Przebudzenie było bolesne. Światło kłuło w oczy, głowa pulsowała tępym bólem, wokół legalnego portu dostępowego rozlewało się nieprzyjemne, mrowiące ciepło. Zamrugałem z nadzieją, że odzyskam ostrość widzenia, ale niewiele to pomogło. Odwróciłem głowę i wtedy ją zobaczyłem.
Siedziała blisko, odwrócona do mnie bokiem. Część jej twarzy zakrywały ciemne włosy, poprzetykane fioletowymi i blond pasemkami. Zdziwiony, rozpoznałem dziewczynę, którą (chyba w poprzednim stuleciu) minąłem na schodach, wychodząc od Wiz.una. Była ubrana w te same obcisłe czarne spodnie i bluzkę w jaskrawym żółtym kolorze. Z bliska zobaczyłem, że w jej lewej brwi tkwi niewielki kolczyk.
Wpatrywała się w ekran leżącego na kolanach laptopa i w zamyśleniu przygryzała wargę. Jej chude palce krótkimi seriami stukały w klawiaturę. Z urządzenia wychodził przewód. Udało mi się skupić wzrok na tyle, by dostrzec, że jest zakończony wtyczką zatopioną w moim legalnym porcie. Sygnalizująca transfer danych dioda mrugała miarowo. Zielony, zielony, czerwony, zielony, zielony, czerwony.
Szarpnąłem się gwałtownie, kiedy do mojego otępiałego mózgu dotarło, co się właściwie dzieje.
– Hej, spokojnie. – Silna dłoń złapała mnie za nadgarstek prawej ręki, którą usiłowałem chwycić łączący mnie z komputerem kabel.
Nieznajomy mężczyzna chwycił mnie za ramię i przygwoździł do łóżka. Próbowałem się opierać, ale zupełnie nie miałem siły. Przez myśl przemknęło mi, że pogadalibyśmy inaczej, gdybym miał przy sobie orła.
– Kim jesteście?! Gdzie jest Wiz.un?! – Starałem się nadać głosowi odpowiednio groźny ton, ale przez wyschnięte na wiór gardło wydobył się żałosny szept.
– Spokojnie, nic ci nie zrobimy. Jestem Nikthi, a to mój brat Gart. – Dziewczyna oderwała wzrok od monitora i spojrzała wprost na mnie. – Szaman musiał na chwilę wyjść.
– Wypnij mnie z tego. Chcę wstać. – Tym razem zabrzmiałem nieco pewniej, ale nadal dość słabo.
– Daj mu wody – Nikthi zignorowała mnie i zwróciła się do swojego towarzysza.
Gart popatrzył na mnie podejrzliwie, ale ostatecznie puścił moją rękę i ruszył do kuchni. Zdałem sobie sprawę, że jego też już gdzieś widziałem. Sekundę później skojarzyłem fakty. To on grał w metrze na elektrycznych skrzypcach zainfekowanych przez cyfraka. Cała ta sytuacja stawała się coraz bardziej absurdalna. Zmierzyłem go wzrokiem. Nie był atletycznej budowy ciała, pewnie ważył połowę tego, co ja. Mimo to udało mu się przytrzymać mnie na łóżku, co dawało pojęcie, jak bardzo byłem osłabiony. Miał długie, chude palce i ostre rysy twarzy, przy dokładniejszych oględzinach dawało się zauważyć pewne podobieństwo do siostry.
– Jestem technikiem RepTeku – powiedziałem, gdy zwilżyłem obolałe gardło. – Odłącz mnie od tego.
– Umrzesz, jeśli to zrobię – odparła dziewczyna spokojnie, po czym znów wprowadziła na klawiaturze jakąś komendę. – Właściwie to umrzesz tak czy inaczej.
– Co tu się, kurwa, właściwie wyprawia?! – Tego było już dla mnie za wiele, poczułem wzbierającą w osłabionym ciele wściekłość. Spodziewałem się, że gniew nieco mnie ożywi, zamiast tego znów zgasło światło.
Kiedy świadomość wróciła, wszyscy byli tam, gdzie wcześniej, więc chyba byłem nieprzytomny tylko kilka minut. Od momentu wejścia do laboratorium Chińczyków film urywał mi się częściej niż podczas pamiętnego kilkudniowego baletu z Borsem, który urządziliśmy po jego awansie.
– Leż spokojnie – poprosiła Nikthi, zupełnie jakbym miał siłę się zerwać i przebiec maraton. – Zaraz wszystko ci wyjaśnię.
– Gdzie jest Wiz.un? – ponowiłem pytanie o dilera.
– Musiał wyjść – odpowiedział Gart.
– Dokąd?
– Odpowie, jak wróci – uciął krótko.
– Miałeś spięcie synaptyczne – powiedziała dziewczyna. – Dość poważne. Właśnie robię ci pełną diagnostykę, ale nie wygląda to dobrze.
– Kurwa.
– No właśnie. – Pokiwała głową. – Szaman zadzwonił po nas, żebyśmy zobaczyli, czy da się coś zrobić.
Opuściłem na poduszkę głowę, która nagle zaczęła mi ciążyć. Zapatrzyłem się w sufit i zbierałem siły. Wiz.un, kurwa, lepiej, żebyś szybko wrócił, pomyślałem. Twoje marne półtora tysiąca czitów nie jest warte tego gówna.
– Oczywiście zrobił to wyłącznie z troski o moje zdrowie – bardziej stwierdziłem, niż zapytałem. – Proszę, Wiz.un, troskliwy diler.
– Powiedział, że zapłacisz – odparła Nikthi. – Poza tym interesują nas takie przypadki.
– Nas...? Przypadki...? – zaciekawiłem się.
– Mnie i Garta – mówiąc to, uciekła spojrzeniem w bok. – W tej chwili masz we krwi łagodną mieszankę biośrodków – podjęła pewniejszym tonem. – Tylko dlatego czujesz się w miarę znośnie.