Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Ręka drżała mi mocno, gdy wyciągałem wtyczkę z portu konsoli. Gniazda w ciele wolałem nie sprawdzać. Odrętwienie wokół niego nie wróżyło niczego dobrego, miałem jedynie nadzieję, że wszystko wciąż działa. Z nosa ciekła mi krew. Głowa łupała okrutnie, na obrzeżach pola widzenia zagnieździła się tak dobrze mi znana czerwona mgiełka. Starając się nie myśleć o konsekwencjach, chwyciłem zwisający z nielegalnego gniazda kabel, wybrałem odpowiednią końcówkę i wetknąłem w nią ostatni fizjowspomagacz.

Narkotyk zaczął działać, lecz wyjątkowo słabo. Ucisk wprawdzie zelżał, szkarłatny obłok zbladł nieco, ale to wszystko. Żadnego zastrzyku energii czy kodu migoczącego przed oczami. Nie byłem pewien, czy wynikało to z przyjęcia drugiej dawki w ciągu kilku minut, czy mój interfejs po starciu z cyfrakiem ostatecznie odmówił posłuszeństwa.

Takie walki zawsze mnie wyczerpują. Nie wiem, jaka mutacja sprawiła, że widzę te stwory i potrafię je kasować, ale ten defekt genetyczny obarczony jest bardzo konkretną ceną. Otarłem krew z twarzy i skupiłem wzrok na konsoli. Zanim zostałem zaatakowany, zdołałem wyłączyć wieżyczki. Teraz mogłem już spokojnie dezaktywować pozostałe zabezpieczenia oraz odblokować wszystkie drzwi. Umiejętności nabyte w RepTeku się przydają, w końcu większość systemów w Mieście jest do siebie podobna. Wieżyczka na korytarzu schowała się już w suficie. Mięśnie mnie bolały, przed oczami latały mroczki, w uszach słyszałem jednostajny pisk. Lekko się zataczając, ruszyłem na przeszukanie laboratorium. Chciałem szybko znaleźć to, po co tu przyszedłem. Miałem szczęście, pomieszczenie obok okazało się serwerownią. Wzdłuż jednej ze ścian ustawiono szafy z komputerami połączonymi pękami kabli sieciowych spiętych w schludne wiązki. To właśnie tutaj musiał rezydować skasowany przed chwilą cyfrak. Być może spora moc obliczeniowa tych maszyn pozwoliła mu tak dobrze się rozwinąć. Tak czy inaczej, o dane mogłem być spokojny. Nigdy nie spotkałem się z sytuacją, żeby cyfrowy byt celowo je zniszczył. Gromadziły, dopisywały spore fragmenty, kryły się w linijkach kodu, ale nie usuwały go.

Macierz dyskowa stała w końcu pokoju, zielone diody błyskały uspokajająco. Usunąłem dysk oznaczony jako kopia zapasowa i schowałem go dla Wiz.una. Nośnik powinien zawierać wszystkie dane, więcej nie było sensu brać. Szaman mówił też coś o próbkach, więc postanowiłem kontynuować.

Kolejne drzwi były opatrzone skomplikowanym chińskim ideogramem wymalowanym czerwoną farbą od szablonu. Nie miałem pojęcia, co oznacza ten znak, więc po prostu pchnąłem skrzydło.

Siedzący na krześle trup ostro zalatywał zgnilizną. Białe kafelki wokół niego pokryte były zaschniętymi płynami ustrojowymi. Cofnąłem się gwałtownie, powstrzymując odruch wymiotny. Chwilę zajęło, zanim zdołałem uspokoić żołądek, ale w końcu przełamałem się i zmusiłem do wejścia. Denat był przypięty pasami do fotela zabiegowego, jego biały niegdyś podkoszulek szpeciła skorupa wymiocin. Głowę miał zwieszoną na piersi, co oszczędziło mi widoku jego twarzy. Przedramiona były pokryte strupami, charakterystycznymi śladami po igłach. Bioćpun, pewnie coś na nim testowali. Jego obecny stan nie pozwalał określić, czy eksperyment się powiódł. Zwłoki miały częściowo wydłubany na zewnątrz legalny port dostępowy. Skóra wokół była poczerniała, widziałem nanokable znikające w ciele. Przewód wetknięty w złącze nadal był podłączony do niedużego terminala, lecz ekran był martwy, podobnie jak źródło sygnału. Na narzędziach chirurgicznych zalegających na niewielkim stoliku obok fotela zobaczyłem rdzawe ślady starej krwi. Światło dużej lampy wpuszczonej w sufit wydobywało każdy makabryczny szczegół tej sceny. Z trudem opanowując mdłości, zgarnąłem do plecaka kilka fiolek i pełnych strzykawek, na chybił trafił, po czym szybko opuściłem pokój.

Pozostały jeszcze dwie sale, na szczęście żadna nie była oznaczona jak ta, którą właśnie opuściłem. Laboratorium nie było chyba tak duże, jak spodziewał się Wiz.un. W kolejnym pomieszczeniu znajdowały się miniszklarnie z instalacją hydroponiczną. Zajrzałem do jednej z nich. Brudnozielona, gąbczasta masa wyglądała zdecydowanie organicznie. Drżała i falowała lekko, wydzielając ciężki, nieco stęchły zapach. Jakiś gatunek pleśni? Szamana na pewno to zainteresuje. Wziąłem ze stołu niewielkie przezroczyste pudełko i za pomocą szczypiec oderwałem kawałek plechy. Woń stęchlizny nasiliła się, ale osłabła, gdy zamknąłem pojemnik. Miałem już wychodzić, gdy pomiędzy dalszymi foliowymi tunelami zauważyłem kolejnego trupa w białym kitlu, również posiekanego kulami. Rozejrzałem się uważniej i stwierdziłem, że w suficie jest mechanizm opuszczający wieżyczkę. Nie podobały mi się wnioski, które same przychodziły do głowy. Znalazłem do tej pory tylko dwie osoby z obsługi laboratorium. Czy reszta uciekła, gdy zaczęły się problemy? Tych dwóch wyglądało, jakby wykończył ich zautomatyzowany system ochronny. Podszedłem do martwego Azjaty i zobaczyłem, że do fartucha ma wciąż przypiętą plakietkę identyfikacyjną z chipem, więc wieżyczka nie powinna go zaatakować. Jeśli zmusił ją do tego cyfrak, znaczyłoby to, że był skrajnie agresywny. Czegoś takiego jeszcze nie widziałem. Te stwory zwykle nie atakowały ludzi w bezpośredni sposób, raczej żerowały na danych, gromadząc je i przetwarzając w sobie tylko znanym celu. W najgorszych przypadkach ich obecność była co najwyżej uciążliwa.

Ostatnie pomieszczenie okazało się czymś w rodzaju niedużego warsztatu, wyposażonego w dwa stanowiska mikroskopowe do precyzyjnego lutowania. Na stołach walały się pęczki nanokabli, rozłożone na części porty osobiste, zarówno legalne, jak i o niestandardowych rozmiarach. Wypatrzyłem też wszczepiane w mięśnie stymulatory i trochę elektroniki, której przeznaczenia nawet nie próbowałem się domyślać. Wiz.un twierdził, że pracowali tu nie tylko nad biośrodkami, ale także kombinowali coś z cyfrowymi dopalaczami. Wyglądało na to, że nie docenił Chińczyków. Mogli tu modyfikować, a nawet tworzyć nie tylko złącza, ale nawet kompletne wszczepiane instalacje. Wszystko z użyciem najnowszych technologii i sprzętu, o jakim Kabel pewnie śnił po nocach. Wziąłem trochę komponentów, które wydawały mi się najciekawsze i najmniej uszkodzone. Mechanik powinien zapłacić za nie niezłą kasę, a pieczenie w okolicy nielegalnego gniazdka wskazywało na to, że wizyty u niego i tak nie uniknę.

Obciążony łupami, postanowiłem zakończyć eksplorację laboratorium. Miałem dane i próbki dla szamana, być może wyciągnę z tego jeszcze coś na boku. Byłem wyczerpany po walce z cyfrakiem i marzyłem o odpoczynku oraz dużej whisky, najlepiej doprawionej wtyczką przeciwbólową.

Pisk opon zaskoczył mnie, gdy odblokowywałem multiterminal służący za drzwi wejściowe. Zza zakrętu wypadł czarny SUV, zarzuciło go bokiem i zatrzymał się w poprzek jezdni. Chińczycy musieli mieć jakieś połączenie z laboratorium! Pewnie kiedy pozbyłem się cyfraka, dostali sygnał i postanowili go sprawdzić. Kierowca zauważył, jak wychodzę z placówki, silnik zawył na wysokich obrotach, pojazd ruszył w moją stronę.

Zrywam się do biegu, wiedząc, że na otwartej przestrzeni nie mam szans. Ryk za mną narasta, w ostatniej chwili dopadam bocznej alejki i rzucam się w nią desperacko. Czuję podmuch powietrza, wóz musiał minąć mnie dosłownie o centymetry. Słyszę, jak zawraca, groźny wizg gumy po asfalcie nie zwiastuje niczego dobrego. Przestrzeń między blokami jest chyba zbyt wąska, żeby dał radę tu wjechać, powinienem się jej trzymać. Sięgam do kieszeni po speedersa, na szczęście wtyczka pasuje do legalnego portu. Napompowany adrenaliną, upuszczam ją na ziemię, opadam na kolana i gorączkowo macam wokół. Pomruk samochodu jest coraz bliżej, palce trafiają wreszcie na krągły kształt. Ładuję wtyczkę prosto w złącze i zrywam się do szaleńczego biegu. Za plecami słyszę trzaski otwieranych drzwi, ktoś krzyczy coś chyba po chińsku. Nagła fala gorąca zalewa mnie, napełniając energią – to aktywuje się wetknięty w ciało speeders. Czuję żar w mięśniach, impuls dociera do mózgu i tam eksploduje. Przed oczami na tle zawalonych śmieciami alejek i ceglanych ścian kamienic w obłędnym tempie migają mi fragmenty kodu. Nie mogę się na nich skupić, centralny ośrodek nerwowy właśnie rzucił do działania wszystkie rezerwy organizmu. Gdzieś z tyłu rozlega się krótka seria, po niej druga i trzecia. Coś uderza mnie nad lewą łopatką, z gardła wydobywa mi się dźwięk pomiędzy zduszonym charkotem a rykiem wściekłości. Na ułamek sekundy gubię krok, lecz potem jeszcze przyspieszam. Skręcam w bok, potem drugi raz. Łomot krwi w uszach jest ogłuszający, serce wali coraz szybciej i mocniej, mam wrażenie, że boleśnie uderza o żebra. Świat rozmywa się, gubi we wciąż przyspieszających, świecących jadowitą czerwienią symbolach. Nie słyszę już odgłosów pogoni, kluczę w bocznych alejkach, przeskakując sterty śmieci i wpadając na ściany. Przebiegam szeroką ulicę, dopadam jakiejś bramy. Krótki korytarz, kolejne drzwi, podwórko. Szaleńczy, wspomagany cyfrowo pęd. Nie wiem dokąd, byle dalej od laboratorium, Chińczyków, czarnego SUV-a i karabinów maszynowych. Wszystko wokół tonie w szkarłatnej poświacie, mózg wyłącza wyższe funkcje, koncentrując się na biegu. Ostatnie, co rejestruję, to zapuszczony blok z wielkiej płyty, wyrwane z zawiasów drzwi i obskurna klatka schodowa. Dalej jest już tylko ciemność.

14
{"b":"933176","o":1}