– To jest po prostu popelina – powiedziała na wstępie referatu sprawozdawczego Generalna Wiedźma Przewodnicząca, otwierając LXIII Nadzwyczajny Sabat na Kosmatym Pagórku.
I miała rację. W onych czasach nawet tak idealna sfera jak bajeczność stała się przedmiotem procesów gnilnych, postępującego zwyrodnienia i schodzenia na psy. Korzystając z poluzowania struktur świata alternatywnego, hucpiarskie cwaniactwo przekroczyło wszelkie granice, przecisnęło się przez szpary międzywymiarowe i runęło na nie przygotowany świat bajecznych, a więc z natury idealistycznych praw i akcesoriów.
Z niewiadomego poduszczenia koniki garbuski zaczęły prostować grzbiety i zapisywać się do gonitw wiosennych (niektóre z nich dorabiały również, spekulując biletami). W ślad za nimi kije-samobije zażądały podwyżki swoich i tak wysokich uposażeń, domagając się nadto elektronicznych końcówek z Japonii. Doszło do tego, że rzadko która czarownica poleci na sabat na miotle służbowej bez pleksiglasowej kabiny ochronnej, a skorumpowane złote rybki spełniają gratis najwyżej dwa życzenia, za trzecie każą sobie płacić w dewizach.
Głęboki niesmak wywołała w Axarii afera śpiącej królewny, która, jak się okazało, drzemała tylko w dzień, nocami zaś oddawała się wyuzdanym uciechom z rozmaitymi dziwolągami, spieszącymi do niej z całego kontynentu.
A jakimi słowami określić proceder fałszywego królewicza (z wykształcenia golibrody), który objeżdżał ze starym pantoflem bardziej zapadłe prowincje, łudząc sierotki intratnymi propozycjami i wykorzystując ich łatwowierność w sposób haniebny, choć świadczący o dużej znajomości rzeczy?
Czyż nie skandalem było sprzedanie księciu Transylwanii siedmio-milowych butów, z których – jak się okazało – jeden był o numer mniejszy (sześciomilowy), przez co nieszczęsny arystokrata zginął na skutek szpagatu, rozdarty już po pierwszym kroku.
A zlikwidowana dopiero metodami policyjnymi szkoła „Głupich Jasiów" obiecująca najmłodszym, nierozgarniętym synom z rodzin kmiecych i mieszczańskich niebywałe kariery dyplomatyczne…?
Degrengolada postępuje. W ówczesnych doniesieniach agencyjnych nie brak informacji o paktach między specjalistami magii białej i czarnej celem wspólnego drenowania rynku. Plotkuje się o transferach duszyczek piekło – niebo i vice versa za grube łapówki, co drugi zaś prorok po mocniejszym przyciśnięciu okazuje się fałszywy jak pies.
A propos! Stare powiedzenie lokalne głosi: „jeśli jest kij, znajdzie się pies, na którym da się go wypróbować".
Pomysł czerpiący ze zwyrodniałego ducha dekadencji zalągł się któregoś dnia w głowach eksponowanych członków Wielkiej Ściśle Tajnej Rady Trapezoidalnego Królestwa, składającej się przeważnie z ludzi małego kalibru, ot, gdzieś 6,25. Tajność Rady była tak duża, że ostatnimi czasy obradowała ona w składzie pięcioosobowym w tajemnicy przed monarchą, ale zawsze dla jego dobra.
Tej nocy na porządku dnia stanęła kwestia, która niczym puszczyk z Wieży Skazańców przeraziła całe dobrane towarzystwo.
– Koledzy, sytuacja jest niewesoła, Regent przestał nam ufać!
Gdyby mówiącym był ktokolwiek inny, a nie Szef Ochrony Osobistej, zapewne wszyscy wzruszyliby tylko ramionami.
– Znacie mnie dobrze – ciągnął Wielki Tajny Wiceprzewodniczący – i wiecie, koledzy, że w pewnych sprawach nie żartuję. Informacja jest pewna, a oto jej źródło…
Golibroda, Łaziebny, Ochmistrz i Szatny (osoby, w których rękach ostatnimi czasy skupiła się pełnia władzy) wyciągnęli szyje. Z ukrytych w boazerii drzwiczek wyłoniła się chuderlawa sylwetka regenckiego Sekretarza.
Powiało grozą, młody człowiek miał wśród przywódczego ciała fatalną reputację. Po pierwsze – umiał pisać i czytać, co pogłębiało nieufność całego grona, po drugie – notorycznie kapował, po trzecie – nie pił, a po czwarte – na swoje stanowisko wskoczył po dymisji z Naczelnej Heroldii, gdzie pełnił funkcję starszego demagoga. Przedtem pracował jako błazen i dał się poznać z wyjątkowo marnych lizusowskich kalamburów, a jeszcze wcześniej przeszedł szkołę życia w prefekturze pretorianów. Pracował wówczas na odcinku wyłapywania dowcipów niepożądanych i puszczania w obieg właściwych. Podobno odnosił na tym polu znaczne sukcesy. W końcu wskazani przez niego anegdociarze w dziesięć lat usypali Kurhan im. Swobód Obywatelskich, na którym stanął monumentalny posąg Regenta z maleńką Temidą w ręku.
– I kogo pan nam tu przyprowadził? – jęknął Ochmistrz.
– A co, może się nie podoba? – zapytał zadziornie Sekretarz. – Sam z własnej nieprzymuszonej woli przyszedłem do was, albowiem mój pan i władca, niech samo niebo mości mu drogę aż do nieba, zwariował.
– Tylko? – Dworacy odetchnęli.
A potem każdy zaczął się zastanawiać, jak doszło do tego, iż oni, najbliżsi, niczego nie spostrzegli.
„W pasjansach oszukuje siebie jak dawniej" – pomyślał Golibroda.
„W kąpieli wystarczają mu dawne perwersje" (Łaziebny).
„Ma apetyt" (Ochmistrz).
„Tylko raz, dla żartów, ubrał się w bieliznę królowej"(Szatny).
Sekretarz odczuł ich wątpliwości.
– Nie w tym rzecz! Choroba Najjaśniejszego Pana ma głębokie podłoże. On chce się zbliżyć do ludu.
– Sapristi – przemknęło Ochroniarzowi. – A my to co, arystokracja? Arystokrację skanalizowaliśmy w Wielkiej Jawnej Radzie, która od lat obraduje i zatwierdza, obraduje i zatwierdza, ale przecież nie manic do gadania.
– Nie dalej jak wczoraj – kontynuował eks-błazen – Najjaśniejszy Pan zwierzył mi się z chętki wyjścia na miasto bez eskorty, incognito. Pogadania jak Amirandczyk z Amirandczykiem. O wszystkim.
– No tak – westchnął Ochmistrz.
– Skleroza – kiwnął głową Łaziebny.
– Groźne dla otoczenia – przemknęło Wiceprzewodniczącemu.
– Podejrzliwość pana Regenta nie zrodziła się dziś, rosła latami – ciągnął Sekretarz. – Nie wiem, skąd wpadł na pomysł, że nie mówimy mu wszystkiego o sytuacji, że jego własne pomysły są starannie dopracowywane planami waszego kółka… Może to istotnie starość.
A może chęć dokonania u schyłku panowania dzieła na miarę historyczną. Jestem przekonany, że jeśli go nie powstrzymamy, za tydzień wymknie się nam na miasto.
Zrobiło się nieprzyjemnie. Szatny począł lamentować, że na pewno wyjdzie wtedy na jaw, iż wszystkie pałace w Wielkiej Alei mają jedynie fasady z tektury i gipsu, za którymi ciągnie się morze lepianek biedoty. Nie da się też ukryć, że paradnego dywanu starcza jedynie na długość jednej ulicy i co zostanie rozrolowane przed Regentem, musi być rolowane zaraz za nim.
Ochroniarz dorzucił jeszcze jeden szczegół: Szef państwa nie zamierzał ujawniać, nawet najbliższym, dokąd się będzie udawać i w jakim stroju wystąpi. Tu Wiceprzewodniczący rozdygotał się i szybko popił kordiału uspokajającego.
– Straszne, straszne! – zgodził się Balwierz. – Jeśli Najjaśniejszy Pan występując incognito porozmawia z nie przygotowanymi jednostkami, dozna szoku. Może zachorować. Zażądać zwołania Stanów Generalnych…
– Tak czy siak, nasza sytuacja nie byłaby wtedy wesoła – podsumował Szatny.
Milczenie zawisło w komnacie jak wielki znak zapytania.
Usunięcie Regenta? Nie, to byłoby zbyt ryzykowne, zwłaszcza że następca miał już swoich własnych sekretarzy, łaziebnych, koniuszych. Próba wyperswadowania pomysłu rodem z Baśni Tysiąca i Jednej Nocy - problematyczna. Regent należał do ludzi upartych jak muł i zacietrzewiających się jak mułła.
– Mógłbym zaproponować pewien chwyt psychologiczny – zaczął najwyraźniej przygotowany na tę okoliczność Sekretarz.
* * *
Regent Raul siedział zasępiony w swoim bujanym fotelu i patrzył na grube krople deszczu ściekające po kryształowej szybie. Rozmyślał. Może wspominał dzieciństwo sielskie, kiedy jako młodszy syn kierowany był raczej na drogę duchowną i dopiero po epidemii czarnej śmierci nieoczekiwanie ostał się infantem, a może zastanawiał się nad kaprysami meteorologii. Z pokolenia na pokolenie klimat w Amirandzie stawał się coraz chłodniejszy, bardziej kontynentalny. Wiatry wiały przeważnie od strony bezmiarów lessyjskich, tak jakby chciały oderwać Amirandę od jej tradycyjnego kręgu kulturowego i wepchnąć w inny. A może dochodził do wniosku, że na dokonanie niezwykłych, historycznych czynów zostaje mu coraz mniej czasu. Na razie deszcz krzyżował jego plany. Zdecydował się wszak na ryzyko z anonimowym spacerem, ale nie na zmokniecie.
– Nie wiem, czy Najjaśniejszego Pana to zainteresuje – powiedział w pewnym momencie Sekretarz – ale mam ciekawy raport naszego kontrwywiadu.
– No – Raul nie raczył odwrócić głowy.
– Kurierowi Erbańskiemu skonfiskowano przesyłkę, którą wiózł w darze następcy tronu Axarii. Kwartę płynu o nazwie Antymałmazja.
– Ile procent? – ożywił się Regent.
– Zbadaliśmy. To bezalkoholowy płyn magiczny. Ciecz owa pozwala ludziom, wyłącznie jednak krwi królewskiej, stawać się nie widzialnymi na dowolny okres… Mniej więcej pięćdziesiąt gramów starcza na dzień.
– Ciekawe. I co zrobiliście z tą kwaterką?
– Mam go w mej sekreterze, Najjaśniejszy Panie.
Płyn miał konsystencję miodu i kolor pistacji, a po posmakowaniu z lekka drażnił podniebienie aromatycznym kwaskiem.
– Spróbuj! – rozkazał Raul tonem nie znoszącym sprzeciwu.
– Proszę bardzo, choć na me chamskie ciało to nie może podziałać – zgodził się Sekretarz i pociągnął tęgi łyk.
Regent odczekał kwadrans, a ponieważ jego doradca nie padł, nie zsiniał ani nie dostał drgawek, sam spróbował eliksiru.
– Dobra ta Antymałmazja i mówisz, bezprocentowa?
Przez moment poczuł gwałtowne wewnętrzne ciepło, które po paru sekundach ustąpiło miejsca chłodowi. W koronowanej głowie zakręciło się, a zaraz potem ciałem owładnęła nadzwyczajna lekkość. Monarcha począł pląsać po komnacie, jak gdyby nic nie ważył…
– Gdzie jesteś, Najjaśniejszy Panie? – zakrzyknął nagle Sekretarz.
Regent jeszcze nie wierzył, klasnął na straże. Prawie natychmiast pojawił się rosły halabardnik.