– Nie, nie i – krzyknął! usiadł na łóżku. Poczułam się jak zepsuty bumerang.
– Powiedz, co clę dręczy? Co się stało w ciągu tego tygodnia? Jesteś naprawdę Inny.
– O jedno cię proszę, nie pytaj… moie kiedyś będzie inaczej…
– Ale ja ci chcę pomóc!
– Nikt mi nie może pomóc! Jestem zgubiony.
– Szantażują cię?
Nie odpowiedział, ale nie zaprzeczył.
– Grozi ci śmierć? Wzruszenie ramionami.
– A kim oni właściwie są? Gangsterzy? Terroryści? Czego chcą od ciebie?
– Już nic nie wiem. Czasami nawet myślę, że postradałem zmysły.
– Dlaczego?
– Czy wierzysz w diabły, Marion?
Jako dobra katoliczka oczywiście wierzyłam w diabły, tak jak w Trójcę Świętą i Niepokalane Poczęcie. Nie w facetów z rogami czy widłami, tyłko w bezcielesne siły Zła, które są wszędzie, a głównie w nas samych.
– A masz z nimi jakieś kłopoty? – zapytałam prawie wesoło.
– Chciałbym się spotkać z księdzem…
– Katolickim? – spytałam zaskoczona.
– Oczywiście. Znaczy… może być również katolicki. Muszę się o coś zapytać, ale “oni"… mnie pilnują – przez moment angielszczyzna Meffa podszyta była silnym akcentem francuskim. – A w ogóle chce mi się spać. – Choć naciskałam go jak tubkę z ketchupem, nie wydusiłam już ani słowa.
Kiedy rano znów poleciał do miasta, wybrałam się przewietrzyć. Blondasy trwały na swym posterunku. Jeden z nich, z uśmiechem mogącym reklamować pastę do zębów, zagadał nawet:
– Piękny dzień, nieprawdaż, madamoiselle?
– Lubię takie bajery, ale po południu – odpaliłam. Musiało go to bardzo zmieszać, bo oblał się prawdziwie pensjonarskim pąsem. Czyżby glina dziewica?
Postanowiłam wreszcie udać się z moimi kudłami do dobrego francuskiego fryzjera, który od mojego stałego różniłby się zapewne głównie ceną. Dzień był przyjemny jak premia kwartalna. Czułam się nadspodziewanie optymistycznie, gdy nagle nieomal wpadłam na wysokiego szczupłego mężczyznę w sutannie, o śniadej twarzy i pałających oczach Iberyjczyka.
Przeprosiłam i chciałam go minąć, gdy przypomniała mi się prośba Meffa. Teraz, w świetle dnia, miała posmak groteski, nie otworzyłam więc ust, ale sługa boży, jakby odczytując moje myśli, powiedział:
– Słucham, córko, mów, co chcesz mi wyznać…
– Mam cholernie dużo grzechów na sumieniu – było to jedyne zdanie, jakie przyszło mi do głowy.
– Ale chcesz rozmawiać przede wszystkim o swoim narzeczonym – powiedział ksiądz.
O kurczę, jasnowidz! – przeleciało mi przez myśl.
– Chodźmy do parku – stwierdził duchowny w sposób nie pozostawiający mi żadnego wyboru…
Szpakowaty z zamyśleniem bębnił palcami po blacie stołu. Łysy śledził to perkusyjne solo z pewnym niepokojem.
– Czyżbyśmy popełnili błąd?
– Ojciec Martinez, który rozmawiał z panną Marion i dwukrotnie obserwował Fawsona, wydał niepodważalny werdykt. To nie diabeł! Mamy do czynienia z osobnikiem uzależnionym przez szatańską paczkę, wykorzystywanym przez nich do gromadzenia określonych danych z magii i alchemii, nie wiem zresztą, po co; jednostką skażoną jakimś bardzo ciężkim grzechem, ale zdecydowanie człowiekiem.
– Czyli?…
– Dział analiz nie wyklucza, że od początku źle postawiliśmy diagnozę. Więcej, być może, podsunięto nam tego Amerykanina celowo, żeby odwrócić naszą uwagę…
– Na jakiej podstawie uznano Meffa Fawsona za diabła? Na tej, że wezwał go do swej górskiej siedziby stary Boruta.
– Intuicjoniści nie wykluczali możliwości pokrewieństwa. Jego rodzice byli wprawdzie nie wyróżniającymi się zjadaczami chleba, ale o dziadkach nasze archiwa milczą. Wygląda, jakby cała dokumentacja dotycząca ich rodziny została zniszczona jakieś czterdzieści lat temu.
– Co nie wyklucza hipotezy, że uczyniono to, aby nas zmylić.
Łysy skinął głową.
– A ten drugi? – spytał szef.
– Już wylądował w Paryżu. Do Nowego Jorku towarzyszył mu karzeł (w naszej kartotece oznaczony symbolami VX 128 – bardzo niebezpieczny typ). Później się rozstali
– Co z karłem?
– Zgubili go, niedojdy. Ale don Diavolo jest pod ścisłą kontrolą. Prawdopodobnie kontaktował się telefonicznie z hotelem “Paradise".
– No i To jest wiadomość, i co dalej?
– Hotel znajduje się pod stałą obserwacją. Niestety, nie ma żadnego sposobu, żeby tam wkroczyć. Formalnie nie zostało popełnione żadne przestępstwo. Poza tym Marion i Fawson nie mogą ucierpieć.
– Trzeba zorganizować im ucieczkę.
– Ja bym jeszcze poczekał. Na razie ojciec Martinez prosił dziewczynę, aby nie wspominała narzeczonemu o ich rozmowie. Dostała również telefon Surete.
– Gra jest ryzykowna!
– Ale nie możemy jej przerwać, zanim nie dowiemy się, co naprawdę knują! Co przekazał Boruta przed swą dematerializacją, dlaczego pan Diavolo dokonał objazdu wszystkich diabelskich niedobitków, po czym wszyscy ci piekielni aktywiści opuścili swe pielesze i jak jeden mąż zakonspirowali się w całkiem nowych kryjówkach? Co się za tym kryje?…
– Intuicjoniści przestrzegają. Za cztery dni Ziemia wejdzie w niebezpieczny układ planet. Tylko spokój może nas uratować.
CIĄG DALSZY NOTATEK MARION
Ksiądz okazał się bomba facetem. Dał mi medalik, który ma uchronić Meffa od wszelkiego złego.
– Jeśli pani narzeczony będzie trzymał go cały czas na szyi, żadna moc nie będzie miała do niego dostępu, chyba… Chyba że sam dokona śmiertelnego grzechu. Teraz! Ale bądź dobrej myśli, córko…
Oczywiście po całej rozmowie nie wybebeszatam się przed Meffem. O medaliku powiedziałam, że kupiłam go przed Notre – Dame. Założył go na szyję i, trzeba przyznać, od razu wpadł w świetny humor. Może nie na tyle świetny, żeby puścić farbę o swych kłopotach, ale wystarczająco, by zaproponować wspólną kolację w mieście. Śmieszna gapa z tego mojego chłopa. Pod dobrym wpływem można by ulepić z niego anioła, ale pod złym… Strasznie jest miękki wewnętrznie. Chociaż ja mam słabość do takich żyjątek.
Bijąc się z myślami Anita przeszła jeszcze trzysta metrów, zanim wewnętrzny głos sumienia kazał jej mimo wszystko zawrócić. Nie bez powodu siostra Imelda uznała lokatorkę bursy za najporządniejszą panienkę żyjącą pod dachami nowego Babilonu. Anita kochała zwierzęta, przyjaźniła się z gołębiami, rozmawiała z bezdomnymi kotami, ba, nawet do rzeczy martwych miała stosunek głęboko przyjacielski. Gdy otwierała drzwi, mogło się wydawać, że wchodzi słońce i dobro. Skarb nie dziewczyna, i na dodatek absolutnie, jak dotąd, nie interesowała się mężczyznami. Czasem odprowadzał ją jakiś kolega ze studiów, ale trzymała go absolutnie na dystans – zresztą mieszkalną część bursy otaczała ścisła klauzura. Siostra Imelda miała poważne powody, by żywić nadzieję, iż po skończeniu studiów zakon zyska pełnowartościową nowicjuszkę. Chociaż, jak dotąd, Havrankova zastrzegała się, że nie odczuwa powołania.
Wracając w stronę kafeterii, stale przyspieszała kroku, tak że na taras dotarła w pełnym biegu. Stolik był pusty. Nad popielniczką kłębił się jeszcze dymek z papierosa. Mimowolnie spojrzała w stronę wnęki w murze. Po antypatycznym południowcu też ani śladu.
– Czy ci państwo dawno wyszli? – zapytała kelnera.
– Przed sekundą – odpowiedział opróżniając popielniczkę – Francois wzywał dla nich taksówkę.
Wystarczyło zamienić parę słów z portierem. – Miałem mały kłopot, bo chodziło o daleki kurs po nocy. Hotel “Paradise"…
– A może pan i dla mnie zamówić taksówkę? Skinął głową. A gdy odchodziła, pomyślał z goryczą, że świat jest chwilami niesprawiedliwy, jeśli tak piękna i świeża dziewczyna może tracić głowę dla takiego mydłka, i to w dodatku najprawdopodobniej żonatego.
Notatki Marion urywają się na opisie wczesnego popołudnia. Później już nie miała okazji, aby prowadzić je dalej. Czas upłynął całkiem przyjemnie. Lesort po raz pierwszy od dłuższego czasu odprężył się i grał Meffa Fawsona z takim przekonaniem, że lepiej nie zrobiłby tego sam neo – szatan. Zresztą czarni jakby rozluźnili kuratelę. Od wczesnego popołudnia pijani – zły nawyk wynikły z dłuższej służby u Boruty, który przesiąknął wszystkimi wadami mieszkańca Europy Środkowej – absolutnie nie interesowali się aktorem ani Marion. Z pokoju dobiegały tylko śmiechy i odgłosy świadczące o intensywnym rozmnażaniu. Dwójka ludzi mogła wymknąć się z pensjonatu niepostrzeżona. Opla również, rzecz ciekawa, nie było na normalnym posterunku.
Lesort wybrał niewielką kawiarenkę w Dzielnicy Łacińskiej, w której bywał systematycznie, w czasach kiedy miał jeszcze opinię młodego, dobrze zapowiadającego się amanta.
Marion paplała nieprzerwanie o najrozmaitszych sprawach, głównie komentowała najnowsze ploteczki z kręgów konsorcjum. Na szczęście do uszu Andre, który umiał doskonale się wyłączać, dolatywał tylko melodyjny szmerek. Wypili dwie butelki wina, ale umysł dublera pracował jasno, precyzyjnie. Tego wieczora powie Marion wszystko – całą prawdę o swej roli sobowtóra. Nie zatai epizodu z Christine. A potem niech się dzieje co chce! Samo powzięcie decyzji sprawiło, że poczuł się lżej, swobodniej…
– Co to za facet? – zapytała, raptownie ściszając głos, dziewczyna. Uniósł wzrok i zdrętwiał. Po drugiej stronie zaułka z wnęki wychylała się postać Matteo Diavolo. Jego charakteryzacja dokonywana była wprawdzie w ciemnawym meblowozie, ale Lesort widywał go od tej pory kilkakrotnie w snach i rozpoznałby nawet pod ziemią. Fałszywy Sycylijczyk uśmiechał się bezczelnie.
– Kto to? – powtórzyła Marion.
– Nie znam człowieka – Andre skłamał naprędce i dodał – chyba musimy już iść…
– Tak wcześnie? Obiecywałeś, że wpadniemy jeszcze do kabaretu…
– Jutro – rzucił krótko i korzystając, że Marion skręciła do toalety, dopadł barku i strzelił dwie szybkie podwójne whisky. W połowie drogi był już tęgo nietrzeźwy.
– Nie wiedziałam, że masz słabą głowę – westchnęła dziewczyna. – Powiedz, dlaczego się tak zdenerwowałeś? Czy ci coś grozi ze strony tego faceta?