Литмир - Электронная Библиотека
A
A

ROZDZIAŁ 12

Dzień niczym nie różnił się od innych. To samo słońce oświetlało te same budowle publiczne na głównym forum. Poniżej były monstrualne, niesamowicie szerokie schody z białego piaskowca prowadzące w dół, jak zwykle zapełnione tłumem przekupniów i naganiaczy z okolicznych karczm po bokach. Przechodnie przemierzali schody w górę i w dół, goniąc za swoimi zawiłymi sprawami, czasem wręcz spacerując, czy też biegnąc do któregoś z licznych urzędów stolicy, które mieściły się gdzieś daleko na dole. Daleko od miejsca na samym szczycie, gdzie stali Wielki Książę Orion, Sirius i Zaan w otoczeniu kuzynów. Nikt niczego nie mówił. Napięcie kumulowało się coraz bardziej, choć nikt z zewnątrz nie mógł tego zauważyć.

Zaan odwracał myśli od tego, co ma nastąpić, od całego swojego strachu i przerażenia, obserwując ludzi wokół. Ich normalne twarze, normalne sprawy, normalne rozmowy wokół sprowadzały na jego umysł choć cień ukojenia. Po prostu rejestrował poszczególne obrazy.

Jakiś marynarz bez nóg usiłował zejść ze schodów mając przywiązaną do kikutów deskę z przyczepionymi pod spodem małymi kółkami. Dwóch drobnych lichwiarzy kłóciło się o to, kto wymieni przyjezdnemu pieniądze. Jakaś kobieta z dziwną, miniaturową karocą rozmawiała z koleżanką.

– Wiesz, to jest wózek. – Uszy Zaana łowiły ciche głosy. – Taki malutki wóz z rączką do trzymania. Patrz. Cztery kółka, wkładasz dziecko do środka i nie musisz go nosić. Jakiś nowy wynalazek. Ale jaka wygoda.

– No, jak to może być, żeby matka sama nie nosiła dziecka na rękach? Bogowie to wyklną!

– A jak masz dwójkę małych dzieci? To co? Nie lepiej je tu włożyć?

Dalszą obserwację przerwało mu nadejście Wielkiej Księżnej Nauzei wraz z doradcą Zyrionem i orszakiem. Oprócz zwyczajowych kuzynów towarzyszyło jej dwudziestu dahmeryjskich kuszników, co było jawnym złamaniem reguł. Orion aż syknął z wściekłości. Zyrion ukradkiem rozłożył ręce w geście „robiłem co mogłem, ale…”.

Nauzea, gruba dziewczyna, która mogłaby być piękna, gdyby nie żarła tylu słodyczy, złożyła pełny ukłon przed Orionem i Siriusem.

– Wielki Panie.

Orion oddał ukłon.

– Wielka Pani.

– Książę.

Sirius już wiedział, dzięki sumiennym nauczycielom, mniej więcej przynajmniej, jak się kłania, więc wykonał przedziwną ewolucję wszystkimi częściami swojego ciała.

– Wielka Pani.

Na szczęście rytuał nie był zbyt długi. Książęta oraz Zyrion i Zaan zbliżyli się do siebie. Zaczęły się szepty i osłanianie ust dłonią.

– Moi ludzie uderzą, jak tylko w mieście zaczną się rozruchy. – Nauzea niby to podziwiała wspaniałą kolumnadę świątyni obok.

Zyrion ukradkiem potwierdził dyskretnym ruchem głowy.

– „Służby tyłowe” Armii Zachód uderzą w tej samej chwili – szeptał Orion, patrząc na przekupniów – ale są poza murami. Zaprowadzimy porządek tylko wtedy, kiedy upadnie Rada Królewska.

– Czekamy na prowokatorów Miki. – Zaan, zasłaniając usta, udawał, że sprawdza, czy nie ma przypadkiem brudnego nosa. – Najęci filozofowie już buntują lud w stoach i na forach.

– Znowu czekanie – westchnęła Nauzea, obserwując, czy przypadkiem na błękitnym niebie nie ma jakiejś chmurki. Intrygi miała we krwi, wyssała je z mlekiem matki, i kumulujące się napięcie wyraźnie ją podniecało. Zaraza, byłaby prześliczną dziewczyną, gdyby nie żarła tylu słodyczy.

– Czekamy na akcję prowokatorów. – Orion zerknął w dół monstrualnych, rozświetlonych słońcem schodów poniżej, wprost na budynek Rady Królewskiej, który znajdował się u ich stóp.

Jedynie Zaan nie mógł wytrzymać napięcia. Przygryzając wargi, odszedł od dyskutującej szeptem grupy. Cały dygotał. Szlag! Przewrót, obalenie Rady. Tego jeszcze nie było nigdy w historii Troy. Nikt nigdy w całej historii nie podniósł ręki tak wysoko. Czuł, że cały drży, a strach dławi coraz bardziej, wpijając się w gardło. Musiał odwrócić myśli. Musiał.

Podszedł wprost do dowódcy dahmeryjskich kuszników, wysokiej dziewczyny z krótkimi, przeraźliwie jasnymi włosami. Miała w ustach jakąś dziwną brązową tutkę, z której dymiło. Czasem także wypuszczała dym z płuc.

– Od kiedy to się trzyma kadzidło w buzi? – spytał, usiłując jakoś zacząć rozmowę.

Dziewczyna uśmiechnęła się.

– To tytoń. – Wzruszyła ramionami. – Przywieźli skądś. Z bardzo, bardzo daleka.

Patrzył, jak dziewczyna wciąga dym do płuc i po chwili wypuszcza ustami.

– Chcesz? – Wyciągnęła do niego rękę z dymiącą tutką.

– Nie, nie, dziękuję. – Odskoczył o krok, czując, jak wzbiera w nim kaszel od samego zapachu. – Po co to robisz?

– Bo fajne.

Zobaczył jej niesamowity uśmiech, bezczelny, prowokujący, piękny. Popatrzył w jej głębokie oczy, w połowie przykryte nieprawdopodobnie długimi rzęsami. Zmieszał się przez moment.

– A ten kolor? – wskazał na jej prawie białe, króciutkie włosy. – Jaką farbą można coś takiego sprawić?

– Żadną. Są naturalne. – Roześmiała się w taki sposób, żeby zobaczył jej lśniące zęby w całej okazałości. – To blond – wyjaśniła. – Jestem blondynką.

– Ach – domyślił się. – Pochodzisz z kraju Chorych Ludzi?

– Mhm. Zawędrowałam aż do Dahmerii za chlebem. – Zerknęła w lewo, w górę, żeby jeszcze raz podkreślić, jakie ma piękne oczy, a potem spojrzała mu prosto w twarz. – Jestem Kasme. – Wyciągnęła rękę w jego kierunku.

Nie bardzo wiedział, co zrobić. Jakoś tak dziwnie… Naturalną rzeczą wydawało się wyciągnięcie własnej ręki i uściśnięcie jej dłoni. Zrobił to. I chyba tego właśnie oczekiwała.

Bogowie. Świat się zmieniał. Ten dzień, pierwszy przewrót w historii Troy, ta dziewczyna o blond włosach. Dymiąca tutka w jej ustach, ten wózek, w którym inna kobieta woziła dziecko, marynarz bez nóg z doczepionymi kółkami, to podawanie ręki na wyciągnięcie. Świat się właśnie zmieniał. Nowe wynalazki, nowe obyczaje. To teraz ludzie będą się witać, podając sobie dłonie? Nie kłaniając w pas? On jeden widział, że nadchodzi nowa epoka. Był dobrym obserwatorem.

– Słuchaj, Kasme – powiedział po chwili. – Dlaczego nie nosisz żadnej broni?

Znowu to spojrzenie w lewo, w górę, żeby pokazać jak śliczne ma oczy.

– Mam broń. Nawet dwadzieścia sztuk. – Wskazała na swoich dahmeryjskich kuszników.

– Wiesz… musi minąć pewien czas, żeby ponownie naładować kuszę.

– Coś ci powiem – uśmiechnęła się znowu. Znowu bezczelnie i prowokująco. I był to śliczny uśmiech. – Skoro nie jesteś moim wrogiem i… gdyby doszło co do czego… Trzymaj się moich pleców. Trzymaj się moich pleców, Zaan, bo nie chciałabym, żebyś zginął.

Tym razem on się roześmiał. Była właściwym człowiekiem na właściwym miejscu. Tak jak Sirius, nie mnożyła trudności. Raczej je niwelowała. Nie widziała przed sobą każdego dnia wysokich gór niemożliwych do przebycia. Była z tych, którzy chwytają życie za pysk, kiełznają, kulbaczą, ujeżdżają. Twardo i do skutku.

Przerwało im przybycie gońca. Tak zdyszanego i spoconego, że ledwie mógł mówić.

– Panie!

Zaan chwycił go za rękę i poprowadził do Oriona.

– Mów szeptem, durniu!

Goniec ledwie mógł złapać oddech.

– Mika mówi… ktoś… wyłapuje naszych prowokatorów… wielu agentów aresztowano. Była próba ataku na… Biuro Handlowe… i…

– No, mówże wreszcie – syknął Orion.

– Siły Nauzei ochroniły Biuro, ale nie zrobią nic więcej. Armia Zachód nie wkroczy przywracać spokoju na ulicach, jeśli nie wybuchną zamieszki. Nie mamy łączności.

Zaan zakrył twarz obiema rękami.

– Mieli u nas kogoś. Szlag! Jednak mieli u nas jakiegoś człowieka!

– Czekaj – przerwał mu szeptem Wielki Książę. – Czy to znaczy, że nic nie możemy zrobić?

– Załatwili nas. Szlag! Jasny szlag! Załatwili, wiedzieli!

– No, domyślić się, co zrobimy, nie było trudno odgadnąć.

– Wielki Panie! – przerwał im nowy goniec. Zupełnie nie zdyszany, spokojny i znający pałacową etykietę. Złożył idealny ukłon. Dużo lepszy niż ten Siriusa przez chwilą. – Mistrz zakonny ośmiela się prosić o chwilę rozmowy.

Orion, nie on jeden zresztą, zerknął na stojącego dwadzieścia kroków dalej człowieka z czerwoną opaską mistrza na głowie. On też, choć na odległość, złożył ukłon. Wielki Książę zerknął na Zaana, ale tu, po raz pierwszy bodaj, nie otrzymał pomocy.

– Dobrze. – Orion ruszył w kierunku zakonnego rycerza wraz z orszakiem swoich „kuzynów”.

Zaan dygotał z napięcia. Sirius przełknął ślinę. Zyrion chyba po raz pierwszy w swoim życiu zaczął się modlić. Jedynie Nauzea niczego nie rozumiała.

Wielki Książę niespiesznie przemierzył te kilkadziesiąt kroków. W ogóle czas jakby zwolnił nagle. Jakby przestał płynąć swym normalnym nurtem. Zdawało się, że wszystko wokół zamiera.

– Wielki Panie. – Mistrz wykonał jeszcze jeden ukłon.

– Czemu zawdzięczam przyjemność rozmowy z tobą?

– Przybyłem, niosąc smutną wiadomość – oświadczył mistrz zakonny.

– Słucham.

– Sirius nie jest twoim synem, Wielki Panie. To zbiegły galernik Tyranii Symm. Oszust Zaan, który zabił naszego rycerza w Keddelwah.

Orion nie słuchał. Coś go ukłuło w brzuchu, przygięło do przodu tak, że nie mógł się wyprostować. Natłok myśli. To nie mój syn? To naprawdę nie jest mój syn? Z trudem odwrócił się, żeby zerknąć do tyłu. Kiedy Sirius i Zaan zobaczyli na jego twarzy wyraz kompletnej przegranej i wymienili się spojrzeniami… zrozumiał, że mistrz ma rację. I że oni wiedzą, co właśnie usłyszał.

Orion powstrzymał rycerza, który właśnie wyjmował jakieś papiery z dowodami na prawdziwość swoich słów. Czuł przejmujący ból w brzuchu, ból głowy, nie mógł się skupić. Oszukano go. Wystrychnięto na dudka jak małe dziecko.

– Panie – podjął rycerz. – Domyślamy się, co zamierzacie zrobić. Ale propozycja Rady jest niezwykle łaskawa. Wydaj nam Siriusa i Zaana, ukorz się przed Królem, przyznaj do knucia przeciwko Radzie, a my w zamian nie podejmiemy żadnych kroków wobec ciebie.

Orion jakby się otrząsnął. Podniósł głowę. Zaczął myśleć. Nic mu nie zrobią, poza tym, że okryje się wstydem. Historia zapamięta go jako głupiego starca, którego byle kto, jakiś tam galernik, oszukał. W kronikach będą pisać: „Szlachetny Orion dał się oszukać świątynnemu skrybie, uznał zbiegłego galernika za swojego syna…” Lud, widząc oszustwo na targu, przez wieki będzie mówił: „ten kupiec dał się oszukać jak Orion”. Jego los stanie się przysłowiowy, będą o nim śpiewać wesołe piosenki, stanie się synonimem głupca, z którym wszystko można zrobić, bo nie jest w stanie odróżnić pięknych słówek od rzeczywistości.

64
{"b":"89149","o":1}