Литмир - Электронная Библиотека
A
A

ROZDZIAŁ 4

Nie mogła zauważyć jakichkolwiek szczegółów obozu, ponieważ pułk dotarł do niego w nocy. Widziała jakieś baraki, morze namiotów, ostrokół, niskie, drewniane wieże strażnicze. Wszędzie wokół płonęły pochodnie, przypominało to trochę las ogarnięty przez ogień, tak wielki był teren zajmowany przez wojsko.

Zakwaterowano cały pluton w jednym trzydziestoosobowym namiocie, znacznie większym niż ten, który pamiętała z obozu rekruckiego w Troy. Tamte miały po dziesięć miejsc, widać Arkach był bardziej biednym krajem. I tak jedenaście miejsc pozostało niewykorzystanych, tyle dziewczyn zginęło lub zostało rannych w ostatniej bitwie. Uzupełnienia jeszcze nie nadeszły, właśnie znajdowały się w obozie, gdzie miało to nastąpić. Wyposażenie jednak było prawie identyczne, sienniki wypchane słomą, koce, drewniane stojaki na sprzęt.

Achaja popełniła ten sam błąd, co na początku swojej wojskowej kariery w Troy. Skołowana kolejną zmianą losu, zagubiona gdzieś pośród gruzów budowli marzeń, którą wymurowała w swojej wioseczce, rozebrała się, runęła na posłanie i zasnęła kamiennym snem.

Koc zarzucono jej na głowę w środku nocy, a na jej ciało spadały wściekłe razy pasów owiniętych szmatami. Coś jednak zmieniło się od czasów rekruckich… Ciosy nie były nawet w dziesiątej części tak mocne w porównaniu z tym, co robił nadzorca niewolników, nawet w setnej części nie przypominały ciosów, jakie zadawał Hekke, ucząc jej szermierki. Achaja leżała spokojnie, czekając, aż skończą. Dziewczyny zmęczyły się szybko, albo uznały, że ofiara ma dość. Poukładały się na własnych posłaniach i zaczęły udawać, że śpią. Wtedy dopiero Achaja wstała lekko i przylała tej, która leżała najbliżej. Zrobiła krok i skopała następną. Jeszcze jeden krok, cios pięści. Pozostałe przestały udawać, zerwały się z sienników i zaczęła się bitwa. Z pozoru tylko nierówna. A może inaczej. Bitwa rzeczywiście była nierówna, ale poszkodowaną stroną nie była bynajmniej samotna żołnierz. Achaja przylała ponad połowie oddziału, biła, kopała i gryzła, potrafiła uderzyć własną głową, łokciami, kolanami. Wysmykiwała się z najgorszych chwytów, była jak piskorz – można dotknąć, ale chwycić nie sposób. Była jak młyn. Niby każdy może kręcić się w koło, ale kto może robić to bez końca, wiecznie, czerpiąc skądś zupełnie niesamowitą energię? Potknęła się tylko kilka razy – za wiele ciał leżało już na ziemi.

Wreszcie kilku dziewczynom udało się na powrót zarzucić na nią koc. Któraś uderzyła ją w głowę kawałkiem deski.

Rano porucznik Zinna oglądała swój oddział. Podbite oczy, spuchnięte wargi, guzy, siniaki, zaschnięta krew na twarzach. Podeszła do Achai, która mogła patrzyć tylko jednym okiem, drugie znikało pod opuchlizną, co sprawiało wrażenie, jakby chciała porozumiewawczo mrugnąć.

– Ty, nowa. Co ci się stało?

– Melduję, że potknęłam się na schodach! – rzuciła stare, wojskowe powiedzonko, mimo że żadnych schodów najprawdopodobniej nie było w promieniu wielu stajań.

– Lanni, a tobie? – Porucznik podeszła do następnej dziewczyny w szeregu, której krew ciągle kapała z rozbitego nosa.

– Melduję, że spadłam z łóżka! – Widać w armii Arkach odzywano się inaczej. Oczywiście żadnych łóżek w namiocie nie było.

– A ty, Shha?

Żołnierz z ogromnym krwiakiem pośrodku czoła wyprężyła się służbiście.

– Melduję, że kichnęłam po ciemku i rozbiłam sobie głowę o słup!

Zinna wydęła wargi.

– Sierżancie!

– Tak jest! – zameldowała się Mea.

– Co to jest? Tylko bez wykrętów.

– Myślę, że kocówka.

– Mogłabym prosić o bardziej regulaminową formę wyrażania myśli?

– Tak jest! – Mea wyprężyła się jak struna. – Nie wiem, co to jest, pani porucznik!

Zinna przeszła się wzdłuż rzędu swoich żołnierzy. Z pewnym zdziwieniem przystanęła przy dziewczynie, która nie miała żadnych widocznych obrażeń.

– A ty co? Spałaś?

– Tak jest! – ryknęła zapytana.

– To zakładaj plecak i dwadzieścia razy wokół placu!

– Za co? – wyrwało się dziewczynie.

– Za picie wódy w namiocie – powiedziała spokojnie porucznik. – Byłaś tak schlana, że przespałaś wszystko spokojnie? Nie wiesz, że tu nie wolno pić alkoholu?

Zinna wróciła do sierżanta.

– Za moich czasów, kiedy byłam rekrutem, kocówa polegała na tym, że cały oddział bił jednego żołnierza. Ale widzę, że z upływem lat wiele się w tej materii zmieniło. Niech medyk zrobi jakieś okłady, a jak już otrzeźwieją, niech każda przebiegnie dziesięć okrążeń w pełnym oporządzeniu, z bronią i… – uśmiechnęła się perfidnie – z jukami w rękach. Achaja ma się stawić w kancelarii. Dopilnujesz, żeby przebiegła swoją dziesiątkę wieczorem. Wykonać!

– Tak jest!

Dwie kobiety w kancelarii przywitały ją śmiechem.

– O! Nowy rekrut. Jak się spało?

Widać zwyczaj był mocno zakorzeniony, bo w misce przy stole czekały już świeże kompresy.

– Masz, przyłóż sobie. – Dziewczyna podała jeden. – Do wieczora stęchnie.

– Bo wiesz – dodała druga – tu nie szkółka świątynna. To wojsko! Elitarna górska dywizja!

– I pamiętaj, że wróg będzie bił mocniej!

– Tak jest!

– Uuuuuuuu… nawet formułę już zna, patrzcie! – Kancelistka machnęła ręką. – Dobra. Musisz zapamiętać jedno. Od tej pory nazywasz się szeregowy… – zerknęła do papierów – szeregowy Achaja, pluton „C” pierwszej kompanii batalionu Zulu w trzecim pułku pierwszej dywizji górskiej! To teraz twoje imię. Jeśli cię kto zapyta, jak się nazywasz, to masz to wywrzeszczeć jednym tchem! Zrozumiałaś?!

– Tak jest!

Głos tamtej trochę złagodniał.

– Wiem, wiem, mam tu zapisane, że ze wsi jesteś. Pomogę ci to zapamiętać. Wiesz, litera „C” to tak, jak się zaczyna słowo „cielę”, chwytasz? Mam ci narysować cielę tuszem na ręce, czy zapamiętasz sama?

– Postaram się zapamiętać.

– Do mnie się mówi, pani chorąży!

– Postaram się zapamiętać, pani chorąży!

– No… jakoś ci poszło… i to od razu, o dziwo. Dobra, „pierwsza” w słowach „pierwsza kompania” to mniej więcej tyle co jeden palec. Ale nie mówi się „z jeden kompanii” tylko „z pierwszej kompanii” – tłumaczyła powoli i cierpliwie. – Wiem, to trochę trudne do zrozumienia na początku. Ale przywiążę ci kawałek sznurka do pierwszego palca u prawej ręki i może jakoś zapamiętasz. Musisz myśleć tak: „Najpierw cielę, potem sznurek, a potem…”

Achaja uśmiechnęła się radośnie.

– Melduję, że ukończyłam z wynikiem pozytywnym lekcje arytmetyki, matematyki wyższej i geometrii u filozofa Theu, pani chorąży!

Żołnierze za stołem zbaraniały.

– O, żesz ty… Co?

– Nie widzisz, że to luańska kur… – Dziewczyna z kancelarii bardziej przebierała w słowach niż żołnierze frontowi. – No… ladacznica?

– No, widzę! Psiamać! Ktoś znowu nasrał w papiery, mam tu napisane, że ze wsi! – Chorąży odrzuciła kartki i podniosła głowę. – Ty z Luan? Nasz wróg?

– Melduję, że jestem z Troy, pani chorąży!

– Byłaś w wojsku?

– Tak jest!

– No… to widać. Ktoś już tresował cię przed nami. Ach, Troy… – westchnęła nagle. – Czytałam o waszych portach, o morzu. Widziałaś morze z bliska?

Jakoś głupio było odpowiadać po wojskowemu, więc skinęła głową. Tamta wyglądała na rozmarzoną. Musiała mieć dobrą szkołę, była kandydatem na oficera, służyła swojemu krajowi w obozie wojskowym, ale… Wspomnienia książek, które czytała pewnie jako dziecko, nie mogły uciec z jej dość nawet ładnej głowy. Wojskowy dryl nie wytrzepał jej pamięci ze wszystkich marzeń.

– Wy, zdaje się, również Luan nie lubicie? – otrząsnęła się po chwili.

– Melduję, że nie lubimy, pani chorąży!

– To i dobrze! Przynajmniej serce nie będzie cię bolało, że teraz u nas służysz. Pobierz sprzęt, weź jeszcze jeden kompres i wracaj do oddziału!

– Tak jest! – Achaja na przekór regulaminowi uśmiechnęła się jednak.

Pobrała plecak, dziryt, kuszę i brakujące części wyposażenia. Nie chciała, żeby złapano ją na tym, że nie wie, iż w plecaku znajduje się buława stratega, więc przejrzała jego zawartość. Trochę różniła się od tego, co zapamiętała z armii Troy (a zapamiętała dobrze). Ale przede wszystkim widać było, że to armia, w której walczyły kobiety – w środku były nawet czyste szmatki. Ktoś pomyślał o wszystkim. Wyfasowała lekkie siodło, a właściwie rodzaj czapraka, dostała porządne juki, które mogły pomieścić dużo więcej rzeczy niż miała przy sobie, a potem przydzielono jej konia. Mały, właściwie kuc a nie wierzchowiec, o grubych, silnych nogach, z wiecznie spuszczoną głową, o smutnych oczach i długiej grzywie. Wzorem pozostałych dziewczyn zaplotła tę grzywę w warkoczyki. Koń poddawał się zabiegowi obojętnie. Brała, oczywiście, nauki konnej jazdy, ale siodła, a nawet tak uproszczonej uprzęży założyć nie potrafiła. W Troy robiła to za nią służba, a potem nie miała już własnego konia. Temu, którego dostała w Arkach od Zaana, po prostu nie zdejmowała siodła. Teraz po niekończących się, bezskutecznych wysiłkach i ciągłym plątaniu wszelkich pasków, ktoś zlitował się wreszcie i pokazał, jak należy to robić, a właściwie, zrobił za nią.

Przejechała się trochę. To kucyk, normalny kucyk. Ani galopu, ani nawet kłusa, szlag, noga za nogą, ledwie się wlókł. Ciekawe, jak wygląda szarża na tych zwierzętach? Chyba lepiej byłoby osiodłać żółwie. Przy okazji jednak okazało się, dlaczego jej spódniczka jest tak bezlitośnie krótka. Dopiero na siodle zrozumiała, że może dzięki temu siedzieć na koniu jak chłopak, z rozstawionymi szeroko nogami i nic nie krępuje jej ruchów. Widok jednak, jaki dzięki temu roztaczał się wokół, mógłby wielu mężczyzn przyprawić o szybsze bicie serca. Ciekawe, czy był to tajny pomysł sztabu na zdemoralizowanie obcej kawalerii, która atakowałaby rozkraczone na koniach dziewczyny w tak krótkich spódniczkach?

Porucznik Zinna, która pojawiła się w pobliżu, rozwiała jej wątpliwości.

– Ty! Zsiadaj i chodź tu zaraz.

Achaja zeskoczyła z kuca i podbiegła, meldując się regulaminowo.

14
{"b":"89149","o":1}