– Słuchaj, mam cię nauczyć, co i jak. Wiem, że to głupie. Rekruci, którzy dołączą do nas na dniach, mają za sobą pięćdziesięciodniowe szkolenie. Ale byłaś już w wojsku, jesteś inteligentna. Wiem z kancelarii. Więc to powinno choć trochę ułatwić sprawę. Tego nie da się zrobić w ciągu jednego dnia, ale dobra.
Zinna usiadła w cieniu baraku. Oparła się o ścianę i przymknęła oczy.
– Słuchaj, to nie piechota, gdzie dziewczyny mają za zadanie stać na polu bitwy nieruchomo, aż zapuszczą korzenie. To nie kawaleria, gdzie pijany w sztok oficer mówi przed starciem: „Baby, jedźcie mniej więcej tam! Byle szybko i głośno!” Jesteśmy częścią elitarnej dywizji górskiej, a to jest zupełnie inna formacja. Arkach jest małym królestwem, ale wieeeeelki Luan, po kilku porażkach w naszych górach, postanowił stworzyć podobne oddziały u siebie. Nie udało się. Nie zrozumieli do końca, czym jesteśmy. Stworzyli formacje lekkiej jazdy, tak zwanych dragonów, uzbrojonych w lance, kusze i długie miecze kawalerii. Cha, cha, cha… Od Luan pomysł ściągnęło twoje Królestwo Troy. Oni też stworzyli lekką jazdę. Widziałam taki oddział w zeszłym roku, jak odwiedził nas książę Sirius. Bogowie! Każdy żołnierz miał kuszę, ale, szlag!, to była zwykła, ciężka kusza piechoty! Zero zrozumienia naszej koncepcji, choć nie jest to złe wojsko. Jak niby taki żołnierz zamierza walczyć? Wystrzeli, dajmy na to, z kuszy, potem musi zejść z konia, sądzę, oprzeć kuszę o ziemię, pokręcić korbką, żeby napiąć cięciwę, założyć strzałę, wsiąść z powrotem na konia i… nie wiem… strzelać, czy wyjąć swój długi miecz? Zaraza ich wie. Nie da się walczyć, mając taką broń w obu rękach, więc może oni mają wystrzelić tylko raz, a potem naparzać się mieczami? Raz strzelić? Hm… taka niby kawaleria jednorazowego użytku, czy co? Widzisz… Wszystkie obce formacje, o których teraz mówiłam, to jazda. Taka czy inna, ciężka czy lekka, ale jazda. A my jesteśmy piechotą. Choć każda z nas ma konia. Jesteśmy niesamowicie szybko manewrującym związkiem piechoty, zdolnym do działania w każdym trudnym terenie, w górach, w lesie, w dowolnej porze roku, z dala od zaopatrzenia. Górska dywizja to istne cudo! Każdy żołnierz ma konia…
– Kucyka – odważyła się przerwać Achaja.
– Śmiejesz się. Niepotrzebnie. To specjalna rasa, skrzyżowanie konia pociągowego, wierzchowca jazdy i rzeczywiście kuca. Ale my na nich nie atakujemy. Jesteśmy piechotą. A taki koń dowiezie i ciebie, i jeszcze masę zaopatrzenia w dowolne miejsce, w dowolnym terenie, w dowolnym czasie. One nie łamią nóg w górach, nie męczą się w podmokłym lesie. Nie są szybkie, ale my na nich nie będziemy szarżować. Są wytrzymałe jak szlag, żrą byle co. Uwierz mi, to twoje zwierzę może żyć bez owsa cały rok. Czy potrafi to jakikolwiek kawaleryjski szturmowiec z Troy? Nie dasz takiemu owsa, to lepiej od razu zaprowadź do rzeźni. A ten? Zje polną mysz albo własny ogon i będzie cię niósł dalej. Jeśli chodzi o galop, to prześcigną nas wiejskie psy. Ale żadne inne królestwo nie przerzuci kilku dywizji piechoty na zagrożony odcinek tak szybko jak my. Nikt na świecie nie zrobi tego w górach! Widziałaś nasze tabory? Tam nie ma ani jednego wozu. Same muły. A mimo to możemy działać nawet w zimie i to naprawdę długo. Całe zaopatrzenie bierzemy ze sobą. Dlatego, jeśli można, typowym marszem naszych oddziałów jest taki tryb, że każdy żołnierz prowadzi swojego konia za uzdę. Koń dźwiga juki z zaopatrzeniem. Jesteśmy zwykłą piechotą, tyle że niezależną od baz i magazynów, niezależną od zaopatrzenia, które inni muszą zdobywać w drodze, grabiąc własne wsie. Przychodzi rozkaz, zrzuca się juki, wskakuje na siodła i w krótkim czasie dociera tam, gdzie trzeba. Walczymy prawie jak piechota, a w tym czasie muły porcjami dowożą porzucone zaopatrzenie w pobliże miejsca naszych działań. Tak można bez końca. Mieliśmy duże straty po ostatnich starciach, a za kilka dni będziemy znowu na froncie. Ciekawe, czy w Luan lub Troy potrafią tego dokonać?
A twoja lekka kusza? W porównaniu z kuszą piechoty Troy to urąganie sztuce rzemieślników, którzy zrobili tamte. Tyle tylko, że my nie jesteśmy wojskiem jednorazowym. To nic, że luańscy rzemieślnicy by nas wygwizdali, a mistrzowie, Dahmeryjczycy, zabiliby nas śmiechem. Tę kuszę możesz napiąć kilka razy. To nic, że byle Dahmeryjczyk jest w stanie oddać celowany strzał na sto kroków… raz! Zanim piechota go dopadnie. No, może dwa. Zwykły strzelec z Luan czy Troy strzeli raz na sześćdziesiąt kroków do atakującej piechoty. Z naszej kuszy strzela się, celując na trzydzieści kroków, dwadzieścia, dziesięć… ale trzy razy zanim piechota do ciebie dojdzie! Regulamin dopuszcza w trakcie walki nawet naciąganie cięciwy rękami. To niemożliwe przy ciężkiej kuszy piechoty Troy. Patrz!
Zinna wstała lekko, wzięła broń z rąk Achai, oparła kolbę o brzuch, kładąc dłonie na cięciwie. Szarpnęła nagle, stękając z wysiłku, ale założyła gruby sznur na blokujący hak.
– Widzisz? Mogę napiąć tak trzy razy. Na więcej nie starczy mi sił. Ale trzy razy to więcej niż raz. – Uśmiechnęła się i zwolniła cięciwę. – A normalnie robi się to tak.
Oparła kuszę o ziemię, lekko odciągnęła napinającą dźwignię, oparła na niej stopę i jednym szarpnięciem nogi napięła cięciwę.
– Teraz tylko nałożyć bełt i już masz jednego wroga. Nie ma żadnej korby, nie ma dwufazowego napinania, nie ma wyważania. Pewnie, że wasza piechota zmiotłaby nas na tym równym polu wokół w pół dnia. Ale wy walczycie na równinach, a my w górach, w lesie. Tam nie zasięg, nie celność, ale szybkość i manewr decyduje. Strzelasz na trzydzieści kroków, dziewczyno! Na dwadzieścia! Nawet z przyłożenia bezpośrednio do głowy! I tak bywa. A do tego nasza kusza lepsza. My nie jesteśmy jazdą, jesteśmy specjalną piechotą, dlatego masz tak krótki miecz. Bynajmniej nie walczysz w szeregu, gdzie nie ma miejsca na zamachy. Miecz to po prostu zbyteczny ciężar do noszenia na sobie. Kusza i dziryt! Pewnie spytasz, dlaczego nie pika? Toż dzirytem nie zatrzymasz kawalerii. W polu, nie. Ale w lesie? Nie ustawisz piki w lesie, gdzie gałęzie, pnie. Zaczniesz zawadzać, nie ustawisz linii, zresztą po co? Najpierw strzelasz, a jak przejdą, podskakujesz z dzirytem. Nie, żeby zatrzymać na linii, jak w przypadku pik. W lesie nie zaatakują cię tyralierą, ani w żadnym innym szyku. Jeden na jednego, a dziryt jest dłuższy niż ramię z mieczem kawalerzysty; albo go trafisz, albo on cię zasiecze. Ale nie zawadzisz o gałęzie, bo nie ma długiego drzewca.
Nie masz tarczy, miecz i nóż tylko do walki wręcz, twarzą w twarz, nie na odległość ramienia. Ciało przy ciele! Kiedy stykasz się z nimi, czujesz ich pot i oddech. Ot i cała filozofia. Zrozumiałaś coś?
– T… Chyba tak.
– Dywizja górska nie została stworzona po to, żeby dotrzymać pola na równinie odpowiednikowi dywizji piechoty wroga. Jak mówiłam, rozsiekliby nas w pół dnia. Dywizja górska jest po to, żeby dywizja piechoty wroga okazała się nieprzydatna. Dlatego tak długo stawiamy twardy opór cesarzowi Luan.
– Aaaaa… czy mogę zadać pytanie?
– Mhm.
– Ale… dość trudne.
– No, wal.
– Dlaczego Luan wygrywa?
Zinna uśmiechnęła się smutno. Przez chwilę patrzyła w niebo, na sunące tam jaskrawobiałe obłoki. Ale nie wymyślała bynajmniej w tym czasie żadnej kary dla chamskiego szeregowca.
– My – powiedziała po chwili – jesteśmy w stanie wystawić jakieś dwadzieścia, trzydzieści tysięcy żołnierzy. Licząc wszystkie granice, garnizony, służbę wewnętrzną. Luan w samej prowincji Negger Bank, która z nami graniczy, mógłby wystawić sto tysięcy. Mają pewnie z osiemdziesiąt, siedemdziesiąt. Korpus, który z nami walczy, ma czterdzieści, czterdzieści pięć tysięcy wojska w linii. W linii! Nie liczę służb. Przez cały czas. Czy ponoszą straty, czy wygrywają, czy jest lato, czy zima, przez cały czas czterdzieści tysięcy na froncie. Ich stać na uzupełnienia, na najemników, na budowę fortów i umocnień. Nas nie.
Zinna przeciągnęła się i roześmiała nagle.
– Ale przynajmniej teren nam sprzyja. – Machnęła ręką. – Dobra… Przejdźmy powoli do praktyki. Dobrym strzelcem to już nie zostaniesz, ale spróbuj chociaż trafić w duże drzewo z odległości dwudziestu kroków.
– Mogę jeszcze o coś spytać?
– No?
– Co to jest front?
Zinna roześmiała się, prowadząc ją na strzelnicę.
– U was prowadzi się wojnę tak: jedna armia idzie na drugą; albo dojdzie do walnej bitwy, albo nie. Dlatego nie znasz pojęcia frontu. U nas jest inaczej. Nie ma walnych bitew, bo nie wytrzymalibyśmy żadnej przy obecnej dysproporcji sił. W dość dużym pasie działań odbywają się ciągłe potyczki, podchody, małe bitwy prowadzone częścią sił, działania partyzanckie, mylące, wypady i ucieczki. Ten pas terenu, gdzie właściwie ciągle wrze, to właśnie front. No, ale nie martw się, mała… Zaraz, ile ty właściwie masz lat?
– Melduję, że nie wiem dokładnie!
– Co?
– Melduję, że w obozie niewolników straciłam rachubę! – krzyknęła Achaja, usiłując stanąć na baczność, co było trudne, bo porucznik ciągle poruszała się szybkim krokiem. – Myślę, że może… mmm… osiemnaście? Albo…
Nie została dobrym strzelcem. Prawdę mówiąc, była ostatnią nogą. Potrafiła co prawda napiąć kuszę szybciej niż ktokolwiek inny, ale z celowaniem… Tu był istotny problem. Uczono ją w Troy, jeszcze we własnym pałacu, strzelać z łuku, ale kusza? To była broń w sam raz dla plebsu. Nie będzie przecież księżniczka tykać czegoś tak niskiego, tak zaprzeczającego honorowi jak kusza! Czegoś, czym zwykły chłop mógł ugodzić rycerza. Niestety. Teraz płaciła za to na przykrótkim szkoleniu. Napiąć, założyć bełt, wycelować… No gdzie, zarazo, mierzysz!!! I strzelić. O, bogowie! Poszła. No, ładnie, to teraz leć po bełt, a ja się zdrzemnę. Hej! Hop, hop… No gdzie, zarazo, polazłaś? Myszy szukasz na polu? Nieeeee. Nie tak. No, co ty robisz? To ma lecieć grotem do przodu. O, bogowie. Hej! Gdzie mierzysz?!!! Weź to ze mnie! Weź to ze mnie!!! O, żesz ty… Czy ci się wydaje, że oficer ma robić „padnij” przed szeregowcem? Gdzie mierzyłaś, małpo jedna?! Co ty mi chciałaś zrobić? Żesz ty… Bogowie! Nie zaciskaj palców na tej dźwigni!!!! Won z tym! Trzymaj to do góry, idiotko!!! Do góry!!! Kurwa… Ja ci dam zrobić mi „padnij”! Ja ci dam, zarazo! Ty mnie jeszcze popamiętasz! Sierżancie, ratunkuuuuu!!! Kurwa… No nie… Niech jej to ktoś zabierze!