Литмир - Электронная Библиотека
A
A

ROZDZIAŁ 7

Kapral, do mnie!

Wyrwana z drzemki pod drzewem dziewczyna stanęła na baczność.

– Kapral Achaja melduje się na rozkaz!

Sierżant Shha była sama w namiocie. Teraz mrużyła oczy, patrząc na koleżankę.

– Coś wam obiecałam wtedy w lesie… Pamiętacie?

– Niby co? – Achaja dopiero teraz zrozumiała, gdzie się znajduje. Stłumiła ziewnięcie i rozluźniła się wyraźnie.

– No… Dobra, wydaję wam rozkaz, kapralu. Rozebrać się do goła, położyć na moim sienniku i przykryć kocem! Zaraz do was przyjdę.

– Ty, kurde. Coś ty?

– No, wskakuj! Obiecałam i… – Shha przymknęła oczy. – I chcę – dodała cicho, marszcząc brwi. Potrząsnęła głową i popatrzyła na koleżankę spod oka. Raczej nieśmiało.

Achaja rozejrzała się wokół. Nie było nikogo, kto mógłby jej dać jakąś radę. Potem zagryzła wargi.

– No…

– No, co? Chcesz?

– Mmm… – Nie wiedziała, co powiedzieć. Przypomniała sobie małego chłopca, złodzieja, którego spotkała w Syrinx, przypomniała sobie swoją wieś, w której żyła przez rok, przypomniała sobie prostytutkę w stolicy Luan, która kazała jej się przytulić i płakać, i… i było to jakieś wyjście. Powiedziała jakoś tak miękko: – Wiesz… Ja chyba też potrzebuję trochę ciepła.

Shha odwróciła głowę.

– Rozbierz się, a potem zamknij oczy, co?

Achaja, jakby zdziwiona tym, co robi, zdjęła buty, kurtkę i opaskę, potem ściągnęła spódniczkę i ukryła się pod kocem.

– Już – szepnęła, zamykając oczy. Shha wśliznęła się pod koc w chwilę później. Pocałowała ją delikatnie, potem jeszcze raz i objęła mocno.

– Nie bój się, Achajka – tchnęła jej w samo ucho. – Ja już to robiłam z dziewczyną. Nie bój się.

Głaskała jej głowę, plecy, odrzuciła z twarzy splątane warkoczyki. Pocałowały się raz jeszcze, tym razem Achaja też poruszyła wargami. Objęła koleżankę ramionami, przytuliła się.

– Tylko… delikatnie – powiedziała przez łzy, bo nagle tak strasznie zachciało jej się płakać. Tyle wspomnień, zapomnianych obrazów stanęło jej przed oczami. A tu nagłe ciepło, jej koleżanka, która czuła to samo, nie, jej… jej siostra, choć nigdy naprawdę takiej nie miała -… co?

– Mhm.

Obozowały może o dzień drogi od pola bitwy. Ciągle jeszcze napływały mniej lub bardziej pokiereszowane oddziały. Ale one były pierwsze. Zajęły pod namiot najlepsze miejsce w tworzonym obozie, przy lesie, w cieniu drzew, tuż przy niewielkim jeziorku z kryształową, niesamowicie zimną wodą. Pluton wcale nie był w tak złym stanie, jak się spodziewały. Ich drużyna straciła czterech żołnierzy, druga pięć, trzecia nikogo, bo wycofała się z pamiętnego wzgórza z innym plutonem. Lanni, choć teraz porucznik, wolała być z nimi. Raz poszła – w końcu siedemnastoletnia dziewczyna zaledwie – do oficerskiej kantyny i poobijała się biedna o wykształcone, obyte, pochodzące wyłącznie z wielkich miast dwudziesto – i trzydziestolatki. Miała prawo (według regulaminu nawet obowiązek, choć niewielu oficerów ściśle go przestrzegało) przebywać jak najwięcej ze swoim plutonem. Pływała teraz w jeziorze, nurkując i prychając jak kot.

Częściowe uzupełnienia, które im podesłano w liczbie dwóch dziewczyn z obozu rekrutów, miały pecha i natknęły się właśnie na nią.

– Hej ty! – krzyknęła jedna z nich, z włosami tak jasnymi, że zachodziło podejrzenie, iż jednym z rodziców musiał być ktoś z „Chorych Ludzi” zza Wielkiego Lasu. – Gdzie tu jakaś szarża, żeby się zameldować, co?

– Ty… – Lanni zabrakło tchu w piersiach na taką bezczelność. – Jestem porucznikiem, oślico!

– E, nabija się z nas – mruknęła niższa.

Lanni wyskoczyła na brzeg, rozbryzgując wodę.

– Meldować się, suki!

Ta z jasnymi włosami wzruszyła ramionami.

– Toż jesteś goła jak niemowlę. Niby skąd mam wiedzieć, żeś porucznik?

Lanni zatkało. Potem jednak odzyskała głos i był on dużo silniejszy niż poprzednio.

– Sierżancie!

Shha wyskoczyła z namiotu.

– Zabij tych dwóch żołnierzy, bo inaczej ja im dopiero pokażę!

Shha szturchnęła leżącą pod drzewem Achaję.

– Kapralu, zajmijcie się nimi!

Achaja podniosła głowę.

– Bei! Bei, gdzie jesteś, szlag jasny z tobą!?

– But naprawiam. – Zza zasłony namiotu ukazała się głowa dziewczyny. – Bo mi się podeszwa odrywa.

– Wymusztruj te dwie i przeczołgaj po całym obozie, bo mi się nie chce ruszyć dupska!

– Dobra. – Bei wyszła na zewnątrz, kulejąc trochę z powodu jednej bosej stopy. – Meldować się, suki! – wrzasnęła.

Obie, dość oszołomione sceną, której były świadkami (w obozie rekrutów naprawdę nic takiego nie mogłoby mieć miejsca) dość niemrawo przyjęły postawę na baczność.

– Melduje się szeregowy Bonne plus jedna!

– Wróć! – zawyła Bei. – Jaki szeregowy? Dupa Bonne! I ta druga też niech powie, że dupa.

Jasnowłosa zacięła się wyraźnie.

– Niby jakim prawem mnie obraża…

– Dyskutujesz z przełożonym?! – przerwała jej Bei.

– Nie jesteś moim przełożonym.

– Mówię w imieniu pani kapral, dupo!

Achaja otworzyła jedno oko i machnęła ręką.

– Dyskutuje – ziewnęła. – Bierz ją.

– Dwadzieścia przysiadów! Z rękami do góry! Co? Co… kto ci pozwolił plecak zdjąć, oślico?!! A ty? – Podeszła do drugiej. – Melduj.

– Dupa Kaisha melduj…

– Co? – Bei o mało nie upadła. – Coś powiedziała?

Tamta była o włos od płaczu.

– Powiedziałam, że… dupa Kaisha, proszę pani. Już robię przysiady.

– O, kurwa – wyrwało się Achai.

Zarrakh też podniosła głowę.

– No, co? Mało to dziewczyn ma takie same imiona?

Mayfed przytaknęła skinieniem głowy. Wolała się jednak nie wtrącać. Shha z wnętrza namiotu głośno komentowała, dowodząc, że w jej wsi aż trzy dziewczyny mają takie same imiona, ale nie pamięta już jakie. Pewnie wszystko zmyśliła – jej wieś była za mała na takie cuda. Lanni też się skrzywiła.

– Pech – powiedziała Bei. – Straszny pech, że nam ją dali! Kurde! – Uderzyła pięścią w dłoń.

– Zamknij się!

– Ma rację – poparła ją Chloe. – Co oni w tej kancelarii? Nie wiedzą, że poprzednio też Kaishę dostaliśmy? I że zginęła w pierwszym starciu?

– Pech – po chwili wahania dodała Zarrakh. – Coś będzie nie tak.

– Wypchajcie się! – krzyknęła Shha z namiotu, ale już dużo mniej pewnym tonem. – Może nic się nie stanie.

– Dobra, kurde! – przerwała im Lanni. – Ale tę drugą, która powiedziała, że jestem goła jak niemowlę, dawać tu biegiem!

Kiedy dość przestraszona już, jasnowłosa rekrut stanęła przed panią porucznik, ta kazała jej się rozebrać i umyć w jeziorze. Kiedy tamta wykonała rozkaz i przykucnęła, ledwie mocząc ręce w wodzie, Lanni stanęła na jej leżącym obok mundurze.

– Dość! – warknęła. – A teraz biegiem do intendenta po łój do butów! Marsz!

– Hej, hej – zmitygowała ją Achaja. – Ty chyba, jako porucznik, nie możesz wydać takiego rozkazu.

– Nie? Dobra, odwołuję. – Lanni odwróciła głowę. – Shha, słyszałaś?

– Zapierdalaj, młoda! – wrzasnęła sierżant, nawet nie fatygując się, żeby wyjść z namiotu. – Ale już!

– Teraz w porządku? – Lanni kucnęła obok Achai, obserwując, jak goła rekrut biegnie w poprzek obozu. – Jakby co do czego. Nikt jej wprost rozkazu nie wydał, że ma biec goła. – Zaczęła się wycierać czystą szmatką. – A ta druga niech skrobie naczynia! Do połysku!

Naczyń nie było wiele, ale za to porządnie zapaćkane. Korzystając z faktu, że były tu pierwsze, zrabowały w pobliskiej wsi kilka kur, zanim reszta wojska nie ogołociła chałup doszczętnie, zmuszając chłopów do wyprowadzki. Potem Shha, sama przecież ze wsi, więc doświadczona, nałowiła w rzeczce sporo dość dużych ryb (nikt psichkrwi nie potrafił nazwać, choć padały różne propozycje, od nazw swojsko chłopskich, przez bardziej wyrafinowane, które miejskie dziewczyny znały z targu, po rekina nawet, którym rzuciła Achaja). Żadna nie miała pojęcia, co to za gatunek, ale smakowały nieźle. Po rybach i kurach ich przydziałowe naczynia wyglądały ślicznie – nikt ich przecież nie mył pomiędzy posiłkami, bo wszyscy wiedzieli, że niedługo przyślą uzupełnienia.

– Co z Zinną? – spytała Chloe. – Słyszała która coś nowego?

– Żyła, jak ją ładowali na wóz. Medyk opatrzył, jakieś zioła parzył.

– Eeeee… To i ja wiem od dawna.

– Nic jej nie będzie – wtrąciła się Achaja. – Niczego nie jadła, nachlała się wódy przed walką, to i rana w brzuch niegroźna.

– Tak samo i medyk mówił. Ale ze sto dni, albo i więcej, ma spokój z wojskiem.

– No.

Rozległ się tętent konia. Rzecz dziwna w obozie, bo był rozkaz, żeby trawy nie rozjeździć, bo się kurz będzie robił i z daleka wrogowie zobaczą miejsce, gdzie stacjonują. Zerwały się, widząc galopującego oficera, przestraszone tym, że teraz je ścigną za to, że wysłały do obozu gołego żołnierza. Pani kapitan nie zamierzała wdawać się w drobiazgi, albo nawet nie wiedziała o sprawie. Koń zatrzymał się tuż przy dziewczynach.

– Poruczniku.

– Tak jest! – Szmata, którą się wycierała, opadła, kiedy Lanni stanęła na baczność.

– Hej, babo – Kapitan uśmiechnęła się przyjaźnie. – Porucznik nie musi stawać na baczność przed kapitanem w takiej sytuacji. Okryj się wreszcie. No. Słuchaj, macie się natychmiast stawić w sztabie. Pełna gala.

– Co się stało? – odważyła się spytać Lanni.

W końcu jako oficer miała prawo wiedzieć.

– Bogowie – Kapitan tylko machnęła ręką. – Przyjeżdża strasznie ważne poselstwo z Luan na rozmowy. I będą go witać strasznie wysokie szyszki z naszego dowództwa. Usłyszałam od pani pułkownik, że strasznie wysokie, a to znaczy, że najwyższe. – Rozejrzała się wokół odruchowo. – Myślę, że sama… – Wskazała palcem na niebo.

– No, wiesz kto.

– Bogowie! – Lanni domyśliła się, kogo tamta mogła mieć na myśli, wskazując na niebo. – Bogowie! I dopiero teraz się dowiadujemy?

– Nie pękaj, mała. Warunki bojowe, wiele się wam wybaczy jakby co. Dla pewności jednak posłałam tu gońców z nowiutkimi mundurami i wyposażeniem, zaraz będą, to się przebierzecie. – Znowu uśmiech. – Teraz już wiesz, dlaczego zakazali nam tu konie sprowadzać. Niby kurz, he, he, szefowa wiedziała od razu, że ktoś ważny przyjedzie, jeśli wydano tak durnowaty rozkaz. A teraz najważniejsze. Dlaczego ci to w ogóle mówię. ONA – znowu palec wskazujący niebo – pewnie będzie chciała porozmawiać z liniowymi żołnierzami w szeregu. A najmłodsza porucznik w armii to świetna okazja do pochwalenia jednostki. Więc nie spieprz tego, dziewczyno!

28
{"b":"89149","o":1}